WOLĘ HARDY’EGO

Szukam, bezustannie poszukuję współczesnej powieści nadającej się do czytania i współczesnych wierszy, w których można by znaleźć cień poezji. Wprawdzie w środkach masowego przekazu, a szczególnie w niektórych tygodnikach, można wyłowić recenzje polecające genialne i arcydzielne powieści, ale wiadomo jak to się z recenzowaniem tych dzieł odbywa. A poza tym nie raz już dałem się nabrać na wybitne bestsellery, które, moim zdaniem, nie nadawały się do czytania. I, co ciekawe, kiedy polecałem te bestsellery innym osobom nie zdarzyło się by ktoś je doczytał do końca.

 

Thomas-Hardy-OM_1840-1928_portret

 Thomas Hardy OM (1840-1928)

 

Od czasu do czasu jednak któryś ze znajomych badaczy literatury podpowiada mi co warto przeczytać. W ten to sposób trafiłem na wiersze Józefa Ratajczaka (1932-1999). Sięgnąłem zatem po chyba najsłynniejszą jego pozycję tj. Liryki małżeńskie, Wydawnictwo Poznańskie 1988, 102 s. W egzemplarzu, który wypożyczyłem jest dedykacja autora dla żony Stanisława Hebanowskiego (1912-1983) oraz stempel „Z księgozbioru Stanisława Hebanowskiego”.

Ze smutkiem stwierdzam, że od 1988 r., czyli przez 27 lat nikt do tej książki nie zajrzał, ponieważ z chwilą, gdy zagłębiłem się w lekturze licho sklejony egzemplarz „trzasnął” i posypały się z niego kartki. Tak, niestety, wydawano w tamtych czasach tomiki wierszy. A przecież i teraz jest tak, że tomiki są wydawane byle jak: ot, ileś tam kartek maźniętych klejem i wciśniętych w byle jakie okładki. Jakaż to zatem przyjemność z lektury, gdy kartki sypią się z takiej „książki”?

Ważna jest jednak treść, nie forma tj. sposób wydania itd., więc czym prędzej zabrałem się do lektury. Cóż mogę powiedzieć o tych wierszach? Ano, że są to… dobre niedobre wiersze, albo… niedobre dobre wiersze. W tym samym bowiem utworze natrafiałem i na rzeczy poetyckie, i na byle jakie.

Oto – przykładowo – utwór Dwoje. Autor zaczyna byle jak: „alej wierzbowy grzebień / włosów / rozpięta etola” by już w następnej strofce poetycko, jednak, napisać: „wiatr rozpachnia / ziół niepokój / biel kolan”. Tak samo jest również w utworze Marta. Bez przekonania opisany jest świat przedstawiony, ale za to ostatnie cztery wersy są wyborne: „ – to staje się powietrzem, / w które uleciałaś, / abym mógł tobą / oddychać”.

Chciałbym zatrzymać się chwilę nad utworem Akt wiary. To byłby bardzo dobry wiersz, ale aż „prosi się”, aby go skrócić.

Oto, w całości, ten utwór: „Twoja bliskość dowodzi, / że ten sam krajobraz / może być nagle inny, / ujrzany jak przez mgłę – / i w błysk zamieniony / jak pocisk. / Ile barw kryje w sobie / las o zmierzchu, / las o świcie, / najdalszy zakątek / świata, / gdy idę tobie naprzeciw, gdy razem wspieramy strop / i gdy wierzymy jak dzieci, / że Dawid / tchnął duszę / w Goliata”. W ogóle nie poetyckie, wręcz koszmarne, jest to „dowodzi”. Najpiękniej brzmią słowa „Ile barw kryje w sobie / las o zmierzchu, / las o świcie, / najdalszy zakątek / świata, / gdy idę tobie naprzeciw, gdy razem wspieramy strop…”. Końcówka z Dawidem i Goliatem jest „ni przypiął, ni przyłatał”. I takie są niemal wszystkie utwory z tomu Liryki małżeńskie.

Zdecydowanie natomiast nie przemawiają do mnie takie oto „kawałki” jak ten z utworu Stance: „Moje pragnienia rozwijaną róże / glicynie rozwijają popędy / zamiary spełniają na wiosnę; / wszystko osiągnę, kiedy / w twym ciele swe ciało przedłużę”.

Pisanie wierszy, a szczególnie pisanie wierszy o miłości, to bardzo skomplikowane i trudne zajęcie. Pisanie w ogóle o uczuciach jest arcytrudne. Owszem, podoba mi się Piosenka bez wielkich wymagań. To, moim zdaniem, najlepszy utwór z całego tomu, ale… uwielbiam Poezje Thomasa Hardy’ego (1840-1928). Tematyka niemal taka sama, jak w utworach Józefa Ratajczaka, lecz Hardy jest niedościgniony jak np. w utworze Po wizycie (Tłumaczenie Stanisława Barańczaka):

 

Przybądź znowu w te strony,
Gdzie obecność twa była jak listek, gdy powiew
Muska nim stromą oschłość dróg, w których połowie
Pieszy staje utrudzony.

Niech cię tu bosym błyskiem
Niosą stopy, co wtedy, lekkie jak puch ostu,
Każdym krokiem świadczyły tyle niemych posług
Mnie jednemu i wszystkim.

Przed twym pobytem tutaj
Zapach szałwii marnował się, nie doceniany,
Nie cieszył mnie wdzięk, z jakim nowe chmur odmiany
Mnoży każda minuta.

Przez mroczne korytarze
Szłaś tak cicho, że brałem już twą postać drobną
Za zjawę z dawnych czasów, która tu podobno
Niekiedy się pokaże,

Lecz wystąpiłaś z cienia
I ujrzałem, jak wielkie, jasne, żywe oczy
Zadają mi pytania – jak gdyby pomocy
W odegnaniu zwątpienia

Szukała dusza, ogrom
Spraw drążąc: czym jest Życie; co jest Snem, co Jawą;
Dlaczego istniejemy; czyje dziwne prawo
Żąda, by Najważniejsze ziścić się nie mogło.

6 lutego 2015 r.