POZIMIE, BEZ POEZJI

Nie wiem jak określić to, co dzieje się na dworze. Na pewno nie jest to przedwiośnie, a więc co: pozimie? Jakież to jednak pozimie, jeśli w tym roku zimy prawie nie było. Prawie, no bo czyż zimą można nazwać ten delikatny mrozek albo to gdzieniegdzie „pocukrzenie” bielą?

Cieszy jednak coraz wyższe Słońce, cieszą i dni coraz dłuższe, ale ten dziki ziąb ciągnący ze wschodu albo z północy jest nie do zniesienia. Z owego ziąbu nic sobie nie robią gromady wrzaskliwych wróbli, które zachowują się jakby tuż tuż miała nadejść wiosna. Któregoś dnia stanąłem zdumiony, ponieważ gdzieś usłyszałem głos wiosennego ptaka. W połowie lutego, gdy powinna trwać sroga zima? To, w takim razie, jakaż będzie wiosna? A lato kiedy ma być? W kwietniu?

Wydaje się więc, że nic tylko wyjść na dwór. A tu okrutny ziąb. Wybrałem się tedy w taki czas do kina na oscarowy film Dzika droga (Wild – 2014),115 min., reż Jean-Marc Vallé, z Reese Witherspoon w roli Cheryl Strayed. Jest to film zrealizowany według bestsellerowej książki Cheryl Strayed. Bardzo mi się ta książka podobała, mimo fatalnego tłumaczenia i całego bezliku gramatycznych, i innych, błędów. Przeczytałem jednak tę książkę jednym tchem i od czasu do czasu o niej wspominam.

Zupełnie jednak nic w filmie Jeana-Marca Vallé z książki nie zostało. Przeważnie chyboczącą się i drżącą w ręce kamerą jest filmowana sina twarz Witherspoon. Żadnej jednak kropli potu, najmniejszego nawet rumieńca od powietrza i wysiłku nie widać na jej twarzy. Cały film jest utrzymany w tonacji sino-niebieskawej, więc w ogóle nie widać piękna przyrody. Poszatkowano go retrospekcjami i wspomnieniami, które tylko nudzą i niewiele widza obchodzą. Jak można było zrobić z tak dobrej książki aż tak niewiarygodny i nudny film?

Rozczarowałem się także dwoma innymi filmami, które dzień po dniu puściła telewizyjna TVP Kultura. Pierwszy to Artysta i modelka (El Artista la modelo – 2012), 104 min., reż. Fernando Trueba z 82-letnim Jeanem Rochefortem, który gra rzeźbiarza Marca Crosa, 26-letnią Aidą Folch, która gra 15-letnią Mercè oraz zmienioną ze starości do niepoznania piękną niegdyś Claudią Cardinale, która gra żonę Marca Léę. Fabuła filmu toczy się podczas II Wojny Światowej. Gdzieś na południu Francji sędziwy Marc postanawia wyrzeźbić akt młodziutkiej Mercè. I to w zasadzie wszystko. Nic się w tym filmie nie dzieje. Jedyną jego zaletą są czarno białe zdjęcia (kręcone, całe szczęście ze statywu, a nie jak to jest teraz „modne” z drżącej ręki).

Natomiast film Żyła sobie baba (Жила́-была́ одна́ ба́ба – 2011), reż. Андрей Смирнов, to dwuipółgodzinny „epos” opowiadający o tym jak to w latach 1909–1921 w carskiej a potem radzieckiej Rosji różnego autoramentu mężczyźni (raczej: chłopy) byli bezustannie seksulanie napaleni na wcale nie urodziwą… babę (Вapвapa), którą gra wcale niepiękna Даpья Eҡaӎacoвa. Przemoc, chlanie bimbru, niesamowita brzydota ludzi i ich zwierzęcych instynktów – oto treść tego filmu.

Oglądając te filmy, a w międzyczasie przeglądając m.in. książkę Czesława Miłosza Wypisy z ksiąg użytecznych zastanawiałem się: co jest sztuką, a co nią nie jest?

Czy bowiem następujący utwór Leonarda Nathana pt. Pieśń pęcherza jest sztuką, jest poezją: „Na ćwiartce papieru toaletowego / pływającej w nie spłukanym moczu / wyraźnie odciśnięte usta kobiety. / Nathan, uszy do góry! Miejskie ścieki / posyłają ci duży czerwony pocałunek /. Ach, nic nie ginie, jeżeli jest ludzkie”. Albo fragment utworu Steve Kowita pt. Ostrzeżenie zaczynający się od słów „Dziś wieczór mocne dżinsy, / które noszę co dzień ponad rok / i które wydawały się w doskonałym stanie / nagle pękły. / Jak i dlaczego nie pojmuję, / ale stało się – duże pęknięcie w kroku?”, itd. Lub ten oto utwór Jamesa Tate Ucząc małpę pisać: „Nie było bardzo trudno / nauczyć małpę pisania wierszy. / Najpierw przytroczyli ją do krzesła, / następnie owinęli jej łapę, w którą wetknęli ołówek / (papier do stołu był przymocowany). / A wtedy doktor Modraczek pochylił się nad nią / i szepnął jej do ucha: / »siedząc tutaj wygląda pani jak bóstwo, / a może by nam pani coś napisała? «”.

Czy w całej książce wszystkie wiersze są do niczego? Na całe szczęście nie. Jeden, Józefa Czechowicza (1903–1939), pt. Lublin z dala potwierdza fakt, że 99% wierszy nie ma nic wspólnego ani ze sztuką, ani z Poezją.

A oto ten wiersz Józefa Czechowicza:

LUBLIN Z DALA

Na wieży furgotał blaszany kogucik,

na drugiej – zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.

Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był
i cisza.

Dookoła
pagórków koła,
dymiąca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czarnemi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły.

17 lutego 2015 r.