WIERZYŃSKI I… „WIERSZ NOWY”

Skończyła się przepiękna, naprawdę już wiosenna pogoda trwająca tylko dwa dni tj. 15 i 16 lutego br.

I znowu wstał kolejny ponury, zimny i wietrzny dzień, ale za to z… wystawianymi na taki ziąb gołymi kostkami u stóp.

Co gorsza skończyłem lekturę Pamiętnika poety Kazimierza Wierzyńskiego. Książka podczas tej lektury zupełnie mi się rozsypała. Byłem zatem jej pierwszym, i jedynym,  czytelnikiem od 1991 r.?

Chciałbym, oczywiście, tę książkę zachować dla siebie. Zacytuję z niej chociażby dwa fragmenty i jeszcze ze dwa wiersze, które mnie urzekły, by mieć chociażby tyle dla siebie (oraz dla tych czytelników, którzy zechcą przeczytać ten zapisek).

Otóż na s. 173 swojego Pamiętnika Wierzyński pisze:

„Książka jest najmniejszym przedmiotem, który zmieścić może całe światy. Niezliczone nadzieje, zamiary, porywy, niepewności. Wziąć ją do ręki – znaczy dotknąć zmaterializowanych snów i marzeń. Droga od błąkającej się po głowie, niejasnej idei, do białej karty, po której toczą się rzędy liter, słów i zdań, to daleka droga międzyplanetarna. Myśl ulega na niej wielu przemianom, stają przy niej bezsenne noce, załamują się ręce od daremnego wysiłku i poczucia zawodu. Ale zdarzają się też na tej drodze olśniewające odkrycia, otwierają się pokłady nieprzeczuwanych bogactw i po stu rozpaczliwych nocach nadchodzi dzień triumfu, kiedy chce się krzyczeć z radości. Niezamierzonym pamiętnikiem podobnych wydarzeń jest każda książka i taki jest jej życiorys, niezależnie od tego, co stanowi jej treść”.

Kazimierz_Wierzynski_1928

I jeszcze jeden fragment z końcowej części Pamiętnika a właściwie już z Aneksu gdzie Wierzyński pisze na temat… „wiersza nowego”:

„Aby uzyskać – jeśli tak można powiedzieć – swobodę ruchów, wiersz nowy porzuca najczęściej strofę i uchyla się od rytmu i rymu, tych kanonicznych zasad, które stanowiły do niedawna o kunszcie poetyckim. Ma ogromne znaczenie. Słowo wychodzi jak gdyby z habitu klasztornego i szuka nowej reguły. Wolne od przymusów wiersza sylabicznego, wybiega nawet poza składnię. Rozczarowanie do wszelkich solennych oświadczeń naszej epoki, ucieka od logiki. Nawet w jego dźwięku i sylabach bywa mu za ciasno. Jest na wolności. Chce być najbliżej strumiennego toku myśli i biologicznie ściślej prawdy odczucia.

W sumie ta skłonna do niekomunikatywnej emancypacji poezja zmusza do namysłów, pociąga swoją tajemniczością, operuje niepowodzeniem, nie ujawnia pełnej swojej treści i pozostawia ją poza sobą, niby ślad do odkrycia. Rzecz zrozumiała, że okres takiej przemiany daje dużo okazji do nadużyć, kłamstw i szalbierstwa. Istotnie śród wierszy dzisiejszych roi się od wynaturzeń, pretensjonalności i dziwactw”.

Pod tymi słowami Wierzyńskiego podpisuję się „dwiema rękami”. Uważam, że 99% tych wszystkich aktualnie wydawanych tomików poezji nie ma nic wspólnego ani z Literaturą, ani z żadną Sztuka, ani z Poezją.

Natomiast jestem urzeczony takimi oto wierszami jak te dwa poniżej. Pierwszy pt. Owies Wierzyński napisał dla swojego przyjaciela, malarza Wacława Zawadowskiego:

 

Dla innych wszystko inne, dla mnie tylko to:

Żółty owies pokryty kurzawą księżyca

I ciemność granatowa, zamyślone tło.

Ktoś tego nie dowidzi, a mnie to zachwyca.

 

Ciepły wiatr sunie polem, jeden żywy ruch

Śród zastygłej równiny, i kłosy kołysze,

Ziemia sianem powiała, drży miesięczny puch;

Może on nie szeleści, ale ja go słyszę.

 

Więcej nic, więcej nie chcę. Owsy płyną w śnie.

Ktoś może je ominie, wszystkiemu zaprzeczy.

Moja noc schodzi głębiej i na samym dnie

Po imieniu nazywa niepojęte rzeczy.

 

Ten krótki utwór mogę tylko określić jednym słowem: Arcydzieło!!! A przecież Wierzyński takich utworów ma więcej. Jak ten poniższy „spod różnych wiatrów”, kiedy w latach 1937 i 1938 przebywał w Paryżu:

 

Jesienny w okno napłynął poranek,

Różowo-złoty październik francuski:

Płynie przez pokój żaglami firanek,

Podnosi z krzesła rękawy twej bluzki.

 

Jabłoń kwitnąca na żółtej tapecie,

Zdmuchnięta wiatrem, i maj hotelowy,

Śmieszne konwalie w naiwnym bukiecie,

Sypią nam czułość niezdarną na głowy.

 

Więcej się wydarzeń w tych ścianach nie zmieści.

Tak być powinno. Nieśmiały i czuły,

Chodzę w nich, jakby po starej powieści,

Śród półpamiętnej, zatartej fabuły.

 

Może tu byłem, mieszkałem, minąłem

I zapomniany powtarzam się sennie:

Jabłoń zakwita różowym popiołem,

Konwalie sypią się blade jesiennie.

 

Jak to rozróżnić i kto was spamięta,

Wiosny prawdziwe i mity naiwne!

Nie śmiej się. Liczę wzruszeniem studenta;

Paryż, wiatr, jesień i ty. Jak to dziwne.

 

17 lutego 2017 r.