TROCHĘ O KSIĄŻCE, TROCHĘ O FILMIE

Motto:

 

Amore perdono ma non resisto…

adesso per sempre non esisto

non esisto, non esisto…

 

piosenka L’appuntamento

śpiewana przez Ornellę Vanoni

 

Chciałbym jeszcze na chwilę powrócić do książki pt. Kowalska ta od Dąbrowskiej nie dlatego że jest aż tak dobra, iż warto o niej pisać, i nie ze względu na bardzo modny temat homoseksualizmu.

Otóż w książce, a nade wszystko w korespondencji Kowalskiej do Dąbrowskiej w jej dziennikach przewija się motyw ciężkiej literackiej pracy autorki Szczeliny. Ciężkiej i mozolnej, można by dodać. I bezustanne zabiegi o wydanie tych książek.

Co z tych prawie trzydziestu książek (w części napisanych z mężem Jerzym) zostało w historii literatury, w świadomości czytelniczej, w ogóle w bibliotekach? Ano nic oprócz dziennika.

Gdzieś tam można niektóre książki znaleźć w internetowych antykwariatach. Jeśli po Annie Kowalskiej nic, oprócz dziennika, nie zostało, to co zostanie po tych „wypasionych” „bestsellerach”, którymi zawalone są księgarnie i półki biblioteczne z wydawniczymi nowościami?

Maria Dąbrowska przeżyła lat 76, Anna Kowalska 66, a jej córka Maria nazywana Tulą zaledwie 46. Bardzo to smutne. Dąbrowska została w historii literatury Nocami i dniami. Kowalska traktowana jest co najwyżej jako jej kochanka.

Co do natomiast samej książki Kowalska ta od Dąbrowskiej to mam mieszane odczucia. Z jednej strony zawiera ona wiele, dość niestety chaotycznych, informacji, ale z drugiej jest napisana na chybcika, aby prędzej, z licznymi „Ale…” na początku zdań oraz irytującymi… „powodami”:

„Dwa ośrodki życia – na Polnej i na Lindego – powodują napięcia pochłaniające emocje i czas”. (s.239);

„Wszystkie te przedwczesne śmierci powodują cierpienie i zabierają coś z tamtej Kowalskiej, dotyczą utraconego lwowskiego świata, minionej młodości”. (s.267);

„Nowoczesność tych wydarzeń powoduje, że przyjaciółki nie mogą być dla siebie wzajemnie oparciem”. (s.281);

„Anna zaś po pierwszej wspólnej wizycie w nowym mieszkaniu nie wpada w zachwyt, co powoduje, że ponownie opadają je wątpliwości”. (s.286).

Taki jednak jest styl pisania wczesnych książek: aby szybciej, bez zastanowienia, bez dbałości o tym jak się pisze.

Natomiast co owego, tak modnego obecnie homoseksualizmu, o którym wspomniałem na początku tego zapisku, to pełno go również, niestety, we współczesnej produkcji filmowej.

Dobrych, ba! w ogóle nadających się do oglądania filmów na np. Netflixie jest jak na lekarstwo. Nie mniej staram się z bezmiaru filmowej grafomańszczyzny wyłuskać pozycje, które ewentualnie warto obejrzeć.

Nie wiem co mnie skusiło do oglądania serialu pt. Neumatt. Chyba tylko to, że nie dzieje się w dużym mieście oraz, że jest szwajcarskiej produkcji.

Jednym z głównych wątków jest homoseksualna kopulacja i epatowanie widza nagimi męskimi tyłkami. Kompletnie nie rozumiem jako kinofil z długim – i jeszcze dłuższym – stażem, co jest atrakcyjnego w pokazywaniu kopulacji, a szczególnie kopulacji homoseksualistów. Albo co jest atrakcyjnego w męskim nagim tyłku.

Czy pamiętacie może film Słodkie życie (La Dolce Vita – 1960), 178 min. Federico Felliniego i scenę kąpieli Sylvii (w tej roli Anita Ekberg) w fontannie di Trevi? Ileż w tej scenie seksu, wyuzdania… a jednocześnie ileż w niej wyrafinowanego piękna. A wszystko: i cały film, i ta scena obywa się bez golizny, bez kopulacji, bez epatowania gołymi (męskimi) tyłkami. (Wyobrażacie sobie Marcello Mastroianniego jak wchodzi do tej fontanny, ściąga spodnie i partneruje zmysłowej Sylvii ze swoim nagim tyłkiem?).

W dawnym kinie pokazywano jak bardzo może być (i jest) piękna kobieta. Teraz pokazuje się  nagie umięśnione torsy mężczyzn oraz obnażone klatki piersiowe i tyłki mężczyzn. A nade wszystko zanudza się widza bezustannymi scenami kopulacji. (Jeszcze trochę i defekacja będzie na porządku dziennym. Bo jeszcze to nie zostało pokazane).

Jeśli w przeważnie 80 minutowym filmie (to teraz standard) jest scena (sceny) mycia zębów, następnie (to także standard) dyskoteka i narkotyki, jeśli występują sceny kopulacji jako uczucie miłości itd., to co w takim filmie jest do oglądania?

(Zresztą co tu narzekać – czy to jest narzekanie? to stwierdzenie faktu – że współczesne powieści nie nadają się do czytania, filmy do oglądania.

Nie dalej bowiem jak wczoraj w Internecie była reklamowana z okazji Dnia Matki, piosenka o matce, polskiej oczywiście… „gwiazdy”. Nic z jej szeleszczenia, mamrotania nie można było zrozumieć przez łomot basu na pierwszym planie i plumskanie fortepianu.

Czy ktoś jeszcze pamięta jak o matce śpiewała – właśnie: śpiewała! – Violetta Villas Do ciebie mamo albo Anna German Dziękuję, mamo?).

A mnie się, ostatnio podobał  wyszydzany przez innych, bo traktujący o „malowniczej” Toskanii i „przepysznym” włoskim jedzeniu duński film pt. właśnie… Toskania (Toscana – 2022 ),90 min., reż. Mehdi Avaz, w roli Theo występuje Anders Matthesen, a partneruje mu jako Sophia – Cristiana Dell’Anna.

Rzeczywiście, ileż podobnych filmów już było. Ten jednak oprócz nastrojowych zdjęć oferuje niebanalną atmosferę, którą podkreśla przepiękna piosenka L’appuntamento śpiewana – właśnie: śpiewana! – przez Ornellę Vanoni. Nade wszystko jest to film o uczuciach. (I – co ważne – nie ma w nim ani jednej sceny z kopulacją oraz widokiem męskiego nagiego tyłka).

22-27 maja 2022 r.

PS

Do tego zapisku dołączam kadr z filmu Toskania.