KAROLINA LIZER JAK… CZYSTA WODA

„Czysta woda w środku lata

W nić pamięci się zaplata

W czystej wodzie na dnie miski

Żyją twarze naszych bliskich”.

 

Karolina Lizer Czysta woda

 

 W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku nie można było się doczekać  Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. W tym roku odbyła się już jego pięćdziesiąta dziewiąta edycja. Naprawdę pięćdziesiąta dziewiąta? Aż nie chce się wierzyć.

 Dawniej było tak, że festiwalowe piosenki nuciła, podśpiewywała lub pogwizdywała niemal „cała Polska”. Pokażcie mi teraz polską piosenkę, którą można zanucić, jeśli nie ma w nich cienia melodii. A co do słów, to co można zrozumieć z mamrotania „piosenkarza” lub „piosenkarki” z mikrofonem niemal przyklejonym do ust.

 (Tu na marginesie mała refleksja. Technologia idzie do przodu w niesamowitym tempie. A jednak nie wymyślono, nie skonstruowano jeszcze m.in. mikrofonu, którego nie trzeba by było przyklejać do ust. A i tak nic nie można zrozumieć z bełkotu, czy faflunienia „piosenkarzy”.

 Dlaczego – przykładowo – można usłyszeć wszystko co mówi Andrzej Rosiewicz, czy to co mówi Tomasz Kammel – zresztą świetnie i swobodnie prowadzący – a już co „śpiewają” piosenkarze, to już ani w ząb.

 A jeśli już jesteśmy przy technologii, to należy podziwiać latające, „tańczące”, niemal fruwające kamery. Dlaczego tak z mikrofonami czy dźwiękiem się nie da?).

 Ten piątkowy konkurs z „trupami” dawnych piosenkarzy, oglądałem z rosnącym zażenowaniem. Kto wpadł na tak absurdalny pomysł aby owe „trupy” piosenkarskie skądś powyciągać? Owszem, wspomniany wyżej Andrzej Rosiewicz jeszcze jakoś „się trzyma” i mógł wystąpić jako „maskotka” na tle młodych piosenkarzy.

 Bo należało dać szansę wyłącznie młodym. Zresztą ci tzw. młodzi oprócz znakomitych warunków zewnętrznych tak naprawdę wokalnie – moim zdaniem – niewiele potrafią. Inna sprawa, że nie mają co śpiewać. Bo teraz jest moda na bełkotliwe, pozbawione melodii piosenki.

 Sobota, 18 czerwca br., to był dzień „Premier” i „Debiutów” przedzielony jubileuszowym koncertem pięćdziesięcioletniej Justyny Steczkowskiej.

 Marnie, oj marnie wyglądała ta propozycja „Premier”. Od razu postawiłem na Karolinę Lizer. Bardzo oryginalny i pomysłowy występ. A poza tym sama Karolina nie dosyć, że ładna niebanalną, i kobiecą, urodą, to nade wszystko utalentowana i potrafiąca śpiewać.

Podobała mi się także Anka. Szkoda, że nie otrzymała żadnej nagrody. O pozostałym śpiewaczym towarzystwie należałoby zapomnieć. Wprawdzie „śpiewać każdy może”, ale raczej nie na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

(Nie rozumiem co zacna, wielokrotnie doceniana i w Opolu, lecz już przecież siedemdziesięciopiecioletnia Stanisława Celińska robiła w tym młodocianym towarzystwie? Kto ją do tego występu – by nie napisać… harakiri – namówił?

Smutno było patrzeć, jak stoi gdzieś z boku, a potem odchodzi z pustymi rękami. Nawet pamiątkowego plexiglasu jej nie dali).

Justyna Steczkowska to nie moja „bajka”. Nie rozumiem jej smęcenia, zawodzenia, jęczenia jako śpiewu. Komuś zapewne takie śpiewanie odpowiada, sądząc po wypełnionej po brzegi widowni opolskiego amfiteatru.

„Debiutów” nie oglądałem. Dla mnie to za późna pora. A swoją drogą dlaczego festiwalowe koncerty odbywają się późną nocą? Czy późne popołudnie np. 17.00 to czas nieodpowiedni? Moim zdaniem wcale nie.

Sądzę, że gdyby chodziło o piosenki, a nie efekty specjalne, to koncerty odbywałyby się za dnia. Odejmijcie te wszystkie migotania, dymne zasłony i inne „bajery”, a zobaczycie co z piosenki i występu zostanie.

Dawniej wychodziła na scenę kilkunastoletnia Katarzyna Sobczyk i jej występ był wydarzeniem. Teraz wychodzi na scenę w wieku Kasi niejaka Mariene i nic, kompletnie nic, wokalnie nie ma do zaprezentowania.

A co do „efektów specjalnych”, to wystarczy spojrzeć – przynajmniej tu, nad Zatoką Gdańską – w kierunku północnym by wypatrzyć „efekty”, z którymi żadne, stworzone przez człowieka nie wytrzymują porównania. Mowa tu, oczywiście o obłokach srebrzystych. Zarwałem niejedną nic by ich wypatrywać i zachwycać się nimi. Zarywać jednak noc by słuchać mamrotania jakichś… „debiutów”.

Niedzielny koncert „Tych lat nie odda nikt – 70 lat telewizji” bez obecności piosenek m.in. Edyty Geppert i Wiesławy Sośnickiej. Zresztą kto by potrafił teraz te piosenki zaśpiewać. Za to znowu powyciągano jakieś piosenkarskie „trupy” oraz m.in. nieumiejącą śpiewać „gwiazdę” Viki Gabor.

Jedyne pozytywne wrażenie pozostaje po olśniewająco ładnej Nataszy Urbańskiej i jej występie. No i jeszcze swobodny i profesjonalny Tomasz Kammel.

Natomiast koncert „To już lato! – czyli wakacyjne przeboje” to kompletna żenada. Przestałem oglądać, gdy jakiś starszy gość wyszedł tuż przed północą w klapkach i krótkich spodiach i zaczął coś postękiwać do mikrofonu.

A co poza tym wydarzyło się ostatnio oprócz śpiewaczych występów? Otóż nasze piłkarskie „orły” po raz kolejny dostały lanie od Belgów. Doskonale było widać, ile nasi kopacze nożni są warci, i co potrafią, a tle grających po europejsku Belgów. Wprawdzie „orły” pokazały pazur w meczu z Holandią, ale była to tylko chwilowa „piłkarska złość”.

Na Netflixie straszliwa filmowa posucha. Zresztą zdaje się Netflix już robi bokami i nie mam zamiaru przedłużać jego agonii, czyli wykupować abonamentu, tym bardziej, że chwacko „wkracza Disney+”, ale zdaje się tylko dla posiadaczy wyłącznie „smartów”. Bo teraz wszystko musi być tylko i wyłącznie… „smart”.

(Chyba, że filmy będę oglądał w… iPhonie. Co zresztą czynię oglądając po arcydzielnym Columbo, lecz tylko z nostalgii… Świętego).

Nie uwierzylibyście ile ostatnio pozaczynałem tomików ze współczesną poezją oraz ile powieści. W tomikach ani myśli ani uczuć, czyli standard. Powieści nie nadają się do czytania, ponieważ zwyczajnie nudzą.

Wpadłem zatem na pomysł by sobie już prawie wakacyjnie poczytać Agatę Christi.

Wybrałem ponoć najlepszy jej kryminał z 1957 r. pt. Próba niewinności. Nie przepadam za m.in. krzyżówkami, ale ten kryminał jako żywo jakąś krzyżówkę przypomina. Bardzo dużo w nim się gada. I to gadają wszyscy ze wszystkimi. Prawie żadnych refleksji, nie wspominając o tzw. psychologii. Żadnych opisów, choćby szczątkowych, miejsca akcji. Za to bezustanna gadanina. Zakończenie jednak zaskakujące.

A tłumaczenie na język polski? Przerażające. Czy rzeczywiście Christie używała aż tylu „Och”-ów oraz „Ale…” na początku zdań? No i cała inwazja „z powodu”. Niekiedy owe „z powodu” można spotkać na stroniczce tekstu formatu kieszonkowego w ilości aż… czterech.

Czy zabiorę się do następnego ponoć bardzo dobrego kryminału z 1940 r. pt. Zerwane zaręczyny? Nie wiem. Książka wydana w formacie kieszonkowym. Oszczędny, zbity druk. I byłbym jej pierwszym czytelnikiem od 1997 r. Bo od dwudziestu pięciu lat tej książki w bibliotece nikt dotąd nie wypożyczył.

18-21 czerwca 2022 r.