„TRANZYT WENUS”

Niemal wszyscy czekają na pierwszy mecz drużyny polskiej z grecką tak jakby można było spodziewać się czegoś więcej niż 0:0. Wrzawa piłkarska przeminie, więcej będzie rozczarowań (polską drużyną) niż pociechy, za dwa lata będę kolejne mistrzostwa świata, za cztery znowu mistrzostwa Europy…

A tymczasem zdarzyło się zjawisko niebywałe, które następnym razem będzie można obserwować dopiero w 2117 r. Kto w 2117 roku wspomni o EURO 2012? Co się ostanie z kultury, z tych setek tysięcy napisanych „powieści”, z tych milionów (miliardów) napisanych „wierszy” do 2117 r.? Obawiam się, że prawie… nic.

Jeśli coś ciekawego dzieje się na niebie od razu przypomina sobie o mnie Ksawery. On mieszka w Sopocie, w „otulinie” Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, czego mu zazdroszczę (szczególnie pięknych drzew za oknem), ja na Chełmie w sąsiedztwie bezcieniowej i bezdrzewnej ulicy Cienistej. Mieszkamy zatem „stosunkowo” blisko siebie (jak na odległości trójmiejskie), a mimo to widujemy się tylko od czasu do czasu. Pozostają wprawdzie te wszelkie współczesne zabawki tj. ten jakiś skype, te jakieś e–maile, jakieś facebooki itd., ale to nie to samo co bezpośrednia rozmowa na tarasie z widokiem na park w dodatku z pszenicznym „pyfkiem” w dłoni. Ksawery jest zapracowany, ciągle w rozjazdach, niekiedy ciągnie mnie na te swoje wojaże, ale nie mam ochoty tłuc się po nocy przez pół Europy, a potem śpieszyć z powrotem. O, co innego, na dłużej, Norwegia, albo – winiarsko – Gruzja. Do tych krajów mógłbym lecieć niemal z zamkniętymi oczami.

We wtorkowy wieczór (5 czerwca) Ksawery zajechał po mnie i nie wchodząc do domu zatelefonował:

– Zbieraj się, czekam na ciebie na dole. Nic z sobą nie bierz. Wszystko, co potrzeba mam w domu.

Mimo tych ostrzeżeń złapałem w ostatniej chwili tuż przed wyjściem butelkę Château Henye Tokaji Aszú 5 Puttonyos 2000.

Ksawery wiedząc, że od jakiegoś czasu nie mogę spać przygotował mi wygodne legowisko.

– Jeśli chcesz, to prześpij się już teraz, a jeśli wolisz, to legniemy sobie wygodnie pod kocami na tarasie. Nastawię „panzerschrecka” dokładnie na wschód Słońca i możemy aż do rana słuchać książek, trochę gadać, nade wszystko popijać „pyfko” no i czekać na Panią Wenus.

Podczas kolacji pooglądaliśmy trochę telewizji, ale nie było w niej nic ciekawego oprócz  zapowiedzi, że „w pierwszym meczu od razu dokopiemy Grekom”, kłócących się polityków, nieustannych relacji, że „na Euro na pewno drogi będą przejezdne” oraz beznadziejnie głupich „syriali”.

To jednak znakomita rzecz te „książki mówione”. Popijając po kolei, lub w dowolnej kolejności: Lady Blanche (witbier), Pszeniczne Viva Hel (hefeweizen), Pszeniczniak (hefeweizen), Łomża Eksport Pszeniczne (hefeweizen), Viva la Wita! (imperial witbier), Jurajskie Pszeniczne Ciemne (dunkelweizen), Ciechan Pszeniczne (hefeweizen), Pszeniczne (hefeweizen), Leżajsk Pszeniczne (hefeweizen), Miłosław Pszeniczne (dunkelweizen) – słuchaliśmy i słuchaliśmy Doktora Faustusa. A na powitanie Wenus odkorkowaliśmy tokaj.

Całą noc było tak jasno, że mogliśmy swobodnie nawet czytać, ale tym razem skupiliśmy się tylko na słuchaniu książki i ptaków, które ledwo zaczęło jaśnieć odzywały się niemal z każdego drzewa.

Doczekaliśmy się, wreszcie „tranzytu Wenus” przez tarczę wschodzącego Słońca. Zjawisko niebywałe i nie do zapomnienia. Tym razem warto było nie przespać całą noc aby to oglądać. Tym bardziej nie mogę się nadziwić kibicom, którzy zarwawszy noc i potem czekając w duchocie cały dzień na mecz czegoż to się doczekali? Beznadziejnego 1:1 w meczu Polski z Grecją na początek EURO 2012. „Sercem” byłem za wygraną naszej drużyny, „głowa” podpowiadała mi, że nie będzie ciekawie. I nie było. Być może Rosjanie jej nie rozniosą w drugim meczu i być może uda się jej wygrać z Czechami, ale po pierwszych czterech, grupowych, meczach jestem pod wrażeniem Duńczyków i jej konsekwentnej gry z Holandią na 1:0. Żeby zaistnieć na tych mistrzostwach trzeba grać przynajmniej tak, jak Duńczycy.

W piątek, 8 czerwca, ukończyłem 65 lat, więc jestem już oficjalnie, przepisowo, emerytem. Ktoś nawet z przybyłych do mnie gości zażartował: „Jasiu, z okazji twoich 65 urodzin nawet zorganizowano mecz i rozpoczęcie mistrzostw Europy”. Wolałbym aby prezentem urodzinowym była chociażby nikła wygrana niż nic, albo niewiele, dający remis.

Tą drogą chciałbym podziękować wszystkim moim znajomym, kolegom, przyjaciołom, którzy pamiętali o moich 65 urodzinach. Dziękuję także czytelnikom tych zapisków: za pamięć, za życzenia, za to, że czytają te zapiski, za uwagi: przychylne i „kąśliwe”, za to, że kibicują moim wydawniczo–literackim utarczkom.

5–10 czerwca 2012 r.