Rekomendacja WYBORU WIERSZY z lat 1977–2012 Jana P. Grabowskiego – Waldemar Smaszcz

Prezentowany wybór wierszy obejmuje dokładnie trzydzieści pięć lat twórczości poetyckiej Autora od debiutu w roku 1977 po wiersze najnowsze, powstałe w 2012 roku i już choćby przez to należy uznać tę edycję za wydarzenie nie tylko w biografii twórczej poety, ale w naszym życiu literackim.

Trzydzieści pięć lat w dziejach poezji współczesnej to więcej niż epoka! Ileż nurtów, szkół poetyckich, przewartościowań! Wiek XX był najbardziej dynamicznym stuleciem w dziejach literatury, czasem euforii i przekonania o niezwykłej sile poezji, ale też wielkich zwątpień oraz porażek społecznych i artystycznych, połączonych niejednokrotnie z dramatami samych twórców. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach, przede wszystkim dzięki takim luminarzom słowa poetyckiego, jak Czesław Miłosz czy ks. Jan Twardowski, poezja polska odzyskała niemal utraconą ciągłość, a także wielkość, jaką nadał jej ongiś Jan Kochanowski.

Nieprzypadkowo przywołałem nazwiska Miłosza i ks. Twardowskiego, ponieważ w kręgu tych właśnie poetów należy umieścić dorobek twórczy Jana P. Grabowskiego, którego z naszym noblistą łączy prawdziwa maestria w budowaniu pięknej frazy poetyckiej, z ks. Twardowskim zaś nie tylko najgłębsze umiłowanie przyrody, jak się powszechnie sądzi, ale w ogóle dzieła stworzenia, obejmującego cały Kosmos, i namacalna wręcz obecność Stwórcy w świecie.

Powrót Czesława Miłosza do naszej literatury oraz popularność liryki ks. Twardowskiego zamknęły w końcu coraz bardziej jałowe dyskusje – mówiąc nieco żartobliwie – na temat wyższości awangardy nad Skamandrem, a dokonania tych znakomitych poetów przywróciły znaczenie najbardziej zużytym kategoriom literackim, jak choćby poezja współczesna. Miłosz to poeta szerokiej frazy, opartej nie na tradycyjnej linii melodycznej, jaką ukształtował u nas wiersz sylabiczny, ale na naturalnym rytmie zdania. Dzięki czemu poeta, nie tracąc nic ze swobody wypowiedzi, jaką przyniósł wiersz wolny, zachował urodę dyskretnej organizacji brzmieniowej, przydającej szczególne walory jego sztuce słowa.

Jan P. Grabowski od najpierwszych swoich wierszy – by tak powiedzieć – wręcz uwodził poetycką dykcją, jak w tym Posłuchajmy jeszcze, z roku 1977, a więc roku debiutu poety:

 

To jeszcze nie czas na pożegnania.

Nie czas.

Poczekajmy aż ziemia spurpurowieje od liści.

Aż jesień od nas odbiegnie.

[…]

 

 W ogóle był to debiut nad wyraz dojrzały, ukazywał twórcę w pełni ukształtowanego, nie tylko sprawnego w budowaniu wypowiedzi poetyckiej, ale i o wyraźnie określonym światopoglądzie ideowym i artystycznym. Wiersz Dotykanie czasu, co zdarza się niezwykle rzadko, wszedł do kanonu najbardziej znaczących i najlepszych jednocześnie utworów poety.       

Od początku, z rosnącym zainteresowaniem, śledziłem kolejne tomy Jana P. Grabowskiego, jako ich czytelnik ulegający poetyckiej aurze, odnajdujący się w zapisywanym świecie niby w znanej, a jednocześnie wciąż odkrywanej na nowo przestrzeni. Lektura dawała mi też prawdziwą satysfakcję obcowania z dziełem spełnionym, wzbogacającym najlepsze dokonania naszej poezji. Wśród wielu bliskich mi wierszy natrafiałem na takie, które już po pierwszej lekturze nie budziły najmniejszej wątpliwości, że są najwyższej próby. Jednym z takich olśnień był utwór Oto obraz ściszony:

 

Wszystko jakby zmniejszone

przez odległość czasu,

kiedy patrzę za siebie albo niespodzianie

odwiedzam dawne miejsce,

w którym przeżyłem pół – być może – życia.

 

Oto jadę pociągiem półtorej godziny. Blisko,

lecz dla mnie to cała wyprawa i

powrót do tej dawnej-niedalekiej przeszłości.

Powrót do tego, co było, a wciąż jeszcze trwa.

 

Oto wąska ulica pod starymi lipami.

Zawsze czuję ich zapach. To zapach przeszłości

tak wyraźny i trwały

jak gdyby nie było tych minionych lat.

I wtedy też wydaje mi się, że Tam mógłbym

żyć wiecznie. Bez upływu czasu.

To tylko ta krótka chwila staje się wiecznością,

bo – niekiedy – wiecznością jest także i chwila.

[…]

 

Ten – mówiąc skrótowo – nurt metafizyczny każe przywołać drugie z wymienionych tu wielkich nazwisk – ks. Jana Twardowskiego. Obu poetów łączy przekonanie, że chwila nie jest przeciwstawieniem, ale cząstką wieczności, podobnie, jak to, że – mimo naszej małości, ułomności – na co dzień obcujemy ze Stwórcą, który dał nam „łaskę widzenia” i nazywania, łaskę zachwytu. Skoro zaś – powtórzmy – każda chwila jest niesłychanie ważna, bo nigdy się nie powtórzy, musimy mieć świadomość, że tracąc ją, bezpowrotnie tracimy coś z wieczności.

W jednym z wierszy autor napisał: „Niepowtarzalność i wonność tej chwili tym bardziej dotkliwa, / że już nigdy – i w żadnym miejscu – nie do powtórzenia”.  

Niejako w parze z tak przeżywaną każdą chwilą idzie przekonanie poety o – jak napisał w wierszu Dotykalność nomen omen dotykalności „światła, wody, powietrza / potwierdzających, że jeszcze tu wśród nich jesteś. /Że sam jesteś ze światła, wody, powietrza”. Człowiek jest cząstką świata stworzonego, z którego się wprawdzie wyłonił, ale – w przekonaniu poety – nie po to, by go opuścić, niby utracony eden.

Największym wrogiem owego cudu, jakim jest dzieło stworzenia –  przyroda i Kosmos, stała się nasza codzienność, w której nie ma miejsca na zachwyt, zadumę, a nawet na zatrzymanie się choćby na chwilę. Stąd powracające nawoływania, by „widzieć coś więcej ponad swoją codzienność”. Bo tylko „z dala / od codzienności” można odnaleźć „niepochwytne dzisiaj […] trwające / w każdej chwili.” Poeta chciałby „wziąć jak najwięcej z takich chwil”, jednak pozostaje przekonany, że „Wystarczy być. I mieć prawie / pewność dotykalnej – nieobojętnej – Jego tu obecności”.    

Gotów jest porzucić wszystko i pójść za tym, co „Niespotykane”, niemające wszakże nic wspólnego z ułudą. „Niespotykane” jest wszakże dotykalne, obecne zarówno w najbliższym sąsiedztwie, nad zatoką, w oddalonym kaszubskim lesie nad jeziorem, a także roztacza się dookoła nas, jak choćby „delikatna przędza z blasku utkana, ptaków… / Ich śpiewu. Ich nagle wszędobylskiej obecności”.

Trudno jest jednak dostrzec „Niespotykane” w mieście, stąd wciąż ponawiane wędrówki autora, te bliższe, nad zatokę i wzdłuż wybrzeża, oraz dalsze, nad jeziora, w góry.

Jan P. Grabowski mieszka w Gdańsku, ale samo miasto rzadko gości w jego poetyckich strofach, natomiast wciąż powraca w nich zatoka, jak w Dyptyku jesiennym:

 

A więc dopiero tutaj

można cię zastać – październiku –

w całej twojej krasie i wytworności.

Dopiero tu, poza miastem, w otwartej i

wolnej przestrzeni drzew, powietrza i zatoki.

 

Tak naprawdę jednak to, co najbardziej poruszające, co sprawia, że dotykamy wieczności, można odnaleźć jedynie wśród oddalonej od ludzkich siedlisk przyrodzie:

 

Cisza. Jakaż wokół cisza. A jej ornamentem

sikorki bogatki na pobliskich krzewach,

zwieńczeniem – głośny stukot dzięcioła na sośnie.

Ale najpiękniejszy na tle bieli i czerni jest

srebrny, z podwójnym pniem, świerk:

[…]

I chciałoby się zostać w tym pejzażu na dłużej.

I nigdzie nie wracać. I już więcej nie pytać:

dlaczego wszystko trwa tylko jeden, jedyny raz?

 

Jan P. Grabowski nie zamyka się w swoim świecie, dzieli się nim z każdym, kto ocalił w sobie wrażliwość i gotowość do zachwytu tym, co nieprzemijalne, co trwa i co tylko człowiek może zauważyć.

   *     *     *

Na zakończenie chciałbym podkreślić znakomity dobór wierszy, dzięki czemu jubileuszowa edycja w pełni ukazuje skalę i walory artystyczne zjawiska, jakim jest twórczość poetycka Jana P. Grabowskiego. Z całą pewnością wybór ten zasługuje na wydanie, by mógł dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców, nie tylko miłośników poezji.

 

Waldemar Smaszcz, Białystok. 10 lutego 2013 r.