„O, WA! O, WA!”

„O, wa!, O, wa!” – wykrzykiwała, od czasu do czasu, moja ciotka Anna, wyrażając swoje niezadowolenia, gdy spierała się o coś ze swoim mężem, moim wujkiem, Hieronimem, zwanym przez nią Hieronikiem. Nie wiem skąd się wzięło u niej to przecież gwarowe „O, wa!, O, wa!”, bo nie mówiła gwarą, lecz najczystszą, kresową polszczyzną z Wołynia. Spory te, zresztą przebiegające bardzo humorystycznie, dotyczyły zawsze m.in. Świąt Bożego Narodzenia tj. np. wysokości choinki. Ciotka chciala aby choinka była „ot, taka malusieńka” a wujek Hieronik i tak zawsze instalował choinkę aż pod sufit. Zresztą była to, chyba największa choinka jaką widziałem. Nasza, z Poznańskiej 11, była za to najświeższa, najbardziej pachnąca, no i zawsze miała nie jakieś tam elektryczne żaróweczki „made in China”, lecz najprawdziwsze, różnokolorowe świeczki mocowane w specjalnych lichtarzykach. Trzeba było, oczywiście tych świeczek zawsze pilnować aby choinka „się nie zajęła”, ale urok tak oświetlonej choinki był niepowtarzalny.

Chodząc zatem po coraz bardziej zamurowywanym Chełmie powtarzam to ciotczyne „o, wa”, widząc jakieś zwiędnięte drapaki, które za wygórowaną cenę są sprzedawane jako choinki. Powtarzam „o, wa”, gdy widzę tę pogodę przypominającą bardziej marzec, aniżeli grudzień. Co to za zima, gdy na dworze jest +14 stopni Celsjusza?

Już gdzieś kiedyś napisałem parę słów na temat choinek i Bożego Narodzenia w dawnych czasach. Bo choinka musi być prosto z lasu, jeszcze lasem pachnąca. Pamiętam, że zawsze po Wigilii mój Ojciec brał z szopki siekierę i szedł na skroś ogrodu, potem pól, do lasku na horyzoncie. Wracał po kopnym śniegu, sięgającym niekiedy kolan, z przepiękną choinką pachnącą mrozem, śniegiem wiatrem, lasem i Bożym Narodzeniem. A teraz ludziska kupują w mieście jakiegoś zwiędniętego drapaka, stroją go już w Adwencie i przesyłają mi „focie”, że już „świętują”. Bo choinkę ubiera się w Wigilię, po Kolacji, a nie tydzień naprzód.

Odrębna sprawa to absolutna świeckość Świąt Bożego Narodzenia objawiająca się w absurdalnych gonitwach za „magicznymi prezentami”. Któregoś dnia zajrzałem do jednej z trójmiejskich galerii. Już dawno nie widziałem takich tłumów. Przed południem a niesamowite gromady młodzieży, która chyba raczej powinna siedzieć w tym czasie na lekcjach. Matki z dziećmi w wózeczkach, no i całkiem sporo staruszków wlokących za sobą jakieś tobołki na kółkach. No i jeszcze męcząca „muzyka” z obowiązkowym w każdym niemal utworze „christmas time”. I jeszcze coroczny wysyp „krążków z kolędami”. Tak, teraz nagrywa każdy, kto tylko potrafi wydobyć z siebie jakiś głos. Słowem – święta!

19 grudnia 2014 r.