MOJE ZACHWYTY

Przyznam, że coraz bardziej jestem znudzony tymi mistrzostwami Europy w piłce nożnej. No bo czegóż się spodziewać? Co dzień późnym popołudniem wychodzą dwie drużyny na boisko i zaczynają się uganiać za piłką. Wieczorem jest to samo.

Na meczu Holandii z Niemcami (13 czerwca bm.), przy prowadzeniu drużyny niemieckiej 2:0 najzwyczajniej zachciało mi się spać. No bo czegóż można było się spodziewać? Niemcy i tak wygrali.   

Najbardziej jednak rozbawił mnie poranny komunikat radiowy o tym, że „Niemcy po dwóch wygranych meczach i po zgromadzeniu 6 punktów są już jedną nogą w ćwierćfinale”. A niby gdzie by mieli być? Na tle owych 6 punktów 2 punktowy „dorobek” polskiej drużyny jest marniutki, lecz „mamy szanse na ćwierćfinał jeśli wygramy, musimy wygrać, z Czechami”. Tak, Czesi, którzy mają 3 punkty tylko na to czekają. Czechom wystarczy, przy dobrym układzie meczów, remis a „nasi muszą wygrać”. Ciekawym jak to zrobią? Chyba, że Czesi staną i będą patrzeć jak drużyna polska zacznie im wbijać gole.

Zapiski te prowadzę z dnia na dzień, więc rozstrzygnięć kto zagra w ćwierćfinale, przybywa. Hiszpanie rozprawili się na 4:0 z Irlandią i są, chyba, głównym faworytem do tytułu, chociaż podoba mi się także gra drużyny niemieckiej. Moim jednak cichym faworytem jest Chorwacja. Ma po dwóch meczach przyzwoite 4 punkty i nawet jeśli przegra z Hiszpanią życzę jej aby to ona, a nie Włosi, zagrała w ćwierćfinale. Zresztą, może Hiszpanie odpuszczą, dadzą na Chorwację rezerwy i będzie remis? No, ale dlaczegóż to Chorwacja nie mogłaby pokonać Hiszpanów, a Irlandia Włochów?

Co to w ogóle za turniej, za mistrzostwa, że wiadomo kto wygra? Hiszpanie albo Niemcy. Raczej Hiszpanie. Po co, zatem grać jeśli wiadomo kto wygra?

W cieniu tych mistrzostw pięknym blaskiem zalśnił w któreś deszczowe południe film pt. Służące (The Help – 2011) 146 min., reż. Tate Taylor, w przedziwnej koprodukcji: Indie, USA, Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wybierałem się na ten film kilkakrotnie do kina, ale jak to teraz bywa z bardzo dobrymi filmami, był wyświetlany gdzieś jakby ukradkiem i o bardzo późnych godzinach. Dawno, bardzo dawno nie widziałem tak znakomitego filmu. Wszystko w nim jest takie jak być powinno: aktorstwo na najwyższym poziomie, ciekawa historia, świetne zdjęcia… No, wszystko. Takie filmy z wielką przyjemnością mogę oglądać po kila razy.THE HELP

A w każdej wolnej chwili oraz przy zajęciach domowych słucham Roberty Invernizzi arii z oper Vivaldiego. Cóż na to poradzę: zachwycam się sopranami zwłaszcza w repertuarze barokowym. Jeden z moich znajomych, który przyszedł ze spóźnionymi życzeniami urodzinowymi słysząc owe arie, które w porę odpowiednio ściszyłem (a potem, by go nie drażnić – wyłączyłem) oświadczył: „Mogę jeszcze słuchać jak chłop śpiewa, ale jak baba i to jeszcze tak gdakającym głosem, to już koniec świata”. Aby go nieco rozjątrzyć – jako jubilat mam do tego w czerwcu prawo – puściłem mu „chłopa”, czyli śpiewającego kontratenorem Jaroussky’ego. Popatrzył na mnie z uwagą i poprosił aby „jednak to wyłączyć”. Wyłączyłem. Cóż, moje zachwyty muzyką barokową i sopranami (nie wspominając o Jaroussky’m) są moimi zachwytami.

Mam jednak zawsze z nim „do pogadania” i do pozachwycania się szczególnie niektórymi, także ulubionymi przez niego, filmami. Mimo, iż jest doktorem habilitowanym od jakichś tam cząstek elementarnych (na pewno nie obrazi się, że tak o nim piszę), to jednak mamy do pogadania o m.in. Ridley’u Scotcie, a zwłaszcza o jego genialnym Obcym (Obcy – 8. pasażer „Nostromo”; Alien – 1979; 117 min.). To zastanawiające, że o jednym filmie można tyle gadać. Okazuje się, że można, ponieważ jest to film „jedyny w swoim rodzaju”. Okazją do kontynuowania rozmowy na temat Obcego jest Prometeusz (Prometeheus – 2012) 124 min. najnowszy film tego reżysera oraz artykuł w najnowszej „Polityce” pióra Karola Jałochowskiego (Czekajac na Obcego. 33 lata po premierze „Obcego” Ridley Scott wraca w kosmos „Prometeuszem”. Ale to już nie ten kosmos. „Polityka”, nr 24 (2862) 13.06–19.06.2012, s. 92–94).

Przegadaliśmy cały wieczór (znajommy przy whisky, ja przy butelce Grial Carmenere 2008 Apaltagua. Napisałem „przy butelce”, chociaż rzetelniej byłoby „przy lampce”) oglądając „od niechcenia” kolejny mecz tzn. beznadziejne (na całe szczęście) zmagania Włochów by wygrać z Chorwatami.

Spotkałem się i z taką to opinią: po co w ogóle te mistrzostwa, a ten stadion w Gdańsku tylko na cztery spotkania – po co? Po co zatem Ridley Scott nakręcił jakiegoś tam Prometeusza, a Roberta Invernizzi śpiewa „starocie”? Dla kogo takie filmy jak Służące jeśli teraz 99% repertuaru filmowego to „kino akcji”? Po co pisać wiersze jeśli nikt, chyba, nie dorówna Leśmianowi i jego np. Niedopitej czarze, którą także ostatnio nieustannie się zachwycam?

15 czerwca 2012 r.