LEKTURA W POŁOWIE MAJA

W dalszym ciągu czytam, chociaż sam nie wiem po co, Wyspę Artura Elsy Morante. Jeśli już po prawie trzy czwartych przeczytanej powieści nie zdarzyło się nic, ale to dosłownie nic, istotnego, to co może wydarzyć się w jej ostatniej „ćwiartce”? – Zadaję sobie to pytanie i… czytam dalej podkreślając bardzo częste „Ale…” oraz „A…” zaczynające zdania oraz coraz bardziej utwierdzając się w przewadze Poezji nad prozą.

Elsa Morante używa bardzo wielu słów, które mnie, osobiście, bardzo niecierpliwią. Czytam, bowiem czytam, i czytam, i czytam oczekując czegoś co mnie zachwyci lub przynajmniej zainteresuje. A tu ciągle nic i nic.

(Byłbym niesprawiedliwy, gdybym w tej książce nie znalazł jednak ciekawych fragmentów jak ten np. zaczynający się na s. 298 (wydanie czytelnikowskie z 1960 r.) o… całowaniu. Piękny fragment, ale nieco przydługi aby go w całości cytować. Jeden, czy nawet dwa poetyckie, dwustronicowe, fragmenty to jednak dla mnie za mało jak na około 480 s. tekstu).

Napisanie powieści tak aby nie zamęczyć nadmiarem słów to jest jednak wielka sztuka. Jeszcze większą sztuką jest napisanie wiersza. Mam coraz większą pewność, czytając Wyspę Artura, że w wierszu można więcej zawrzeć i treści, i refleksji niż nawet w „wypasionej” powieści. Przekonuję się o tym czytając, po niedawnej lekturze Dzienników 1964–1980 Jarosława Iwaszkiewicza, Muzykę wieczorem. Przekonuję się o tym czytając Poezje Thomasa Hardy i Roberta Frosta.

Prozaikiem, bowiem może być prawie każdy, poetą – nieliczni, bardzo nieliczni (chociaż tak bardzo wiele osób pisze teraz „wiersze”). To jest podobnie jak z malowaniem obrazów albo grą na oboju. Malarzem, zwłaszcza „współczesnym”, każdy może zostać. Zagrać na oboju Bacha potrafią tylko nieliczni (np. Albrecht Mayer).

Wyspa Artura dość szybko po książkowym wydaniu została sfilmowana. W 1962 roku wyreżyserował ją Damiano Damiani. Scenariusz napisał Cesare Zavattini, muzykę – Nino Rota i Carlo Rustichelli, producentem był Carlo Ponti. Film ponadto otrzymał „Złotą Muszlę” na festiwalu w San Sebastian. Same znakomite nazwiska i piękna nagroda. Wydaje mi się, że powinienem ten film kiedyś oglądać. Dlaczego jednak go nie zapamiętałem? Czyżby zrobił na mnie takie wrażenie jak teraz czytana powieść?

Przydałoby się jednak aby ten film przypomniano chociażby w TVP Kultura. Na innych, bowiem programach, nastawionych wyłącznie na „rozrywkę” oraz potwornie nudne i głupie „seriale” nie ma szans. A pomimo tego udało mi się ostatnio „wyłuskać” dwa warte uwagi filmy:

Na krawędzi nieba (Auf der anderen Seite – 2007) 122 min., reż. Fatih Akin oraz Przeznaczone do likwidacji (This Property Is Condemned – 1966) 90 min., reż. Sydney Pollack. Uważam, że, w związku z filmem Pollacka, mógłby odbyć się na, właśnie w TVP Kultura, przegląd filmów z udziałem Natalie Wood. Nie dosyć, że piękna, to jeszcze znakomita aktorka. Któraż aktorka teraz tak potrafi grać? A do filmu Akina porównuję wszystkie inne filmy, które próbuję oglądać w repertuarze telewizyjnym. Próbuję i najczęściej kończy się to po, maksimum, pół godzinie oglądania. „Standard”, bowiem prezentowanych filmów jest następujący: wielkie miasto (czyli film bez drzew i bez Słońca), jakieś „tajemnicze” zabójstwo, bohaterem jest styrany i zapijaczony „glina”, który ściga jakiś narkotykowy gang. Strzelanina, gonitwy („go, go, go, go”), wybuchające samochody a wszystko najczęściej tak pogmatwane, z tyloma pobocznymi wątkami, że trudno dociec sensu i przedstawionej historii, i filmu. To jest, oczywiście, tylko jeden ze „standardów”. Inne jednak, a niewiele ich, są bardzo podobne.

Dlatego filmowa Wyspa Artura mogła być interesująca. Z jakąż przyjemnością oglądałem niedawno… „z tamtych czasów” Matnię (Cul–de–sac –1966) 113 min., w reżyserii Romana Polańskiego z nie zapomnianą Françoise Dorléac. 

 

            Zapisane 16 maja 2012 r.