KOS W PARKU OLIWSKIM

Codziennie inna pogoda: jednego dnia piękne Słońce, drugiego coś siąpi, a przy tym wciąż utrzymuje się ostry wiatr. Na początku kwietnia powróciła zima i wiało z północy, nazajutrz wiatr zmienił kierunek na wschodni, a w następny dzień już wiało z zachodu. Bez czapki nie ma co wychodzić na dwór. I to ma być wiosna?

29 marca br. przechodziłem przez Park Oliwski i koło Katedry zastałem gwiżdżącego kosa na kasztanowcu. A więc jednak wiosna? Chyba tylko w Parku Oliwskim.

W Wielki Piątek, przysiadłem na naszym osiedlu na ławce aby nacieszyć się Słońcem. Gdyby nie Słońce wszędzie byłoby jeszcze martwo: żadnego listka, żadnego ptaka… I to ma być wiosna?

Czytam, na przemian, dwie książki: Nathaniel’a Hawthorne’a Szkarłatną literę oraz Jarosława Iwaszkiewicza Dzienniki 1964–1980. W bibliotece było dostępne wydanie Szkarłatnej litery tylko z 1987 r. Książka już przy pierwszej lekturze (na pewno nikt jej przez mną nie czytał) zaczęła się rozpadać. W ten jednak sposób wydawano tzw. literaturę piękną w latach osiemdziesiątych XX wieku.

Czytając tę książkę byłem przerażony polszczyzną tłumaczenia. Niech zasłona milczenia spadnie nad nazwiskiem tłumaczki, chociaż jest to znane nazwisko. Zdania zaczynające się od „Gdy…”, „Niemniej jednak…”, „Gdyby…”, „Ale…” to „pestka” w porównaniu do koszmarnego „Lecz…”, które roi się, często po wielokroć, niemal na każdej stronie. Rzuciłem tę książkę.

Dzienniki Iwaszkiewicza? Także roją się od „Ale…”.

Skąd się wzięła ta koszmarna maniera zaczynania zdań od „Ale…”?

I poza tym ten stękający, wciąż jęczący Iwaszkiewicz, któremu wszystkiego mało, chociaż ma prawie wszystko: mieszka w pięknej posiadłości, wyjeżdża za granicę kiedy chce, podróżuje po kraju, wydaje książki, teatry grają jego sztuki itp. itd. Zapewne chciałby Nobla, ale po co brał tę jakąś leninowską nagrodę?

Zapisek z dnia 12 kwietnia 2012 r.