KILKA TEMATÓW

Trwa straszna, bezwzględna walka o byt, a nade wszystko o pieniądze, których ciągle ludziom mało. Nie ma bezinteresownych: przyjaźni, znajomości, koleżeństwa… Jest straszliwa walka o pieniądze. Życie to bezustanne pasmo: oszustw, kłamstw, a w ostateczności: chorób, odosobnienia, zapomnienia. Życie to umiejętność oszukiwania, okłamywania i poszukiwania frajerów.

Śmierci jednak, choćbyś nie wiem jakim był cwaniakiem, nie przecwanisz. (Jest takie rosyjskie powiedzenie, które lubię: „на каждую хитрую жопу найдется хуй с винтом…”   No, właśnie: cwaniaków, choćby największych i tak zawsze jakiś cwaniak przecwani. A ostatecznie i tych największych cwaniaków przecwani śmierć).

Miałem kilka, może kilkanaście tematów, o których od początku 2020 roku chciałem napisać. Nie chce mi się już wymieniać tytułów beznadziejnych książek, które przewinęły się przez moje ręce. Bezustannie bowiem wypatruję w zapowiedziach wydawniczych, w księgarniach, w bibliotekach książek. Wynotowuję warte, moim zdaniem, lektury. A potem okazuje się, że książka jest nie tylko beznadziejnie napisana, z bezlikiem zdań zaczynających się na „Ale…”, lecz nic w niej interesującego nie ma. Po co zatem ludzie piszą? Dla kogo?

Oto w pewnym czasopiśmie literackim natrafiłem na takie oto zwierzenia literata:

„Spałem, obudziłem się. Śniłem sen o tym, ze szedłem drogą pośród wzgórz przez urocze pola, pełne soczystej zieleni, upraw i gdzieś dalej jeszcze chciałem iść. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem niebo w jasnych pasmach cienkich chmur. Wczorajsza szarość ustąpiła pomarańczowym smugom, które obiecują, że będzie ciepło. I dużo słońca. Nie wszyscy się o tej porze budzą. Jest rano, piszę o tym, bo trzeba mi pracować, by zarobić na chwilę czyjejś czytelniczej uwagi”.

I dalej w tym samym tonie i nastroju:

„Ubrałem połataną kurtkę, sweter, spodnie połatane i mogę siedzieć w zimnym pokoju, notować, składać linijki. Nie usiłuję pytać, po co, komu to potrzebne i co mi się udaje. Trzeba dążyć nawet w mrozie, w nocy, w zimnym wietrze lub głębokim śniegu, do kogoś dotrzeć”.

No właśnie: „po co, komu to potrzebne”? Wielu, bardzo wielu „pisarzy” uważa, że wszystko, co napiszą jest… święte, albo, co najmniej, ważne. Już samo zaczernianie kartek papieru literami, wyrazami, zdaniami uważają za jakąś niemal sakralną czynność, a siebie za „wybranych” albo „namaszczonych”.

Tymczasem liczy się rzecz podstawowa, czyli… tekst, a w nim: temat, myśl, styl, sposób opowiadania itd.

W miarę upływu lat, czytając nieprzebrane ilości książek, nabyłem umiejętności (zapewne jest to tzw. czytelnicza rutyna, a może i coś więcej), że od razu widzę niemal wszystkie mankamenty tekstu, a nade wszystko stylistyczne, językowe nieporadności.

(Co zastanawiające, zdarza mi się, że ja owych mankamentów „nie widzę” w swoich tekstach. To znaczy jest tak, że cokolwiek, gdziekolwiek opublikuję, zawsze to czytam kilkanaście, kilkadziesiąt razy. I rzadko, bardzo rzadko, bywam zadowolony.

A zanim tomik wierszy się ukaże jest po wielokroć czytany, poprawiany, dawany do czytania badaczom literatury itd. A potem jest i tak, jak to było w przypadku W czerni. I w bieli, po 16 korektach znalazłem, już po wydaniu, pięć błędów.

A tak nawiasem, to po wydaniu książki ogłosiłem komunikat, że kto znajdzie owe pięć błędów, otrzyma sto złotych. Niebawem minie pięć lat i nikt jakoś nie połaszczył się na owe sto złotych).

Co jakiś czas odwiedzam moje rodzinne miasto Malbork. Prawie w ogóle to miasto nie przypomina Malborka z lat sześćdziesiątych, ba! pięćdziesiątych XX wieku.

Dlaczego z takim sentymentem wspominam Malbork z tamtych czasów? Już chociażby dlatego, że w Nogacie można było się wtedy kąpać, a w mieście były aż trzy kina: „Włókniarz”, „Klubowe”, na a nade wszystko „Capitol”. I co najważniejsze repertuar był wyśmienity.

Trochę będę się powtarzał, ale nie raz już pisałem o tym, że byłem świadkiem dyskusji, niekiedy burzliwych, na temat wyglądu ulicy Kościuszki w Malborku. Miała to bowiem być ulica kafejek i artystów. A co wyszło z tamtych marzeń? Wielkie: NIC!!!

A największy żal ogarnął mnie, gdy stanąłem nad pustym miejscem po kinie „Capitol”. Może to, co napiszę komuś wyda się niestosowne, ale puste miejsce po kinie „Capitol” przypomina mi zapomniany grób. Zupełnie jakby pogrzebano X Muzę w Malborku, a wraz z nią, nie tylko filmową, kulturę.

Malbork ma chyba już ze czterdzieści tysięcy mieszkańców. Jak w ogóle można mieszkać w mieście bez kina?

Telewizja, nawet internetowa nie zastąpi prawdziwego kina z dużym, kinowym ekranem. Film oglądany w kinie, a na ekranie nawet największego telewizora, chociażby w rozdzielczości 4K, to nie to samo.

Coraz bardziej upewniam się, że kino nie jako rozrywka, lecz dzieło sztuki, jest już prawie nikomu niepotrzebne. A komu we współczesnej coraz bardziej absurdalniejącej rzeczywistości potrzebna jest np. Poezja?

28 stycznia – 4 lutego 2020 r