KIERKEGAARD, OPOWIADANIA I… „WYKOPALISKA”

Mam pewien kłopot z filmem Wykopaliska (The Dig – 2021), 112 min., reż. Simon Stone. Na film ten czekałem cały miesiąc, a może nawet i dłużej, z tym większą niecierpliwością i zainteresowaniem, ponieważ tych kilka innych filmów, które wybrałem ze styczniowej oferty Netflixa nie nadawało się do oglądania.

Mam pewien kłopot, bo jest to film dobry, a jednocześnie czułem wielki niedosyt podczas jego oglądania. I ten niedosyt trwa w dalszym ciągu. Nareszcie bowiem jest to film dziejący się nie w wielkim mieście, nie jest utrzymany w niebieskawo-zgniło-skisłych kolorach i nie rozgrywa się ani podczas mroku, ani w deszczu. I co ważne: nikt w tym filmie nie przeklina i nie ma w nim wulgarnego, już w pierwszej scenie, seksu, jak to jest teraz „modne”.

Bardzo ciekawa jest tematyka, owe tytułowe wykopaliska, czy raczej wykopalisko. Staranna inscenizacja. Bardzo dużo pleneru i… „modna” maniera fotografowania prawie wyłącznie „pod słońce”. Akcja dość ślamazarna, montaż taki, że chwilami nie wiadomo o co chodzi, bo reżyser nie może się zdecydować: czy ciągnąć temat wykopaliska, czy też skupić się na chorobie Edith Pretty (Carey Mulligan) bezustannie jakby pół uśmiechniętej, pół skwaszonej nie wiadomo: czy chorobą, czy nudą, czy też oczekiwaniem na nie wiadomo na co. Do tego dochodzą jakby romanse w stylu angielskim: jakby to znaczy bez emocji.  Muzyka to takie bezustanne „plumskanie” na fortepianie: „plęg, plum”, „plum, plęg” i znowu „plum, plum”, „plęg, plęg” itd. Najsłabsze w tym filmie jest, niestety, aktorstwo. Nigdy bowiem nie przepadałem na Ralphem Finnesem, który, może wyjąwszy Listę Schindlera[*], jest zawsze taki sam. A ponoć jest to bardzo dobry aktor w szekspirowskich inscenizacjach. W Wykopaliskach Fiennes jest starym, jakby wyliniałym Basilem Brownem, czyli archeologiem amatorem. Zawsze nawet podczas najczarniejszej roboty jest, oczywiście, jak to u Anglików „trzymających fason”… pod krawatem.

Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, czy też… „czepialstwa”, jak określają niektórzy czytelnicy tych zapisków moje osobiste, bez taryfy ulgowej, refleksje, Wykopaliska są dobrym filmem w porównaniu do np. Obywatela Jonesa (Mr. Jones – 2019), 119 min., reż. Agnieszka Holland.

Tematem filmu ma niby być wyprawa walijskiego dziennikarza Garetha Jonesa (1905-1935), w tej roli James Norton, na Ukrainę podczas tzw. „Wielkiego Głodu” (1932-1933).

Posłużę się tutaj cytatem z Wikipedii, czynię po raz pierwszy i mam nadzieję ostatni,  przedstawiającym, działania podczas „Wielkiego Głodu” Garetha Jonesa. 

„W roku 1933 na własny koszt przybył do Moskwy, gdzie lekceważąc zakaz podróży wsiadł 7 marca do pociągu do Charkowa, po czym wysiadł na przypadkowej stacyjce i z plecakiem pełnym żywności rozpoczął pieszą wędrówkę po wsiach Ukrainy, gdzie zastał »głód na kolosalną skalę«. Wszędzie, gdzie przybył, słyszał takie same wieści: »wszyscy spuchli z głodu« i »czekamy na śmierć«. Spał na klepiskach obok umierających dzieci i relacjonował swoje obserwacje. Do czerwca 1933 odwiedził trzykrotnie ZSRR i napisał wiele artykułów w brytyjskich i amerykańskich czasopismach. Otrzymał dożywotni zakaz wjazdu do ZSRR, zaś w 1935 został zamordowany w Mandżukuo w niewyjaśnionych okolicznościach, wskazujących na udział NKWD w zabójstwie”.

W filmie jednak nawet tego, co przedstawia chociażby Wikipedia nic (ależ to nic!) nie ma.

Albowiem temat – wspaniały. Natomiast realizacja – beznadziejna pod każdym względem. W filmie bowiem Agnieszki Holland już od pierwszej sceny siedzi się i gada, i gada, i gada, i gada. Zdjęcia, i wyłącznie wnętrza, są bardzo ciemne. Kamera bezustannie drży, kołysze się, chwieje.

Podróż pociągiem z Warszawy do Moskwy trwa dobę. Główny bohater jedzie (chyba) z Berlina do Moskwy zaledwie… kilkanaście sekund. W dodatku ta „podróż” jest okraszana jakimiś czarno-białym wstawkami jak to radzieckie robotnice pracują w fabrykach.

„Moskwa” (bo czy to jest w ogóle Moskwa?) to tylko wnętrza, ciemności, gadanina i nie wiadomo po co eksponowany goły tyłek Waltera Duranty (Peter Sarsgaard).

(A swoją drogą to jakaś dziwna obsesja czy też lubieżność albo „moda”, że we współczesnej kinematografii pokazywane są wyłącznie gołe męskie tyłki. Gdzież się podziały te kuszące, damskie pupy? Dawniej w scenie łóżkowej pokazywano np. piękną, kształtną pierś lub pupę aktorki. Teraz eksponuje się męskie nagie torsy i wyłącznie męskie gołe tyłki. Po co? Dlaczego?).

W „Moskwie” Jones ma zawsze jakiegoś „anioła stróża” i nagle „szast-prast” bez żadnych przeszkód wsiada w pociąg i jedzie sobie na Ukrainę. Taka podróż pociągiem też trwa z dobę. W w filmie Agnieszki Holland jest tylko scena jak współpasażer popija wódeczkę, po czym Jones przechodzi do towarowego wagonu i „jedzie” i „jedzie”, i „jedzie”, a owa „jazda” jest przedstawiona w postaci drgań, potrząsań i różnych wygibasów kamery.

Wagon jest bez okien, ale Jones wie gdzie ma wysiąść. Po czym od razu przymuszają go do noszenia worków. Ktoś krzyczy „szpion, szpion”, Jones ucieka, padają za nim strzały. Biegnie przez las, na chybił trafił, gdzie oczy poniosą. Brnie przez zaśnieżoną równinę. Nic nie pije, odkrawa tylko kawałek jakiegoś chleba zawiniętego w szmatę. Spotyka wcale niegłodnego wilka, po czym nie wiadomo jakim cudem trafia do miejsca swojego przeznaczenia.

W tym miejscu, po godzinie straszliwej mordęgi, ziewając raz po raz, wyłączyłem ten „film”, chociaż powinienem przestać oglądać już po kwadransie.

I za to wszystko Obywatel Jones otrzymuje… Złote Lwy. Za co? Za co?? Za co??? Jak można było zmarnować taki temat?

Ten zapisek miał dotyczyć Kierkegaarda, ale jakoś nie mogłem wytrzymać by nie napisać o filmach. Kierkegaard jednak pozostanie, a kto będzie pamiętać o Wykopaliskach albo Obywatelu Jonesie?

Bo nie mogłem się Kierkegaarda naczytać. Bo czyż taki oto jego zapisek z Dziennika nie jest aktualny mimo upływu lat:

„Najbardziej niewdzięczną egzystencją jest i pozostaje egzystencja pisarza, który pisze dla pisarzy. Pisarzy można podzielić na dwie klasy: tych, którzy piszą dla czytelników, i tych, którzy piszą dla pisarzy. Tych ostatnich publika czytelnicza nie potrafi zrozumieć, uważa ich za szalonych i niemal drwi z nich. A przecież pisarze drugiej kategorii w swoich pismach okradają [tych pierwszych], kradnąc i przekręcając robią wielką furorę. Pisarze drugiej kategorii stają się najgorszymi wrogami pisarzy pierwszej kategorii, ponieważ ważne jest dla nich to, by nikt nie potrafił zrozumieć, jak się naprawdę rzeczy mają”.

Mnie natomiast bardzo podobał się zapisek na temat… przyjaźni:

„Ubolewamy czasem, że nie znajdujemy przyjaciół. Nie jest to najczęściej prawdą, a jeśli już, to wina leży po naszej stronie. To zależy od tego, czego człowiek w świecie pragnie: jeśli dąży tylko do celów skończonych, obojętnie jakich, zawsze znajdą się jacyś ludzie, którzy będą dążyli do porozumienia z nim. Lecz jeśli człowiek pragnie tego, co najwyższe, idealności, za każdą cenę, wtedy nie znajdzie żadnego przyjaciela, ponieważ nie ma żadnego wspólnego interesu, który może ich jednoczyć – ponieważ wprost przeciwnie, jest to czysta ofiara. W tym przypadku przyjaciel będzie najczęściej czynnikiem zakłócającym, a zatem trzeba być ostrożnym”.

Obydwa fragmenty zacytowałem z: Søren Kierkegaard Dziennik (Wybór). Przełożył, wstępem i przypisami opatrzył Antoni Szwed. Lublin, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 2000.

Zresztą cóż po cytowaniu. Kierkegaarda trzeba mieć bezustannie pod ręką. Bo to jedna z nielicznych lektur, w którą warto się zagłębiać.

A poza tym cóż wcale, ależ to wcale nie nudzę się podczas tych „kwarantann” i „obostrzeń”.

Instytut Literatury et consortes w postaci dwuosobowego(!!!) „jury” SPP uniemożliwili mi wydanie (papierowe) tomików z wierszami. A jest we mnie taka przekora, czy też imperatyw, że dopóki nie powącham farby drukarskiej w wydrukowanej książce, dopóty (wierszy) nie mogę pisać. Niektórzy literaci tak mają.

Powróciłem zatem do pisania opowiadań. Zatytułowałem je… „opowiadania pisane dla własnej satysfakcji”. Nie wiem ile są warte. Napisałem cztery, czyli przeszło sześćdziesiąt stron maszynopisu. Stąd moje przestoje w prowadzeniu „Zapisków i wspomnień”.

2 lutego 2021 r.

[*] Lista Schindlera (Schindler’s List – 1993), 197 min., reż. Steven Spielberg. Ralph Fiennes występuje tu w roli Amona Goetha