INWAZJA CZARNYCH MASEK

„Do Świętego Ducha nie zdejmuj kożucha. A po Świętym Duchu chodź znowu w kożuchu” – tak ponoć powiada (ludowe) przysłowie, które jak najbardziej pasuje do istniejącej pogody.

(A tak nawiasem, dla tych którzy ewentualnie nie wiedzą: Świętego Ducha to inaczej tzw. Zielone Świątki, które w tym roku przypadają 23 maja.

A swoją drogą: kto jeszcze pamięta o takich świętach jak Wniebowstąpienie (w tym roku 16 maja), czy Boże Ciało (3 czerwca)? Teraz te wszystkie święta to jedynie „okazja do wypoczynku”. Nic poza tym).

Wracając jednak do owego odzienia w postaci kożucha, to mimo że jest już prawie połowa kwietnia, ja w dalszym ciągu chodzę po zimowemu. Rozumiem, że mroźnych wiatrów można spodziewać się ze wschodu. Obowiązkowo powinno lodowato zaciągać z północy. Potwornie zimne wiatry ciągną jednak z zachodu i, co jeszcze dziwniejsze, z południa. Nie widomo co się z pogodą porobiło.

Według mnie muszą nastąpić trzy przynajmniej oznaki wiosny: śpiew kosa, zakwitnięcie forsycji oraz wiosenna burza. Kosa w tym roku usłyszałem już 5 kwietnia, czyli w drugi dzień Wielkanocy. Forsycje są w tym roku jakieś niemrawe. Natomiast o wiosennej burzy trzeba sobie pomarzyć. A więc tak naprawdę wiosny nie ma, co widać m.in. po ludziskach noszących jeszcze zimowe czapy.

A poza tym od pewnego czasu zaczyna mnie zadziwiać przedziwne zjawisko, czy też raczej zwyczaj. Rozumiem, że jest upodobanie do smolistej czerni (na której nie widać brudu).  

Otóż któregoś dnia naliczyłem na dwadzieścia jeden osób, które mnie mijały aż dziewiętnaście owiniętych w czarne maski. W końcu zapytałem z ciekawości kilka osób:

– Co z tą czernią masek? Czy to oznaka jakiegoś nowego zwyczaju? A może wszechobecnej, tylko nie widomo po czym, żałoby?

Nic podobnego. Okazało się bowiem, że – cytuję – „czerń jest wygodna, bo na niej nie widać brudu” oraz „czarnych maseczek nie trzeba prać, bo są wielorazowego użytku”, „jasne maseczki się brudzą, a czarne nie” itd.

Cóż tu komentować. Widocznie nastał zwyczaj chodzenia w zaplutych, zasmarkanych, wielorazowego użytku czarnych maskach, na których nie widać brudu, bo są przecież… czarne.

Inny zwyczaj, to właściwie barbarzyństwo polegające na tym aby na Wielkanoc koniecznie – jak usłyszałem obowiązkowo… „umaić” mieszkania: odrąbanymi, odsiekanymi, odciętymi, wyrwanymi, ledwo co rozkwitniętymi gałęźmi i gałązkami. Skąd się wziął ten barbarzyński, głupi zwyczaj, aby tak kaleczyć drzewa?

Tuż przed Wielkanocą, w Wielką Sobotę, napotkałem pewnego jegomościa, który okrutnie mścił się na drzewie wyrywając co tylko się dało.

– Panie – zapytałem – a gdyby ktoś tak panu powykręcał, powyrywał ręce, albo palce. Byłby pan zadowolony?

– Panie, to przecież drzewa. One nic nie czują – odparł z głupim uśmiechem ów jegomość.

– Nie czują? A ty durniu cokolwiek czujesz – chciałem odrzec, ale z głupim, jak wiadomo nie ma gadki.

Inny zwyczaj to wyprowadzanie piesków. Słyszałem, że ludziska na gwałt zaopatrują się w pieski, aby podczas trwającej pandemii nie czuć samotności.

Ileż jednak razy spotkałem się z taką oto sytuacją, że ktoś wyprowadza swojego pupila  a ten natychmiast wali kupę gdzie popadnie.

Z początku próbowałem zwracać uwagę, że po pupilu należy posprzątać, ale gdy wielokrotnie usłyszałem uwagę:

– „Odpierdol się gościu, synuś przecież musi gdzieś się załatwić”… omijam obsrywające moją dzielnicę „synusie” i idę przed siebie. A potem w domu zdarza się, że muszę myć buty z psich gówien.

O rowerzystach jeżdżących gdzie im się tylko podoba nie chciałbym się rozpisywać. Postanowiłem, że na chodnikach nie będę im ustępował miejsca. Chodnik jest dla pieszych! Rowerzyści: chodnik jest wyłącznie pieszych!!!

Któregoś razu jechał na wzrost mnie okutany na czarno jakiś jegomość. Chodnik w tym miejscu jest bardzo wąski. Rowerzysta tuż przede mną widząc, że mu nie schodzę z drogi, gibnął się i stuknął w drzewo rozbijając m.in. świąteczne jajka i co tylko tam miał w siatkach. Kątem oka zobaczyłem jak stał bezradny dziwiąc się, że pieszy nie ustąpił mu miejsca.

Nie chce mi się o takich, i podobnych, zwyczajach pisać. Bo zdaję sobie sprawę, że głupota rozprzestrzenia się bardziej niż pandemia koronawirusa. W pojedynkę nic nie zmienię.

Jeszcze reaguję, ale coraz częściej zdumiewa mnie ludzka bezmyślność. Oto w mojej dzielnicy był sobie plac zabaw. Stało tam kilka ławeczek obficie obsiadanych przez smakoszy piwa, a potem pozostawiających po sobie szaniec w postaci pustych butelek nie tylko po piwie, ale także po „wisience” oraz małpkach.

Plac ogrodzono, wybetonowywano, a przy okazji okrutnie pokaleczono drzewa. Zupełnie jakby ktoś mścił się na nich za to, że są. Jeszcze są.

12 kwietnia 2021 r.

Ps. 1. Słowa te dopisuję 14 kwietnia Anno Domini 2021. W dalszym ciągu dmie tym razem mroźny wiatr z północy. Jest oprócz tego, że wietrznie, to ponuro i w ogóle zimowo. Gdzież ta wiosna?

Ps. 2. Gdzieś wyczytałem, że ponoć na Zachodzie bardzo modne jest wszczepianie sobie tzw. czipów w dłoń, aby w ten sposób płacić wszelkie rachunki.

Czegóż to różni mądrale nie wymyślą aby z ludzi robić frajerów i wyciągnąć od nich pieniądze. Można już płacić: kartami, telefonami, zegarkami. Teraz przyszła moda na czipy. Że też niczego nie wymyślą, aby konta bankowe same się zapełniały. Wyciągać jednak pieniądze na wszelkie możliwe sposoby to i owszem.

A poza tym już to widzę: idzie sobie jakiś jegomość tu machnie ręką z czipem, tam machnie ręką z czipem, a kasa spływa mu z konta. Słowem jeszcze jeden głupi pomysł.

A poza tym zawsze mnie śmieszy głupie, że „wydając… oszczędzasz”.