Czytelnicy moich zapisków spostrzegli, że publikuję je coraz rzadziej. Zaiste, tak jest w samej rzeczy. Nie znaczy to bynajmniej, że nie mam o czym pisać, lecz iż zająłem się czymś innym, o czym kilka zdań w dalszej części tego zapisku.
Tymczasem dzieją się rzeczy przedziwne. Bo zaledwie tydzień temu był „arktyczny” mróz i śniegu napadało jak podczas normalnej zimy, to dzisiaj tj. 25 lutego Anno Domini 2021 widziałem na własne oczy jegomościów przechadzających się w T-shirtach oraz… krótkich spodniach. Doprawdy, wszyscy nie mogą doczekać się wiosny, ale przy plus czternastu stopniach Celsjusza chodzić w krótkich spodniach?
No i zaczął się rowerowy koszmar. Piszę te słowa z punktu widzenia pieszego, gdyż to co wyprawiają rowerzyści nie mogę nazwać inaczej niż koszmarem.
Od zawsze, a raczej zawsze, dla rowerzystów była (i w dalszym ciągu jest!!!) jezdnia, szosa, droga. Chodniki są wyłącznie(!!!) dla pieszych. Stanowią zresztą o tym stosowne przepisy. Powymyślano i wytyczono (kosztem chodników dla pieszych!!!) tzw. „ścieżki rowerowe”. No i się zaczęło. Nie dosyć, że pieszy musi na pasach ustępować samochodom (tak, tak), to na domiar złego trzeba bezustannie uważać by nie zostać rozjechanym przez panoszących się i jeżdżących, gdzie się tylko da, rowerzystów. Chcesz pojeździć rowerem? To jedź sobie za miasto np. do Otomina i tam sobie hulaj ile dusza zapragnie i ile masz siły w pedałach.
Powiało zatem wiosennie i ludziska zaczęli przywdziewać (niektórzy nie zdjąwszy olbrzymich zimowych czap) znowu smolistą czerń. Niech ktoś mi wytłumaczy: dlaczego wiosenne ubiory muszą być wyłącznie czarne? Czy tylko dlatego, że – jak niedawno usłyszałem – na czarnym nie widać brudu?
Z tymi czarnymi ubiorami to jest podobnie jak z tylko i wyłącznie… „pysznym” jedzeniem. Gdzieby nie spojrzeć wszystko jest „pyszne” albo „pyszne jak od mamy” lub „pyszne jak od babuni”.
Niedawno był „tłusty czwartek”, pamiętam te pączki mojej Mamy. Były to pączki olbrzymie, nadziewane konfiturą i nie traciły świeżości przez kilka dni. Tegoroczne pączki kupione w jednej z cukierni reklamowane jako „pyszne jak u mamy” okazały się prawie niejadalne, w dodatku napełnione jakąś kolorową okropnie słodką mazią albo obrzydliwym czerwonym śluzem imitującym… „konfiturę wiśniową”.
A teraz mamy Wielki Post, na który prawie nikt nie zwraca uwagi, bo trwa wszechogarniający chaos: jedni bowiem „się szczepią”, a inni owe szczepienia mają najzwyczajniej w dupie.
Ja osobiście bynajmniej nie nudzę się, bo… od roku już jestem na dobrowolnej, domowej, koronawirusowej kwarantannie, czyli: do południa coś sobie piszę, potem w południe obowiązkowo idę na spacer (i przy okazji robię zakupy). Po obiedzie czytam, od siedemnastej znowu jestem przy komputerze, a wieczorem „zasiadam” przed np. Netfliksem by znowu zżymać się, że nie ma nic do oglądania.
Bo nordyckie filmy, których ostatnio trochę dosypano, okazały się w całości zwykłą konfekcją. Niezła była, moim zdaniem, Czarna plaża (Black Beach – 2020), 115 min., reż. Esteban Crespo oraz mocno reklamowane Nowiny ze świata (News of the World – 2020), 118 min., reż. Paul Greengrass. Sądzę, że Tom Hanks ma za rolę kapitana Jeffersona Kyle Kidda kolejnego Oscara w kieszeni.
A co piszę? O, to wcale nie tajemnica. Napisałem bowiem kilka opowiadanek. Przeczytałem każde z nich z pięćdziesiąt razy (tak, tak), poprawiłem ile tylko można było poprawić i doszlifować i ośmieliłem się dwa z nich przedstawić W., aby rzucił na nie okiem. Odczekał kilka dni, po czym bardzo ostrożnie i delikatnie, w sposób niezwykle dystyngowany jak to on tylko potrafi… nie zostawił na jednym z nich suchej nitki. – „Drugie, owszem, może być” – jak się wyraził także bez entuzjazmu.
Zresztą prawdę mówiąc na jakiś wielki entuzjazm, nie liczyłem. Te opowiadanka, dzięki którym nie daję się koronawirusowi (chociaż swoje przechorowałem) są pisane wyłącznie po to aby palce nie wyszły z wprawy przy klawiaturze i by nadać jakiś sens dniom podobnym jak dwie krople wody jeden do drugiego. A przy tym chciałbym zapisać kilka refleksji: może komuś się przydadzą?
Bo okazuje się, że pisanie i opowiadań to także arcytrudna sprawa. Albowiem nie chodzi tu tylko o ciekawy temat, ale także by on był interesująco przedstawiony. Przydałby się jakiś konflikt, dramaturgia, a przy tym powinno to być podane płynną narracją o nieskazitelnym stylu nie wspominając.
A W. jedno z tych opowiadanek, które mu się nie spodobało wywrócił na nice, pokazał same, niestety, braki oraz wytknął stylistyczne powtórzenia. A ja przecież tyle razy to czytałem. I tyle razy poprawiałem. Słowem: mam co do roboty.
Jestem niezmiernie wdzięczny W. za te wszystkie uwagi. Wolę jak „się czepia” niżby się miał nasładzać i chwalić, że cokolwiek napiszę jest „co najmniej dobre”.
(A swoją drogą te opowiadanka chyba jednak się podobają, bo gdy czasami wysyłam je na taki czy inny konkurs są dostrzegane w postaci… wyróżnień.
Na jakieś dwieście opowiadań zgłoszonych do konkursu kilka, w tym moje zostaje dostrzeżonych. Cieszyć się? Z czego? Dla mnie bowiem… „drugi znaczy ostatni”).
Bo okazuje się, że i z opowiadaniami bywa rożnie. Oto niedawno przeczytałem entuzjastyczną recenzję na temat wydanego właśnie zbioru opowiadań Katherine Mansfield (1888-1921).
Twórczość Mansfield jawiła się w opinii recenzentki jako niepodważalne arcydzieło. A przecież ja bezustannie arcydzieł, także w literaturze, szukam. I gotów byłem sobie zamówić tę lekturę, ale przekonałem się już nie raz, że za każdym razem, gdy kupowałem wychwalane książki, były to, niestety, wyrzucone pieniądze.
Sprawdzam zatem w bibliotekach. W jednej z nich są dwa zbiory opowiadań Mansfield. Wypożyczam więc i jeszcze tego samego dnia, zaraz po powrocie do domu zabieram się do czytania.
Czytam i czytam Preludium, jedno ponoć z najlepszych opowiadań, a tu nic i nic: ani ciekawego tematu, ani dramaturgii, ani tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi. W dodatku co i raz podkreślam „Ale…” na początku zdania. I tak przez kilkadziesiąt stron. Zabieram się za drugie opowiadanie tj. Je ne parle pas français i to samo, co przy lekturze pierwszego: nic, kompletnie nic w nim nie ma, co by mnie zachwyciło lub przynajmniej zainteresowało.
Skąd zatem, po co, dlaczego ten krzyk, że te opowiadania to arcydzieła?
25-26 lutego 2021 r.