Codziennie obserwuję jak godzina za godziną, niezależnie od pogody, rośnie (oprócz, oczywiście, niedziel i świąt) za moim oknem budowany z cegieł mur.
Wszystko ponoć odbywa się zgodnie z obowiązującymi przepisami pozwalającymi stawiać budynki oddalone od siebie o co najmniej 30 m. A mur oddalony będzie od naszych okien, jak obliczył jeden z sąsiadów o 32 m, czyli „wszystko gra”. Każdy ze znajomych, którzy mnie odwiedzają i znają moją awersję do wszelkich murów i siłowego ograniczania otwartej przestrzeni, komentują to bardzo krótko: „Jan, spierdalaj stąd jak najszybciej”.
Póki co staram się żyć spokojnie, z dnia na dzień, a przy pierwszej nadarzającej się sposobności zmienię mieszkanie. Wyprowadziłbym się, gdym miał tylko taką możliwość, niemal natychmiast.
Ciekawi mnie jednak co będzie jak pojawi się jakaś większa ulewa. Przecież ta dolinka, na której wciskane są tuż pod moim oknem budynki tak naprawdę stanowi naturalny zbiornik wody. Zawsze po burzy, po ulewie tryskały z tej łąki gejzery wody a potem tworzyło się wielkie bajoro.
Tymczasem, jak już wspomniałem wyżej, żyję z dnia na dzień tzn. wieczorem oglądam filmy, w ciągu dnia czytam, trochę piszę, słowem: żyję.
Po bardzo dobrym filmie Stromboli, na drugi dzień wyświetlano Roberto Rosselliniego Podróż do Włoch (Viaggio in Italia – 1954), 79 min., z Ingrid Bergman jako Katherine Yoyce oraz George Sandersem jako Alexandrem „Alexem” Yoyce. (Tak na marginesie Georg Sanders (1906–1972), mimo iż przeżył zaledwie 65 lat był aż czterokrotnie żonaty. Popełnił samobójstwo w wieku 65 lat znudzony ponoć światem i życiem. Czyżby to miało znaczyć, że warto tylko żyć do 65 lat?).
Podróż do Włoch, mimo zachwytów nad tym filmem dwóch krytyków przed seansem, że to „arcydzieło”, okazał się obrazem… „częściowo tylko udanym”. No bo cóż z tego, że Rossellini zaangażował dwoje znakomitych aktorów, jeśli nie mieli co do grania. W filmie poza tym więcej się gada niż pokazuje obrazami. Zresztą pokazać uczucia obrazami, to rzeczywiście byłoby arcydzieło. Nie wiadomo dlaczego Katherine i Alex mimo, że powodzi się im bardzo dobrze nie potrafią się dogadać. Bez ustanku jeżdżą luksusowymi samochodami (Rossellini pokazuje to jako „projekcję tylną”) i cały czas się nudzą. Dopiero udział w przypadkowej procesji i „cud” nawraca ich do siebie. I to ma być „arcydzieło”?
„Częściowo tylko udanym” okazał się także film Papusza (2013), 131 min., reż. Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze z dobrymi rolami: Jowity Budnik jako Bronisławy Wajs-Papuszy, Zbigniewa Walerysia jako Dionizego Wajsa oraz Antoniego Pawlickiego jako Jerzego Ficowskiego.
Największym atutem jednak tego filmu są znakomite, czarno-białe zdjęcia Krzysztofa Ptaka i Wojciecha Staronia. Dobra jest także muzyka. I znowu nie wiadomo tak naprawdę o czym ten film jest: czy o Cygance, która została poetką, czego w filmie oprócz jednej krótkiej scenki przy ognisku w ogóle nie widać, czy o braterskiej przyjaźni Papuszy z Ficowskim, czy o konflikcie Ficowskiego, po napisaniu książki, z Cyganami itp. Wydaje się jakby scenarzystom i reżyserom w jednej osobie (a raczej w dwóch) zabrakło pomysłu na ten film. Są bowiem w tym filmie znakomicie zainscenizowane sceny jak np. ta z wesołym miasteczkiem, czy muzykującymi w więzieniu Cyganami, ale wiele jest także niepotrzebnych dłużyzn, a już trudno dociec dlaczego autorzy filmu zamęczają widza pokazywaniem nędzy mieszkania Papuszy oraz… pustej ściany. Mógłby to być piękny, poetycki film (coś w rodzaju niedoścignionego i arcydzielnego Żywota Mateusza Witolda Leszczyńskiego), ale, niestety, autorzy filmu chyba nie mogli się zdecydować o czym on ma być. Szkoda.
Oprócz tych „częściowo tylko udanych” filmów polecam w całości udaną rozmowę Marka Górlikowskiego ze Stefanem Chwinem pt. Bezbronny inteligent idzie na śmietnik („Gazeta Wyborcza”, „Rozmowa Magazynu Świątecznego”, 30 listopada–1 grudnia 2013, nr 279, s. 24–25). Nareszcie Chwin jest na swoim miejscu. Wypowiada się bowiem nie jako „mędrzec”, który wie wszystko i jest wyrocznią w każdej sprawie, ale nade wszystko jako inteligent. Bardzo gorzka ta rozmowa, lecz jakże ważnych tematów dotykająca. Wszyscy, którzy uważają się za nieobojętnych inteligentów powinni ten artykuł przeczytać. Wielu jednak inteligentów nie czyta książek ani gazet, wielu wzdraga się na sam tytuł „Gazeta Wyborcza”, wielu wszystko ma gdzieś, bo nie ma żadnej szansy by tu cokolwiek zmienić na lepsze.
Patrzę na te wolnościowe demonstracje na Ukrainie, na te nadzieje by jak najszybciej być w zjednoczonej Europie. My już mieliśmy swoje solidarnościowe święto, jesteśmy w zjednoczonej Europie. No i co z tego?
1 grudnia 2013 r.
Ps.
Inteligent siada w sobotni wieczór przed telewizorem. W telewizji nie ma ani jednego filmu nadającego się do oglądania. Przełącza, z ciekawości, że w ogóle jest taki program, na „Voice of Poland”. Czy ten huk, jazgot i hałas to ma być muzyka? Czy ci wrzeszczący lub krzyczący ludzie to mają być wokaliści?