„BŁOGOSŁAWIONE GODZINY ODPOCZYNKU POZA ŚWIATEM”

Ale wciąż poszukując czegoś sensownego nadającego się do czytania, udałem się do mojej piwnicznej biblioteki, skąd wytaskałem cały oberemek nieczytanych albo dawno przeczytanych książek.

Ale jak zawsze zacząłem odkładać książka po książce. Ale jak bowiem można czytać Andrzeja Szczypiorskiego, kiedy już po kilku stronicach wieje nudą. Ale także samo jest i z innymi współczesnymi autorami, bo przecież – według Tomasza Burka (1938-2017) – „Tokarczuk to muchomor imitujący prawdziwka”.

Ale nigdy nie mogłem przebrnąć przez Witolda Gombrowicza. Ale zastanawiam się po co te bezustanne pochwały. Ale bo gdy biorę jakiekolwiek jego dzieło, odkładam znudzony albo zniesmaczony jakimiś jego dziwactwami, bądź to fanaberiami.

(Ale za to niegdyś w Teatrze „Wybrzeże” widziałem kilka sztuk Gombrowicza. Ale co to były za inscenizacje. Ale co to byli za aktorzy: Kuba Zaklukiewicz, Jerzy Łapiński, Henryk Bista, Joanna Bogacka i wielu innych. Ale teraz Teatr „Wybrzeże”, z którego dawniej „można było nie wychodzić” bo miał tak świetne inscenizacje i aktorów, teraz omijam szerokim kołem. Ale bynajmniej nie z przyczyny epidemii, lecz beznadziejnego repertuaru. Ale i aktorów coś mamroczących na scenie).

Ale wśród przyniesionych książek znalazłem dzieło niezwykłe. Ale jak zdążyłem się zorientować po moich ołówkowych notatkach, czytałem już je nie raz. Ale czyż nie można przeczytać raz jeszcze, tym bardziej, że wśród rzeczy do czytania okropna posucha, nuda, bylejakość i co tylko chcecie beznadziejnego, czyli – według Tomasza Burka – „monotonia komercyjnego wyrobnictwa”.

Ale ową książką, już po wielokroć czytaną, jest Tomasza Burka Dziennik kwarantanny, wydany przez Wydawnictwo Arkana w 2001 r.

Ale… nie będę dalej ciągnął tego „Ale…” na początku m.in. zdań (od czego nie wolna jest także, niestety, książka Burka, ale o tym za chwilę). Nie będę ciągnął „Ale…”, bo sami widzicie jakie to bezsensowne, a mimo to wielu, bardzo wielu autorów lubuje się w owym „Ale…” nie widomo czy z braku umiejętności stylistycznych, czy z nonszalancji, czy raczej z bylejakości. Czy też z tego wszystkiego razem.

Dlaczego tak mi się podobała (z małymi wyjątkami) książka Burka? Otóż dlatego, że światopogląd Burka jest niemal zbieżny z moim światopoglądem. Poza tym podoba mi się sposób w jaki Burek pisze, chociaż jest on (sposób, nie Burek) nieco dziwaczny (to jego: „przeto”, przetoż” itd.). Jest to także książka zachęcająca do innych lektur np. do czytania Narzeczonych Alessandro Manzoniego (1785-1873). Tylko gdzie tę książkę zdobyć, jeśli jej nie ma ani w bibliotekach, ani w księgarniach? (A w Internecie jakiś poobgryzany egzemplarz, który kosztuje przeszło sto złotych).

W kilku miejscach z Burkiem się jednak nie zgadzam. Dotyczy to nade wszystko zachwytów nad niektórymi polskimi autorami. O Gombrowiczu wyraziłem już swoje zdanie. Nie przepadam także za wierszami Zbigniewa Herberta. Zdecydowanie bardziej wolę wiersze Czesława Miłosza. A już zupełnie nie rozumiem zachwytów nad twórczością m.in. Adama Zagajewskiego, który napisał, moim zdaniem, jeden(!), ale tylko jeden, naprawdę dobry wiersz..

Jestem, oczywiście, na bieżąco z twórczością poetycką współczesnych poetów, ale żaden (podkreślam: żaden!) nie zasługuje na uwagę.

(O, co innego autorki. Nie mogę odżałować, że Małgorzata Bogumiła Kielar „poszła w profesory”. Tak świetnie zapowiadająca się poetka i tak utalentowana porzuciła poezjowanie, by zostać jakimś tam profesorem. A jej wiersze „profesorskie” to już nie to. Bo jak powiada mój znajomy W.: „albo jest się profesorem albo poetą (pisarzem)”. Jedynie Artur Hutnikiewicz potrafił połączyć profesorstwo z pisarstwem).

Oprócz bardzo wielu tropów co warto przeczytać, jest także sporo „smaczków” dotyczących współczesnych pisarzy polskich.

Co do owych tropów, to oprócz wyżej wspomnianego Manzoniego warto sięgnąć do m.in. i: Wiktorii Knuta Hamsuna, i Kilku uwag o kiczu i innych esejów Hermanna Brocha, i Granic duszy Nikoli Chiaramontiego, i Podróży do krajów legendarnych Bogumiła Andrzejewskiego itd.

Zawsze tedy ogarnia mnie czytelnicza radość, gdy mam do przeczytania jeszcze kilka książek w najbliższej przyszłości.

A co do „smaczków”, to oprócz porównania Olgi Tokarczuk do… „muchomora”, to w recenzji Macie swoją „Trędowatą” o twórczości Stefana Chwina Burek pisze co następuje:

„Obronić Chwina argumentem realizmu magicznego się nie da. Magię opowiadania Chwin uśmierca w zarodku stylistyką antykwarycznych katalogów, nadmiarem wyliczeń, wystawnością rzeczy martwych. Owszem, podszywa się pod werystyczny opis, próbując jakoś uwiarygodnić fabularne nieprawdopodobieństwa swej powieści. W Esther brakuje wszakże problemowo pogłębionego realizmu przedstawień. Ramy domniemanego »portretu stulecia« wypełniły majaki i banialuki. Kalkomanie. Literackie smakoszostwo na krawędzi szmiry (»wydmuchując wydętymi wargami wonne obłoki dymu, mrużył żartobliwie oczy«). Chcieliście podciągniętej do waszych kulturalnych standardów Trędowatej, no to ją macie. Skumbrie w tomacie, Chwin”.

Jest jednak bardzo wiele fragmentów do zapamiętania Dzienniku kwarantanny jak chociażby ten, gdy Burek cytuje Hermanna Brocha:

„Wszystko, co religijne, sięga bowiem po totalność poznania, wszystko, co religijne, ma świadomość krótkości ludzkiego istnienia i stara się wypełnić to krótkie istnienie totalnością poznania. Obok człowieka prawdziwie religijnego i obok pisarza zawsze stoi śmierć, przypomnienie, że trzeba wypełnić życie największym możliwym do osiągniecia sensem, aby nie żyło się daremnie. Jeśli istnieje coś takiego jak racja bytu literatury, ponadczasowość twórczości artystycznej, to tkwi ona właśnie w takiej totalności poznania.”

W lekturze Dziennika kwarantanny drażni mnie jednak wiele zdań zaczynających się od, właśnie, „Ale…”.

Nie rozumiem: skąd to dziwactwo, ta maniera? Ja tak bezustannie „Ale…”-ć nie potrafię, co udowodniłem na początku tego zapisku. Zresztą, niechże ktoś znajdzie w moich zapiskach zdanie, myśl, albo akapit zaczynające się od „Ale…”.

Mimo to Dziennik kwarantanny sprawił mi wiele czytelniczej radości. Bo, jak w pewnym miejscu Burek pisze o Claudelu, tak i ja mógłbym tak napisać o jego książce, że:

„czytam nie mając na oku żadnego celu użytecznego, bezinteresownie, prawie po nic, jedynie dla zdrowia i wesela duszy. Błogosławione godziny odpoczynku poza światem, mniejsza o to, nowoczesnym, czy ponowoczesnym, który ani Boga podziwiać nie umie, ani wielkości człowieka znać nie chce.”

24 listopada 2021 r.