BLAGA

Motto:

 

„Swoim studentom radzę, by czytali dobrą, to znaczy –

XIX I XX-wieczną (z pierwszej połowy) literaturę, pamiętniki

i dobrą poezję – bo ona jest sztuką kondensacji.

A dobrą można odróżnić od złej metodą zalecaną przez

Antoniego Słonimskiego – by wiersz napisać tak, jak prozę.

Czar pryska momentalnie a blaga się ujawnia”.

 

Stanisław Michalkiewicz

 

Jeśli cytuję na początku tego zapisku fragment wypowiedzi Stanisława Michalkiewicza, to wcale nie znaczy, że moje poglądy z jego poglądami są tożsame.  Najzwyczajniej w poszukiwaniu książek do czytania natrafiłem także na 250 p?tań do Stanisława Michalkiewicza, wydane przez wydawnictwo Magna Polonia. Jest to kolejna książka, na którą niepotrzebnie wydałem kilkadziesiąt złotych. Niewiele albo zgoła nic się z niej nie dowiedziałem ani o samym Stanisławie Michalkiewiczu, ani niewiele z odpowiedzi na owe 250 (jak się okazało, więcej) pytań. Podobają mi się gusta Michalkiewicza, co do filmu (tylko dlaczego tak rzadko chodzi do kina?), jak i literatury. Michalkiewicz ceni sobie Stanisława Lema. I ja go uważam za jednego z najlepszych polskich pisarzy. (A tak nawiasem mnie dziwi, że Stanisław Lem nie dostał literackiego Nobla. No a przecież Stanley Kubrick nie otrzymał Oscara za reżyserię). Dzięki Michalkiewiczowi przypomniałem sobie Teodora Jeske-Choińskiego (1854-1920). Będę musiał sięgnąć po powieści tego pisarza.

Niepotrzebnie także wydałem kilkadziesiąt złotych na Nieprzerwany dialog, czyli wiersze z lat 1968-2019 Adriany Szymańskiej. Swego czasu nawet podobały mi się utwory tej autorki, ale kiedy się w nie dokładnie i szczegółowo wczytać dużo w nich, niestety, owej – wyżej wspomnianej, tytułowej – blagi.

Książkę tę dostrzegłem na wystawie w księgarni w centrum Gdańska. Nie miałem czasu do tej księgarni zachodzić, ale ile razy obok niej przechodziłem, widziałem Nieprzerwany dialog na wystawie. Przez miesiąc nikt tej, jak się okazało jedynej, książki nie kupił. W końcu ja się zdecydowałem. Otrzymałem nawet rabat, gdy wahając się z decyzją zakupu, wertując podczytywałem niektóre teksty. A przez lata czytania doznaję – jak już chyba gdzieś w tych zapiskach wspominałem – instynktu czytelnika, czy też, żeby było ładniej, bibliofila. Otóż wystarczy, że otworzę jakikolwiek tekst literacki, od razu widzę wszystkie niedoskonałości, błędy, stylistyczne i językowe potknięcia.

Stąd też zdarza mi się często, że po zamówieniu książki w bibliotece i po przekartkowaniu jej oraz „rzuceniu okiem” tu i owdzie na tekst, od razu książkę zwracam.

(Ja też, oczywiście, popełniam błędy. Ileż to razy zdarzyło mi się czytać moje teksty, a potem okazywało się, gdy dawałem je komuś innemu do lektury, że tych błędów, w tym także uprzykrzonych literówek, „nie widzę”. Stąd z największą pokorą przyjmuję wszelkie uwagi dotyczące moich tekstów.

Uważam bowiem, że nigdy poprawiania, szlifowania itd. za dużo. Józef Wittlin pisał, z tego co mi wiadomo, Sól ziemi dziesięć lat i do końca nie był zadowolony ze swojej pracy. A przecież powieść Wittlina to arcydzieło. Teraz natomiast pisze się, także powieści, byle szybciej, byle więcej. W ogóle „się pisze” bez adresata, czy też odbiorcy.

Swego czasu starałem się przekonać jednego ze znajomych, który na emeryturze postanowił zostać pisarzem, że oprócz m.in. narratora, narracji itd. musi być także odbiorca. Za każdym razem patrzył na mnie łypiąc okiem jakby nie rozumiał o co mi chodzi. I w sumie tłucze na laptopie, laptopowym stylem: aby więcej, aby szybciej powieść za powieścią i dziwi się, że nikt nie chce tego czytać).

Wracając jednak do rzeczy tj. do Nieprzerwanego dialogu to ja wcale nie neguję, że dla kogoś, czyli odbiorcy, jest to poezja wybitna, że ktoś w ogóle gustuje w tego rodzaju twórczości.

Dla mnie jest to twórczość monotonna, mówiąc kolokwialnie szyta jakby na jedno kopyto, bardzo dużo w niej „tańczących” sytuacji, bo albo podmiot liryczny „idzie tańcząc” albo „tańczy wiersz” (s. 90), „tańczy widnokrąg”, „tańczą gotyckie portale” (s. 109), jest także „roztańczony witraż” (s. 122), „szłam tańcząc po linie horyzontu” (s. 167), albo „tak boli mnie Ciało na krzyżu rozdarte / gdy tańczę, gdy na Rynku tańczę” (s. 185), a także „drzewa już podrygują w tańcu” (s. 187) oraz „ona tańczyła walca w bielutkim welonie” (s. 206), są i „te dziewczynki, co tańczą w mojej krwi od rana” (s. 207) itd. itd.

Aż chciałoby się zapytać: co to za tańce? Czy tu chodzi tylko o… „podrygiwanie”?

A poza tym nawiązując do tytułowej „blagi” tego zapisku niech ktoś mi wytłumaczy o czym jest poniższy fragment utworu pt. W kamieniu:

„Już wiem: / nawet nagość światła jest zaledwie przebraniem / ułudą dla łatwowiernych oczu / Każdy dźwięk odbija się echem od nieprzekraczalnej bariery / ciszy / każda rzecz rani palce ostrą krawędzią jej braku / i tylko ten płacz rozbitego słowa / i tylko ten wiersz / przepustka w nieopisane” (s. 116).

Powtórzmy: „każda rzecz rani palce ostrą krawędzią jej braku”. Gdzie tu jest poezja? Gdzie tu jest jakikolwiek sens?

W tym samym otworze tj. W kamieniu można znaleźć takie oto „kwiatki”: „klęka moje serce z kadziłem krwi” (s. 95), „Na chuście białej ściany królujesz sam / ukrzyżowany własnymi rękami” (s. 96), „Nalana impotencją twarz niedoszłego gwałciciela / ściga mnie przez wszystkie płoty ucieczki” (s. 99), „Zakochane plemniki spółkują. Niemowlę wyskakuje  z wrzaskiem z roześmianej pochwy” (s. 100), „Może bezcielesność jest także śmiertelna / i gnije na plażach wieczności” (s. 105), „O nie schodź z moich oczu łąko / zielona aż po kwazary” (s. 114), „Czemu mówię najczęściej to co nieważne / co odstaje bezmyślnie od istoty rzeczy / czemu nawet mój język – ten pyszny niewolnik / dopiero nocą śpiewa w prasłowiańskim ogniu” (s. 117). Cały utwór kończy się następująco: „Prawdomówny słowik wlecze mnie za włosy / w ukrytą za rogiem pułapkę lata / Blady Amenofis wypada mi z oczu / na roztrzęsiony bruk warszawski / Ostatnie słowo staje w gardle / w otwartych ustach rośnie krata” (s. 117-118).

Poezje czytam już przeszło pół wieku z okładem, ale doprawdy, co znaczy… „prawdomówny słowik wlecze mnie za włosy / w ukrytą za rogiem pułapkę lata”? Czy cokolwiek znaczy? Czy to jest tylko blaga?

Na koniec lektury Nieprzerwanego dialogu chciałbym się zatrzymać nad utworem pt. Miasteczko Rypin (s. 150). Wiersz nawet jest… „ładny”, gdyby nie ten oto fragment:

„Tak oto ćwierć wieku temu w miasteczku Rypin nastąpiło ponowne stworzenie świata. Jedyny świadek – kosmos – wlepił w nas ultrafioletowe oko i migawką księżyca pstryknął pamiątkowe zdjęcie”. Do czego „się przyczepiłem”? Otóż czy autorka wie, co to jest „ultrafiolet” i „migawka”? Być może poetycko brzmi to „ładnie” – jak przekonywał mnie W. – ale nie ma tu żadnego sensu. Tak samo jak sensu nie ma „łąka zielona aż po kwazary” , „galaktyki na uwięzi orbit” (s.128), „sześciobarwne oczy portulaki” (s. 152), czy też pojawiające się zimą „sójki, drozdy, dzięcioły, sikory i wróble” (s. 252). Sójki i drozdy… zimą?!

Antoni Słonimski w Liście otwartym opublikowanym w Jednej stronie medalu pisał „Można pisać bez rymu. Sam to nieraz robię. Można łamać rytmikę. Nawet czasem można pisać bez sensu. Ale nie wszystko naraz. W takim wypadku najlepiej powstrzymać się od pisania”.

„Powstrzymać się od pisania”? Jeśli rozczarowuje mnie wybitna poetka, to można się domyśleć, jaka jest „poezja” tysięcy, dziesiątek tysięcy „poetek”, które dzień w dzień piszą i publikują w m.in. Internecie swoje… „poezje”.

28 października 2019 r.

Ps. 1.

A niech tam: jeśli wszyscy nagle rzucili się do czytania Olgi Tokarczuk, to i ja kupiłem sobie Opowiadania bizarne. Od razu także przystąpiłem do czytania i podkreślania, co ciekawszych ustępów.

Chciałem bowiem nadrobić zaległości. Jakiś czas temu zabierałem się wprawdzie do czytania jakiejś powieści noblistki, ale… „jakoś mi nie szło”. Odłożyłem zatem lekturę. Wolałem zagłębić się w twórczość Zofii Kossak. (A swoją drogą: dlaczego Zofia Kossak nie otrzymała Nobla?!).

Nie podobał mi się także film Agnieszki Holland pt. Pokot (2017 r., 128 min.), zrealizowany według powieści Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych. Doprawdy, o czym ten film jest i dla kogo, trudno dociec, co stwierdzam, jako kinofil z długim – i jeszcze dłuższym – stażem. Nuda dziejąca się po ciemku, w dodatku z mamroczącymi aktorami.

Żeby jednak mieć jakieś zdanie na temat twórczości noblistki, trzeba przecież poczytać. Zasiadłem zatem nad Opowiadaniami bizarnymi. Ustępów, o których wspomniałem wyżej nie znalazłem, trochę zaczęły mi doskwierać dość mnogie: „Ale…” oraz „Gdy…” na początku zdań, nie rozśmieszył mnie wcale „sraczkowaty kolor” w opowiadaniu Szwy, a poza tym nic mnie nie poruszyło, czyli ktoś, coś, dość sprawnie napisał, ale w tym nic(!) nie ma. Nic(!!!). Ani ciekawych historii, ani intersujących opisów, ani zachwycającego stylu, ani oryginalnego języka.

Czytając pierwsze, bardzo krótkie, opowiadanie Pasażer od razu przypomniałem sobie, jak to całkiem niedawno zachwycałem się fantastycznymi – lecz nie jakimiś dętymi „bizarnymi” – opowiadaniami Stefana Grabińskiego. Proszę sobie porównać arcydzielne opowiadanie Spojrzenie z dr Tomaszem Odoniczem w roli głównej, z – bardzo podobnym tematycznie – Pasażerem. Blaga od razu wyjdzie na jaw.

Ps. 2.

Zastanawiałem się, czym by tu okrasić ten zapisek. Urzekło mnie zdjęcie pt. Księżyc żniwiarzy, którego autorem jest Jean-Francois Graffand.

A tak nawiasem: czy uda mi się wydać tomik Pod Księżycem Żniwiarzy?