16 GODZIN I 46 MINUT

Czy może być coś wspanialszego niż dzień trwający szesnaście godzin i czterdzieści sześć minut? No a czerwcowe poranki? Prawdziwe cuda. Ten zapisek chciałem zatytułować „same pyszności” albo „pyszności”, chociaż nieustannie nadużywanego określenia, że coś jest „pyszne” wręcz nie znoszę (podobnie zresztą jak określenia, że jest „ślicznie”).

Bo rzeczywiście spotykają mnie w czerwcu same pyszności. Ach, te czerwcowe świty i poranki, gdy nieogarnione powietrze, zieleń i Słońce zdają się nie mieć ani początku, ani końca. A nade wszystko niebo tak rozległe i piękne, że wszystkie ziemskie sprawy i problemy zdają się tracić swoje znaczenie.

Od przeszło dwóch tygodni nie oglądam telewizji i za bardzo nad tym faktem nie boleję. Nareszcie uwolniłem się od kretyńskich reklam rozwalających (dosłownie: rozwalających!) prawie każdy program telewizyjny. Słucham radia, ale nawet RMF Classic nie jest wolne od coraz częstszych, także nachalnych, reklam. Ciekawym czy ktoś „wpadnie na pomysł” aby np. w książkach, w tekstach książek, umieszczać reklamy? Bo niemal trzy czwarte każdej strony codziennej gazety jest już zajęte reklamami. Nie wiem na co liczą autorzy reklam, bo ja tak gazety i tygodniki czytam, że reklam albo nie widzę, albo nie zwracam na nie uwagi.

Nie oglądam telewizji, ale za to co i raz ktoś mi podrzuca dobry film. Ostatnio widziałem znakomity szwedzki obraz pt. Polowanie (Jagten – 2012), 115 min., reż. Thomas Vinterberg ze wspaniałą rolą Madsa Mikkelsena jako Lucasa. Film ten nie wymagał jakichś nadzwyczajnych środków finansowych, ani inscenizacyjnych. Po prostu dobry scenariusz został znakomicie zrealizowany. Z zazdrością pomyślałem sobie, że taki, lub podobny film mógłby z powodzeniem powstać w Polsce. Na pewno jednak nie powstanie. Naszych twórców filmowych zajmuje teraz albo „wielka” („słuszna”) polityka, albo wciąż nieudolne naśladowanie hollywoodzkich produkcji, albo jakieś lokalne problemy, które w Europie nikogo nie interesują.

Drugą czerwcową pysznością (oprócz rzecz jasna truskawek i coraz obficiej pojawiających się moich ulubionych czereśni, z których robię naprawdę wyborne, bez przechwałek, nalewki czereśniowe) jest przepiękna pieśń Luz Casal Piensa en mi.

 

PIENSA EN MI

 

Si tienes un hondo penar, piensa en mí.

si tienes ganas de llorar, piensa en mí.

Ya ves que venero tu imagen divina,

tu párvula boca que siendo tan niña

me enseño a pecar.

Piensa en mí cuando sufras, cuando llores

también piensa en mí,

cuando quieras

quitarme la vida, no la quiero para nada,

para nada me sirve sín tí.

Piensa en mí cuando sufras, cuando llores,

también piensa en mí, cuando quieras

quitarme la vida, no la quiero para nada,

para nada me sirve sin tí.

Piensa en mí cuando sufras, cuando llores

también piensa en mí, cuando quieras

quitarme la vida,

No la quiero para nada,

para nada me sirve sin tí.

Piensa en mi.

 

Nie wiem jak to się stało, że dotychczas nic nie słyszałem tej piosenkarki, ani o tej piosenkarce. To tylko dowodzi tego, jak jeszcze dużo wspaniałych artystów nie znam. A z drugiej strony wystarczy otworzyć radio lub zajść do empiku by usłyszeć, zobaczyć w postaci wydanych płyt, ocean muzycznej szmiry. Nigdzie, w żadnym m.in. empiku, płyt Luz Casal, oczywiście, nie ma.

Trzecia wreszcie pyszność czerwca Anno Domini 2013 to… Tuwim. Nie ma dzisiaj takich Poetów. Pisanie o Tuwimie, że jest to Poetycki Geniusz to mało, stanowczo za mało. Żaden poza tym ze współczesnych poetów nie dorównuje Tuwimowi, ba – mówiąc trywialnie – „nawet mu do pięt nie dorasta”.

Czytam zatem i czytam Tuwima i zachwycam się jego Poezjami, jak – przykładowo – utwór Trawa z tomu Biblia cygańska (1932):

 

TRAWA

 

Trawo, trawo do kolan!

Podnieś mi się do czoła,

Żeby myślom nie było

Ani mnie, ani pola.

 

Żebym ja się uzielił,

Przekwiecił do rdzenia kości

I już się nie oddzielił

Słowami od twej świeżości.

 

Abym tobie i sobie

Jednym imieniem mówił:

Albo obojgu – trawa,

Albo obojgu – tuwim.

 

20 czerwca 2013 r.