Nasz – mój i autora prezentowanych tu wierszy – duszpasterz akademicki z czasów studiów polonistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, jezuita o. Władysław Wołoszyn, przy różnych okazjach składał zazwyczaj te same życzenia: rozpoznania własnych talentów i dokonania właściwych wyborów. Nic ponadto. Ale też co ponadto można życzyć?
Jan P. Grabowski tego właśnie dokonał, o czym najlepiej świadczą kolejne, ukazujące się od ćwierćwiecza książki. Starałem się żadnej – poetyckiej zwłaszcza – nie przeoczyć, o niektórych pisałem… Z prawdziwą satysfakcją poddawałem się poetyckiej aurze, zachowałem w sobie wiele pełnych, a nawet rozbudowanych zdań, wielkiej urody, jak to otwierające zbiór Wiersze wybrane z 1991 roku:
Wszystko jakby zmniejszone
przez odległość czasu,
kiedy patrzę za siebie albo niespodzianie
odwiedzam dawne miejsce,
w którym przeżyłem pół – być może – życia.
Właśnie ta dykcja poetycka stała się znakiem rozpoznawczym twórczości Jana P. Grabowskiego. Zdania na pozór nie różniące się od prozy, poprzez szczególną organizację brzmieniową, opartą na naturalnej melodyce języka, przekraczały niepostrzeżenie próg codzienności, niby te wypowiadane ongiś przez Psalmistę. Ale przecież nie tylko w tym tkwi tajemnica sztuki poetyckiej autora Łaski widzenia. Poezja to przede wszystkim własne postrzeganie, wydobywanie z otaczającej nas, czy jedynie przeczuwanej rzeczywistości tego, co dla wielu jest niewidoczne. W cytowanym utworze Dom czytamy:
Oto obraz przejrzyściejący, ściszony jak szept.
Ściszony jak moje życie.
„Obraz przejrzyściejący”, a więc dopiero ujawniający się, może wynurzający z mgły… Nie na mim wszakże poeta zatrzymuje naszą uwagę, raczej na lirycznym komentarzu – najpierw pojawia się zaskakujące, metaforyczne dopowiedzenie: „ściszony jak szept” a dopiero w następnym wersie to ważne wyznanie: „Ściszony jak moje życie”.
Dzięki poezji zyskujemy zarówno możność utrwalenia w słowie naszego zdziwienia niepojętym cudem dzieła stworzonego, jak i szczególny sposób wypowiadania nawet najbardziej intymnych przeżyć bez konieczności obnażania się. Poprzez liryczny obraz czy parabolę więcej można wyrazić niż w rozdzierająco szczerym wyznaniu. Zawsze wszak czynimy to za pośrednictwem języka, a język poetycki, daleki od wszelkiej konwencjonalności, jest w stanie udźwignąć nawet najbardziej subtelne, zwiewne treści.
„Ściszone (…) życie” jest to wyznanie kluczowe, bez przyjęcia którego trudno zrozumieć świat poezji Jana P. Grabowskiego. Autor Łaski widzenia jak mało kto zna wielkość owego daru, od wczesnej młodości żyje bowiem z jakże realną groźbą jego utraty. Stąd szczególnie wzruszające wydają się te słowa, układające się w pełną pokory modlitwę:
Dałeś mi Panie łaskę widzenia.
Abym w słowach dostrzegł wszystko to,
czego nie ogarnia jasność światła.
Abym znowu zobaczył
jak kwiaty uwodzą lekkość kolibrów.
Jak poza szkarłatem świtów
rozwija się przeźroczystość wody.
Abym wiedział, że ponad kwarcem gór
czuwają oczy niedotykalnych przestrzeni.
Bez trudu możemy odczytać z tego fragmentu, że nie chodzi tu jedynie o potocznie rozumiane widzenie, raczej o ów szczególny dar, jaki niewielu jest dany. Bo żeby poruszać się w otaczającej nas przestrzeni wystarczy – by tak powiedzieć – zwykłe widzenie, pozwalające sięgać po wybrane przedmioty, dotykać bliskich czy poruszać się w określonym kierunku i omijać ewentualne przeszkody. Ks. Jan Twardowski, w którego poezji wielu dostrzega jedynie „biedronki, sikorki i motyle” ( jednak – zdaniem samego autora – „chyba widzą za mało i nie to, co trzeba”), napisał kiedyś: „To, co widzialne, dotykalne, pozwala określić granice niewiadomego i niepoznawalnego. Bez tej jedynej bliskiej miary świata nie dałoby się też dostrzec i pojąć jego nieuchwytnych tajemnic”.
Jan P. Grabowski dzięki bolesnemu, ale przyjętemu doświadczeniu (a takie niemal zawsze bardziej umacnia i wzbogaca niż okalecza), widzi i więcej, i głębiej. Ktoś, kto nie znałby owych uwarunkowań, o których tu mowa, mógłby pisać zapewne o niebywałym sensualizmie poety, rzadko spotykanej wrażliwości na światło, barwy, zapachy, dźwięki. Niemal każdy wiersz potwierdza to przekonanie, niektóre zaś jakby specjalnie w tym celu powstały, by sięgnąć choćby po jeden z najbardziej charakterystycznych, zamieszczony w prezentowanym zbiorze – Nareszcie tyle wokół światła:
Nareszcie tyle wokół światła. Wiosna, zatem…
Bo pierwsze burze czają się już na horyzoncie?
Ach, w taki czas z domu jak najprędzej wyjść i
przed siebie – dokądkolwiek, bez pośpiechu – iść.
(…)
Wystarczy wyjść na dwór. Nigdzie się nie śpieszyć.
Bo dokąd, po co i gdzie? Przecież maj i wiosna
wszędzie już są i wystarczy przed siebie pójść:
w dowolna stronę. W tym wszechogarniającym świetle.
I oddychać nim. I poczuć jego smak i lekkość.
Jeszcze wiele wokół ponurych twarzy: jakby myśli
cięższe były od powietrza. I nigdzie żadnego uśmiechu.
A przecież wystarczy dostrzec wiosnę, jej światło.
I jak nagle coraz więcej blasku się staje. I ciągle
z każdą chwilą – przybywa, ogromnieje… stąd
i tak naprawdę nie wiadomo dokąd. Bo żadnym
zmysłem, nawet wyobraźnią, już nie do ogarnienia.
Końcowa strofa, puentująca całość wypowiedzi, jak celna puenta właśnie, przerzuca prezentowane treści w zupełnie inny, metafizyczny wymiar. I dopiero z tej perspektywy dostrzegamy jak bardzo konsekwentnie buduje autor rzeczywistość swojej poezji.
Zwróćmy uwagę na niebywałe zróżnicowanie czynności, która otwiera akcję liryczną wiersza pt. „Ach, w taki czas z domu j a k n a j p r ę d z e j w y j ś ć i / przed siebie – dokądkolwiek, b e z p o ś p i e c h u – i ś ć”.
Zamknięta przestrzeń domu izoluje człowieka od przyrody, wielkiego dzieła Stwórcy. Bohater prezentowanych wierszy wydaje się czekać na pierwszy sygnał, wzywający do wyjścia i zanurzenia się w naturze, która u niego ma wymiar sakralny. Stąd ów pośpiech, kończący się wszakże od razu po przekroczeniu progu domu. W przestrzeni sakralnej bowiem nie ma mowy o linearnej wędrówce, dlatego bohater podąża – powtórzmy – „przed siebie – dokądkolwiek, bez pośpiechu…”, jakby przestały obowiązywać fizykalne wyznaczniki czasu i przestrzeni. Pragnie znaleźć się w lesie, wśród drzew, „które – by odwołać się raz jeszcze do ks. Twardowskiego – mają w sobie coś ze wspomnienia raju” albo udać się nad jeziora, zapewne też i dlatego, że – jak czytamy w Biblii – od pierwszych dni stworzenia „Duch Boży unosił się nad wodami…”
Bohater prezentowanych tu wierszy bardzo często przebywa nad jeziorami. To z pewnością najbardziej znaczący motyw, rzutujący na cały zbiór, o głęboko przemyślanej kompozycji. Chciałbym szczególnie podkreślić ten wymiar najnowszej propozycji poetyckiej Jana P. Grabowskiego, gdyż zarówno podtytuł: Wybór poezji, jak i chronologiczny układ mogą okazać się mylące. Gromadząc wiersze powstałe w dwu kolejnych latach, autor od początku podporządkował je wyrazistej wizji artystycznej, wyznaczając ważną rolę zabiegom kompozycyjnym.
Pierwszy utwór należy uznać za sui generis introdukcję, wprowadzenie, rozwijane następnie w kolejnych odsłonach:
Co to za pora roku,
gdy – pod podwójnym lodem –
jeszcze śpi jezioro
a już cała przestrzeń do jasności
– do wiosny – się garnie?
(…)
Co to za pora roku:
zima, czy już przedwiośnie?
Bo w powietrzu jest coraz więcej światła.
I chociaż to koniec stycznia
nigdzie nie ma śniegu. Tylko chłód i spokój.
I jak gdyby… niekończące się oczekiwanie…
Przyroda, tak konkretna, że wiele z tych wierszy mogłoby się znaleźć w każdej antologii poświęconej porom roku, jest – jak w poezji mistycznej – przede wszystkim progiem, za którym, odwołując się do Pieśni o Bogu ukrytym Karola Wojtyły, zaczynają się „Dalekie wybrzeża ciszy…” I nie są to jedynie domysły oparte na interpretacji poetyckich metafor, o czym świadczy środkowa część cytowanego utworu:
Nie znajdziesz w mieście także i tej pory roku.
A czyż inne pory roku są w mieście do odnalezienia?
Bo choćbyś nie wiem ile szukał,
dzień w dzień wąskimi ulicami chodził
zawsze to będzie tylko pogoń za codziennymi sprawami.
I najczęściej – nie do rozwiązania.
Bo Kto inny – nie stąd i nie ty – te sprawy rozwiązuje.
Któż jednak pamięta o tym podobnie
jak i ty codziennie chodząc zawsze tymi samymi ulicami?
Zanik poczucia sacrum sprawił, że – niby biblijna Marta – „troszczymy się i niepokoimy o wiele”, zapominając, że „potrzeba mało albo tylko jednego”. Niewielu, wzorem Marii, wybiera „najlepszą cząstkę, której nie będziemy pozbawieni” (Ł 10, 41–42).
Autor Pogodnej rezygnacji, pamiętając o biblijnym przesłaniu, że „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale wszelkim słowem, które wychodzi z ust Pańskich” (Pwt 8,3), potrafi wsłuchiwać się w ów tajemniczy głos i niby Abraham gotów jest wyruszyć na każe wezwanie. To w tym kontekście – jak widać choćby na przykładzie wiersza Spotkanie. Albo: Koncert wiosny – należy czytać prezentowany tu zbiór:
Tylko Ty i ja. Tylko ja i Ty.
Któryś mnie tu przywiódł
– na tę słoneczną polanę –
na pierwszy koncert wiosny.
Tylko Ty i ja. Sam na sam.
Zagubiony gdzieś na skraju boru?
Wśród strzelistych świerków,
pod ich ciemną ciszą sięgająca nieba?
Zagubiony? Odnaleziony raczej.
Na pewno odnaleziony przez Ciebie.
I nareszcie sam na sam. Z Tobą.
W widzialności stworzonego świata.
(…)
Taka postawa sprawia, „że Niewidzialne (…) staje się Widzialnym”, i nie jest to sprawa zmysłów czy wrażliwości; bohater po prostu wie, „że również Niewidzialne istnieje”.
Poeta-mistyk w tej sytuacji nierzadko milknie lub zwraca się do Stwórcy, by pozwolił mu trwać na owych „dalekich wybrzeżach ciszy”. Jan P. Grabowski, nawet rozmawiając z Bogiem, nie przestaje dostrzegać piękna świata stworzonego, zwłaszcza przyrody. Ma, oczywiście, świadomość, że „najważniejsze jest, / tak naprawdę, aby z dnia na dzień przeżyć / nie za bardzo i rzadko wstecz się oglądając…”, „No bo ileż światłem / można się zachwycać i zdumiewać pogodą? / Ileż można dróg, ścieżek szukać jeżeli wiadomo, / że jest jedna: narodziny, chwilę – życie, śmierć.” Ale nawet wówczas pragnie „Wyjść i / naprzeciw nieba stanąć. I ciemnozielony dostrzec / kolor nocy. I stać tak do świtu. Z głową uniesioną”.
Dzięki temu mogły powstać wiersze pełne codziennego zachwytu nad wszystkim, co jest człowiekowi dane doświadczyć i przeżyć. Nie każdemu wszakże, ale temu, kto potrafi przyjąć wszystko jako dar i dostrzec piękno – by nawiązać do słownika poetyckiego autora – w każdej kropli światła i wody, grudce ziemi i hauście powietrza, w każdym budzącym się dniu i nastającej nocy:
Powracam, znowu powracam. Zostawiam
za sobą kilka dni na brzegu jeziora. Pogodę
zmienną lipca: ulewy i na przemian… deszcze
z błyszczącym skrawkiem Słońca na obrzeżu.
Ledwie wyjechałem, a już znowu chcę wracać.
(…)
I nie pozostawało mi już nic innego jak wieczorem wyjść i
powitać (…)
późny Księżyc. I wtedy jeszcze kilka chwil zostałem
w rozbielonej przestrzeni – światła, nocy, wody.
(…)
Powracam. Znowu Tam powracam. Na brzeg jeziora,
gdzie można się oddać „modłom na cześć natury”.
Odświętnym rozmowom. Tuż obok, na obrzeżu zwykłej,
bo na wyciągnięcie dłoni, wiecznej codzienności.
Wszyscy – „w półmroku żyjemy”, najczęściej „nie zdając sobie z tego sprawy”. Niewielu też dana jest Łaska „nagłego olśnienia”, które sprawia, że porzucamy ów półmrok i wybiegamy w światło.
Dobrze więc, że są takie wiersze – jak w Pogodnej rezygnacji – po które zawsze możemy sięgnąć. Dlatego warto je mieć jak najbliżej, najlepiej w zasięgu ręki.
Waldemar Smaszcz, Wystarczy być. I mieć prawie pewność dotykalnej – nieobojętnej – Jego tu obecności. Wstęp do książki Jana P. Grabowskiego Złoto i biel. Wybór poezji. Białystok, 19 stycznia 2005 r.