WOLĘ AUDIARDA NIŻ SCORSESE

Skończyły się tropikalne upały i od razu zaczął się lament, że już po lecie. Wystarczy, że temperatura spada poniżej dwudziestu stopni, że powieje rześki wiatr, a już można zauważyć skręcone chomąta-szaliki na szyjach, polary na grzbietach i buty do kolan. Jakże ludziska boją się chociażby odrobiny rześkiego powietrza.

Na ulicach też jakby pospokojniało. No i skończył się coroczny absurd, czyli Jarmark Dominikański. Zaszliśmy chyba ze dwa razy na ten jarmark, ale nie było na nim ani książek, ani minerałów (jedynie jakiś ułomki, resztki, odpryski). Cóż mi zatem po takim jarmarku. W pewnej chwili przysiedliśmy w jakiejś kawiarni. Smród papierosów, wrzask i nieustanne przepychanki między stolikami: czym prędzej zatem uciekliśmy i z takiej kawiarni, i z takiego jarmarku.

Zacząłem czytać ze trzy współczesne powieści, ale żadna nie nadaje się do czytania. Z każdej wieje przeraźliwa nuda. Jedynie Czesław Miłosz nadaje się do czytania, ale ileż można czytać Miłosza. O, mógłbym napisać, że zagłębiłem się w rzeczach Marina Zdziechowskiego. Ileż jednak osób wie kto to jest Marian Zdziechowski? I z kim o jego książkach można jeszcze porozmawiać?

Umknęło mi parę filmów w kinie, więc teraz staram się odrobić zaległości i wypożyczam je z m.in. internetowej telewizji. Na pierwszy ogień poszedł Wilk z Wall Street (The Wolf of Wall Street – 2013), 179 min., reż. Martin Scorsese. Jak to dobrze, że nie poszedłem na ten film do kina, bo chyba wyszedłbym już po pół godzinie, jeśli nie po kwadransie. Film Scorsese to, moim zdaniem, totalna, kompletna, i w dodatku potwornie nudna, bzdura. Co to za „moda”, że w kinie bohaterami są cwaniaczki i oszuści. No i jeszcze te narkotyki, drinki i… „pieprzenie się”. Co mnie obchodzi to, że ktoś ma alkoholowe i narkotykowe problemy. I czyż muszę być nieustannie zamęczany nudnymi scenami „pieprzenia się”?

(Oprócz scen z „pieprzeniem się” reżyserzy coraz częściej wypełniają swoje filmy scenami… mycia zębów. W końcu przestanę oglądać także filmy, w których nudne sceny z „pieprzeniem się” będą jedynie „wypełniaczami” fabuły).

Podobał mi się niedawny film Scorsese Hugo i jego wynalazek (Hugo – 2011), 127 min., ale już nie rozumiem fetowania licznymi nagrodami np. Wyspy tajemnic (Shutter Island – 2010), 138 min., czy Infiltracji (The Departed – 2006), 152 min.

„Moi” reżyserzy to Giuseppe Tornatore (1956) oraz Jacques Audiard (1952). Niech żałuje ten, kto dotąd nie oglądał Tornatore m.in. Konesera (La Migliore Offerta – 2013), 131 min., filmu Baaria (2009), 150 min., czy Nieznajomej (La Sconosciuta – 2006), 118 min.

Reżyserem osobnym, ba! artystą filmu co się zowie jest Jacques Audiard. Zachwyciłem się jego Prorokiem (Un prophéte – 2009), 149 min., bardzo także podobał mi się film Na moich ustach (Sur Mes Lèvres – 2011), 125 min. A kiedy ostatnio obejrzałem także Z kości i krwi (De Rouille et D’os – 2012), 117 min. pomyślałem, że to jest właśnie „mój” reżyser.

 

Prix Louis Delluc 2009

 Jacques Audiard

 

Ciekawym jednak bardzo jak będą „się starzały” filmy Tornatore i Audiard’a. Po tym bowiem m.in. można poznać „moc” sztuki. Bo ileż to filmów zostało okrzyczanych „arcydziełami” albo jako „olśniewające” „zniewalające”, „nieprzemijające” majstersztyki, o których rok później prawie nikt już nie pamiętał.

Natomiast w ogóle nie zestarzał się film pt. Biały kanion (The Big Country – 1958), 165 min., reż. William Wyler (1902–1981).W filmie tym z nominowaną do Oscara muzyką Jerome Moross,a (1913–1983) i wspaniałymi zdjęciami Franza Planera (1894–1963) występują m.in. Gregory Peck (1916–2003) jako James McKay; Charlton Heston (1923–2008) jako Steve Leech; Jean Simmons (1929–2010) jako Julie Maragon; Carroll Baker (1931) jako Patricia Terrill; Chuck Connors (1921–1992) jako Buck Hannassey; Burl Ives (1909–1995) jako Rufus Hannassey (Oscar) oraz Charles Bickford (1891–1967) jako major Henry Terrill.

Mimo że z dziesięciu wymienionych przez mnie osób żyje już tylko jedna Biały Kanion sprawia wrażenie jakby czas się dla niego zatrzymał. Jest to jeden z najlepszych i jeden z najbardziej ulubionych przez mnie filmów. To arcydzieło.

 

 

the-big-country_200

 Jean Simmons i Gregory Peck

 

Jaki film ma jeszcze cechy arcydzieła? Moim zdaniem niedawno pokazany na jednym z filmowych kanałów telewizyjnych Garderobiany (The Dresser – 1983), 118 min. reż. Peter Yates (1929–2011) z oscarowymi rolami Alberta Finney’a w roli Sir’a oraz Toma Courtenay’a w roli Normana. Aż dziw, że ani Finney ani Courtenay nie otrzymali wtedy Oscarów. (Oscara otrzymał Robert Duvall za rolę w filmie Pod czułą kontrolą).

Ujął mnie także ostatnio swoją urodą film pt. Gorzki romans (Жестокий романс) z 1984 r., 145 min., reż. Eldar Riazanov (Эльда́р Алекса́ндрович Ряза́нов). Wystąpili w tym filmie m.in. Larysa Guzeyeva jako Лариса Дмитриевна Огудалова) oraz Nikita Michałkov jako Сергей Сергеевич Паратов). Film ten został zrealizowany według sztuki Aleksandra Ostrowskiego (Александр Николаевич Островский) z  1878 r. pt. Panna bez posagu (Бесприданница).

Szkoda, że nie powstają teraz takie filmy jak Biały kanion, Garderobiany, czy Gorzki romas.

Dobrze, że jest chociaż Tornatore i Audiard.

25 sierpnia 2014 r.