„Wkraczając” w drugą połowę czerwca Anno Domini 2020 mogę napisać, że w dalszym ciągu dmie wiatr z północy. (Jedynym wyjątkowym dniem był wtorek, tj. 16 czerwca, kiedy to przyjemnie powiało z południa, a nazajutrz… ze wschodu). Jest mimo to bardzo duszno, ponoć mają pojawić się burze tak, że nie mam ochoty, że względu na tę duchotę, gdzieś dalej, a już na pewno nie do miasta, się wybierać.
Koronawirus, w dalszym ciągu jest jakby wszechobecny, na nikim jednak już wrażenia nie robią informacje podawane o zachorowaniach i zgonach. (Mój znajomy L. we wtorek, kiedy spotkałem się z nim w Gdańsku, gdzieś w środach masowego przekazu usłyszał, że zakłady pogrzebowe bankrutują, bo jest o połowę mniej zgonów niż zazwyczaj. Mimo, że jest to cyniczna informacja, na pewno jest w niej ziarno prawdy).
Telewizja w dalszym ciągu przedstawia niemal hekatombę narodowego pomoru, tylko że jakoś nie widać tych bezustannie jeżdżących na sygnale karetek, nie widać sunących jeden za drugim konduktów pogrzebowych. Czymże zatem jest ów koronawirus? Ściemą?
Na wszelki wypadek wkładam jednak nitrylowe rękawiczki oraz maseczki. Dostrzegłem, że owe maseczki chronią bardzo dobrze przed owym zimnym, północnym wiatrem. Ja, w każdym razie już nie mam tak założonego gardła jak zazwyczaj.
Utwierdzam się także w przekonaniu, że terminowe, rzetelne, należyte, zgodne z obowiązującymi przepisami załatwienie jakiejś sprawy jest w Rzeczpospolitej Polskiej niemożliwe. Przepisy bowiem służą nie do ich przestrzegania, ale do swobodnej interpretacji według własnego widzimisię. Opowiadała mi znajoma, która pracuje w Niemczech, jako opiekunka osób starszych, że w owych Niemczech urzędnik stara się jak tylko może pomóc sprawę załatwić. W Rzeczpospolitej Polskiej jest akurat odwrotnie: urzędnik robi wszystko, wszelkimi możliwymi sposobami, aby sprawę utrącić traktując jednocześnie obowiązujące przepisy według własnego widzimisię. Doświadczyłem tego nie raz i mam przekonanie, że żyję w jakiejś absurdalnej rzeczywistości, w której to panem i władcą jest urzędnik, który jak mu się będzie chciało, to sprawę załatwi.
Urzędnik potrafi latami (podkreślam: latami!) „udzielać wyjaśnień”, z których nic nie wynika oraz pouczać, aby tylko sprawy nie załatwić. Sprawa mogłaby być załatwiona niemal od ręki, czyli w ustawowym terminie, ale urzędnik potrafi (jedyne, co potrafi) całymi latami „brnąć w zaparte” albo napisze, że „masz prawo”, ale on „nie ma obowiązku” sprawy załatwić.
(Na marginesie chciałbym podkreślić, że Kodeks Postępowania Administracyjnego w żadnym miejscu nie stanowi o „udzielaniu wyjaśnień”. A ciekawostką jest to, że urzędnik „udzielenie wyjaśnień”, z których nic nie wynika traktuje, jako… załatwienie sprawy).
Tu chciałbym podać najświeższy przykład „procedur”, jaki stosuje urzędnik, aby tylko sprawy nie załatwić.
Otóż przedstawiłem ostatnio program o stypendium. Program został potraktowany negatywnie. A ponieważ zdarzyło się to już po raz trzeci, złożyłem wniosek – na podstawie Art. 13.1. Ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej, zwaną dalej Ustawą – o udostępnienie mi informacji na temat: jaki był skład komisji oraz ile mój program otrzymał punktów itd.
Ów Art. 13.1. Ustawy brzmi:
„Udostępnianie informacji publicznej na wniosek następuje bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku, z zastrzeżeniem ust.2 i art. 15 ust. 2”. (Z tym, że owe zastrzeżenia nie są, w przypadku który opisuję, istotne, ponieważ dotyczą ewentualnego przedłużenia terminu odpowiedzi oraz opłaty za wniosek).
Tylko tyle i aż tyle. Ustawa przy tym nie przewiduje żadnych interpretacji. Jest wniosek petenta i powinna być terminowa odpowiedź urzędnika.
Wniosek złożyłem 1 czerwca br. Otrzymałem potwierdzenie, że wpłynął on 2 czerwca br. Zgodnie zatem z Ustawą powinienem informacje, o które wnioskowałem otrzymać najpóźniej do dnia 16 czerwca br.
Ponieważ 16 czerwca br. nie otrzymałem odpowiedzi, 17 czerwca br. złożyłem stosowne ponaglenie. Informacji, o które wnioskowałem, oczywiście nie otrzymałem. Za to urzędnik po terminie tj. 17 czerwca br. pisze do mnie w e-mailu, co następuje (pismo to przytaczam w całości tylko z niewielkim skrótem):
„W odpowiedzi na Pana wniosek o udostępnienie informacji publicznej z dn. 1 czerwca br. … …uprzejmie informuję, że taka informacja nie stanowi informacji publicznej w rozumieniu ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. z 2001., Nr 112, poz. 1198 ze zm.).
Wspomniana ustawa nie może być podstawą do otrzymania informacji we własnej sprawie. Nie może służyć do załatwiania indywidualnych spraw przez osobę lub podmiot składający wniosek o udostępnienie informacji publicznej, lecz ma służyć istotnej kontroli społeczeństwa nad organami władzy publicznej. Zarówno w doktrynie jak i w orzecznictwie sadów administracyjnych, utrwalił się wobec tego pogląd, iż wnioski o udostępnienie informacji publicznej składane przez podmioty, których interesów dotyczą nie są wnioskami o udzielenie informacji publicznej, nie odnoszą się bowiem do sprawy publicznej (tak:. Wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego we Wrocławiu z dnia 6 czerwca 2019 IV SAB/Wr90/19), także w przywołanym w tym roku wyroku NSA z dnia 11 maja 2017 sygn. OSK 2777/16 „Celem ustawy nie jest zatem zaspokajanie indywidualnych (prywatnych) potrzeb, w postaci uzyskiwania informacji dotyczących wprawdzie kwestii publicznych, lecz przeznaczonych do celów handlowych, edukacyjnych, zawodowych czy też na potrzeby toczących się postępowań sądowych. Ustawa o dostępie do informacji publicznej ma służyć uniwersalnemu dobru powszechnemu związanemu z funkcjonowaniem publicznych instytucji.
Pojęcie informacji publicznej odwołuje się do kategorii sprawy publicznej, jak bowiem stanowi art. 1. Ust.1 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. z 2019 r. poz. 1429) informacją publiczną w rozumieniu ustawy jest „każda informacja o sprawach publicznych”. W przepisach ustawy o dostępie do informacji publicznej nie zdefiniowano pojęcia „sprawy publicznej”. Jednakże zarówno w doktrynie jak i w judykaturze przyjmuje się, że określenie sprawy jako „publicznej” oznacza, że jest to sprawa ogółu i koresponduje w znacznym stopniu z pojęciem dobra wspólnego (dobra ogółu). Przyjmuje się, że informacją publiczną jest każda informacja wytworzona lub odnoszona do władz publicznych, a także wytworzona lub odnoszona do innych podmiotów wykonujących funkcje publiczne w zakresie wykonywania przez nie zadań władzy publicznej i gospodarowania mieniem komunalnym lub mieniem Skarbu Państwa.
Formę niniejszej odpowiedzi uzasadnia utrwalony pogląd judykatury zgodnie, z którym gdy organ nie udostępnia informacji publicznej z tego powodu, że nie posiada żądanych informacji, bądź też wnioskowana informacja nie jest informacją publiczną, nie jest wymagana forma decyzji administracyjnej przewidziana dla odmowy udzielenia informacji (wyrok NSA z dnia 29.12.2011 r., sygn. akt I OSK 1864/11)”.
Ufff. Czytając te „wyjaśnienia” zawierające „pouczenia” o jakiejś „doktrynie”, „poglądzie” oraz o tym jak należy „definiować” Ustawę i czemu ma ona „służyć” itd. można postawić pytanie: czego ów urzędnik aż tak się boi? Jakich to „tajemnic” obawia się ujawnić?
Ja tylko chciałem – podkreślam to z całą mocą – dowiedzieć jaki był skład komisji oceniającej mój program oraz ile mój program otrzymał punktów itd.
Czy to jest aż taka „tajemnica”, że trzeba ją podpierać interpretacjami Ustawy według własnego widzimisię?
Doszło zatem do skandalu i absolutnej kompromitacji. Uświadomiło mi to po raz kolejny w jak absurdalnej rzeczywistości przyszło mi żyć.
Przeraża, oczywiście, epidemia koronawirusa, ale jeszcze bardziej przerażające jest dyktatura urzędnika, który zamiast terminowo, rzetelnie, należycie, zgodnie z KPA załatwić sprawę, „idzie w zaparte” oraz „udziela wyjaśnień”, z których nic nie wynika, „poucza”, wywraca na nice przepisy, interpretuje przepisy według własnego widzimisię, aby tylko sprawy nie rozpatrzyć.
Mógłbym tu przytoczyć jeszcze kilka innych, niezałatwionych od lat, spraw.
19 czerwca 2020 r.
Postscriptum.
Do tego zapisku dołączam mój wiersz Ukojenie z 19-22 lutego 1988 r., opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”, katolickim piśmie społeczno-kulturalnym, nr 22 (2083) z 28 maja 1989 r.
Wiersz ten ma zatem 32 lata(!) i nic, moim zadaniem, się nie zestarzał.