Motto:
„Szanuję twórców opowiadających bajki. Takich jak Spielberg.,
Niestety, w parku rozrywki dość szybko się nudzę.
Szukam nieoczywistych wymiarów.
Tam, gdzie jest miejsce na zadawanie pytań,
przypadek, ból, nostalgię, śmierć, tymczasowość, ironię”.
Paul Thomas Anderson[1]
„W sztuce właściwie nie ma innych argumentów poza arcydziełem” – są to słowa Kazimierza Wierzyńskiego zawarte w Pamiętniku poety. I mimo, że od zapisania tych słów minęło kilkadziesiąt lat z okładem, są one w dalszym ciągu aktualne. Ba! O arcydziele można mówić już od czasów literatury greckiej i rzymskiej, bo to właśnie wtedy powstały pierwsze literackie arcydzieła.
Rozglądam się wokół siebie i – współcześnie – arcydzieł wokół siebie nie widzę, oprócz – rzecz jasna – arcydzieła w Przyrodzie. To bowiem narastające z dnia na dzień światło, poszerzający się z minuty na minutę obszar widzialności, to dopiero są Arcydzieła najwyższej próby. A kiedy zacznie się kwitnienie, kiedy wszystkie rośliny nagle ruszą ku Słońcu, ku światłu, to dopiero jest Arcydzieło.
A tymczasem tu artyści[2] stukają na laptopach jakieś „powieści”, mażą jakieś „obrazy”, łomot nazywają „muzyką”, piszą dzień w dzień setki, tysiące, dziesiątki tysięcy wierszy, w których nie ma cienia poezji.
Definicja arcydzieła jest prosta: jest to oryginalne, starannie wykonane dzieło: literackie, filmowe, muzyczne itd.
Pokażcie mi takie współczesne błyskotliwe dzieła literackie odznaczające się wysublimowanym wykonaniem. Przeważanie, zazwyczaj, jest to treściowa wtórność i formalna bylejakość.
O, bardzo cenię sobie tych twórców, którzy ku arcydziełu dążą. Ostatnio widziałem niesłusznie zapomniany film Andrzeja Wajdy pt. Smuga cienia (1976, 100 min.). Wajda nie był z tego filmu zadowolony, chociaż jest to zupełnie dobry obraz z wyborną muzyką Wojciecha Kilara i kapitalnymi zdjęciami Witolda Sobocińskiego. (Wajda chciał, aby morze było fotografowane jako białe, natomiast żagle jako czarne. I tak też jest w filmie).
W ogóle Wajda jest przykładem jak twórca dąży do osiągnięcia arcydzieła. Po kilku obiecujących filmach wyreżyserował z dziesięć obrazów, które w różny sposób do owego arcydzieła się zbliżają lub o arcydzieło „się ocierają” tj., w chronologicznej kolejności: Popioły – 1965, 226 min. (to nieprawda, że Popioły zostały zrealizowane… „wajdliwie”); Brzezina – 1970, 99 min.; Wesele – 1972, 102 min.; Ziemia obiecana – 1974, 179 min.; Człowiek z marmuru – 1976, 156 min.; Bez znieczulenia – 1978, 125 min.; Panny z Wilka – 1979, 114 min.; Człowiek z żelaza – 1981, 147 min.: Danton – 1982, 136 min.
Potem już było coraz gorzej. Aż dziw, że taki mistrz może kręcić same knoty. Za całokształt twórczości otrzymał jednak w 2000 r. Oscara Specjalnego Nagrodę Honorową. Oscary „za całokształt” są, moim zdaniem, nagrodami pocieszenia i, niestety, nagrodą nie za konkretne dzieło, lecz wynikiem bardzo długotrwałych i skomplikowanych zabiegów, o czym można dowiedzieć się m.in. w filmowej prasie.
(Stanley Kubrick, chociaż uznawany jest za Absolutnego Arcymistrza Reżyserii nigdy żadnego Oscara za reżyserię nie otrzymał. I nawet mu przez myśl nie przeszło, aby ubiegać się o jakiegoś… Oscara Specjalnego Nagrodę Honorową).
Co innego Oscar za film. Arcydzieło Romana Polańskiego Nóż w wodzie (1961, 90 min.) „otarło się” o Oscara, ale „przegrać” z innym arcydziełem tj. Osiem i pół (8 1/2 –1963, 138 min.) Federico Felliniego, to przecież tylko nobilitacja.
Paul Thomas Anderson wypowiada się o Stevenie Spielbergu, że… opowiada bajki. Sam dąży do stworzenia arcydzieła, ale – póki co – jego filmy są… „niestrawne”. Ciekawym, jaki będzie hucznie zapowiadany, jako arcydzieło obraz Nić widmo (Phantom Thread – 2017), 130 min.
Dla mnie Steven Spielberg to geniusz kina, który stworzył takie arcydzieła jak: Imperium słońca (Empire of the Sun – 1987), 154 min.; Lista Schindlera (Schindler’s List – 1993), 195 min.; Szeregowiec Ryan (Saving Private Ryan – 1998), 170 min.
Najnowszy film Spielberga zachwycił mnie. Oglądałem go jak urzeczony podziwiając i maestrię reżyserii, i grę aktorów (Meryl Streep jako Kay Graham; Tom Hanks jako Ben Bradlee) oraz nie mniej genialne niż reżyseria Spielberga, zdjęcia Janusza Kamińskiego.
Film ten nawiązuje, a właściwie kończy się w miejscu, gdzie zaczynał się także arcydzielny film Alana J. Pakuli z 1976 r. pt. Wszyscy ludzie prezydenta (All the President’s Men).
Zarówno film Pakuli jak i Czwarta władza (The Post – 2017),115 min., to Kino na najwyższym poziomie.
23 lutego 2018 r.
Ps.
Ktoś mnie zapytał, dlaczego z taką skrupulatnością podaję czas trwania filmu. Otóż również dlatego, że jeśli twórca ma coś istotnego do powiedzenia, to film trwa tyle czasu, ile potrzeba. Natomiast ostatnio trwa „moda” na filmy… 80 minutowe.
Przyjęło się, że film trwa około 100 min. Z różnych względów (film studentów szkoły filmowej itd.) może być krótszy. Kiedy jednak niemal wszystkie filmy trwają po 80 min., to jest już jakaś „moda”, której ja nie uznaję. Najzwyczajniej 80 minutówek nie oglądam.
[1] reżyser m.in. filmu Aż poleje się krew (There Will Be Blood – 2007), 158 min.
[2] „W jednym z wywiadów powiedział pan, że nie nazwałby się artystą. Czym w takim razie jest dla pana kino? – Sztuką właśnie. Dlaczego nie uważam się za artystę? Bo to brzmi, jakby się było nieudacznikiem, jakimś dziwolągiem wymagającym specjalnej troski albo wyjątkowego traktowania. A za tym nie przepadam”.
Zarówno motto jak i powyższy fragment pochodzą z: Opanować szaleństwo. Rozmowa z amerykańskim reżyserem filmowym Paulem Thomasem Andersonem, autorem dramatu „Nić widmo” nominowanego do Oscara w 6 kategoriach. Rozmawiał Krzysztof Wróblewski, „Polityka”, nr 8, 21.02-27-02.2018, s. 80-83.