„NIGDY NIEPRZEKLĘTA”

Arcydzieło! Tak, nie waham się ani słowa pisząc arcydzieło o filmie Nić widmo (Phantom Thread – 2017), 130 min., scenariusz, reżyseria i zdjęcia: Paul Thomas Anderson, muzyka: Johny Greenwood. W rolach głównych: Daniel Day-Lewis, jako Reynolds Woodcock, Lesley Manville jako jego siostra Cyril Woodcock oraz Vicky Krieps jako Alma.

Jeśli film jest arcydziełem, to cóż można o nim napisać. Wystarczy pójść do kina na jakiś spokojny (bez prażonej kukurydzy itd.) seans i poddać się urokowi tego doskonałego pod każdym względem filmu, w którym – nareszcie! – także muzyka jest muzyką.

Nie, żadne tam oglądanie w telewizji, z DVD itd. Filmy zwłaszcza takie jak Nić widmo trzeba koniecznie doznawać w kinie. Wtedy nic nie tracą ze swojej doskonałości. Mało tego. Ledwo seans się skończył już zapragnąłem, aby film ten obejrzeć po raz wtóry. Nie pamiętam sytuacji abym zaraz po obejrzeniu filmu, chciał go obejrzeć po raz wtóry. Zdarzało się to chyba jeszcze wtedy, gdy tworzyli arcymistrzowie kina.  

W poprzednim moim zapisku pt. W sztuce właściwie nie ma innych argumentów poza arcydziełem trochę sobie z Paula Thomasa Andersona… „zażartowałem”, ale Anderson to artysta najwyższej klasy, chociaż – przecież – Andereson kpi sobie z określenia… „artysta”. Kino dla niego jest sztuką. Jakże mu jestem wdzięczny za te słowa, bo i ja kino traktuję jako sztukę.

Znam już, oczywiście, wyniki rozdania Oscarów. Nie oglądałem wszystkich nagrodzonych tymi nagrodami filmów, ale jeśli arcydziełem jest Nić widmo, to nie wierzę, aby Kształt wody (film, którego nie widziałem) dorównał w jakimś stopniu filmowi Andersona.

(Kształt wody został „obsypany” Oscarami w kategoriach: „najlepszy film”, „najlepszy reżyser”, „najlepsza scenografia”, „najlepsza oryginalna ścieżka dźwiękowa”).

Głównym bohaterem filmu Nić widmo jest… krawiec, artysta krawiec. Film ten mógłby (a właściwie: powinien) obejrzeć (i to koniecznie w kinie), mój znajomy J., krawiec, artysta krawiec. Bo J. w krawiectwie jest niewątpliwie artystą.

Wielokrotnie namawiałem J. – znając jego literackie zainteresowania – aby opisał, przedstawił wszystkie subtelności, tajemnice związane z tym zajęciem. Począwszy od zachwycających zapachów materiałów, a skończywszy na dziele, czyli garniturze, marynarce lub portkach, jak zwykł nazywać spodnie. Ileż niewyczerpanych tematów byłoby związanych z krawiectwem. Czy J. miałby na tyle wyobraźni, talentu i pracowitości by stworzyć dzieło na miarę historii opowiedzianej przez Andersona w filmie Nić widmo? Kto wie. Tymczasem, wybrał swoją drogę. Życzę mu powodzenia. A Nić widmo powinien obejrzeć. Aby zobaczyć, doznać, co można z krawiectwa artystycznie… „skroić”.

Albo może jeszcze inaczej. Zamiast kręcić pozbawione jakiegokolwiek sensu „komedie” lub beznadziejnie głupie „filmy akcji” polscy reżyserzy mogliby odwiedzić krawca, o którym wyżej wspomniałem. Nie tylko po to, bynajmniej, aby „się obszyć” i przyzwoicie wyglądać, ale by poznać jego – także krawieckie – dzieje. Materiału zapewne starczyłoby także na „polską” Nić widmo. Kto jednak nade wszystko artystycznie udźwignie taki temat?)

Albowiem dzieło sztuki, jeśli jest arcydziełem, działa na mnie… orzeźwiająco. Nagle znikają kłopoty, problemy (któż ich nie ma), a także przedwiosenne zmęczenie.

Po „fali mrozów” przyszła typowo marcowa, szara, oczywiście w dalszym ciągu zimowa, przygnębiająca pogoda. Kilkanaście stopni mrozu urastało niemal do „narodowej tragedii”, tak jakby lutowe mrozy były czymś niezwykłym.

(Pamiętam, że kiedy jeszcze chodziłem do szkoły podstawowej, nikt nie zamykał szkoły nawet przy dwudziestostopniowym mrozie.

Pamiętam również, że przy ponad dwudziestostopniowym mrozie wychodziłem z moich dwuletnim synkiem Sz. karmić gołębie. A teraz kilka stopni mrozu i od razu tragedia).

Nie było ani jednego dnia abym w nawet „największy” mróz nie wybrał się na długi spacer. Również po to, aby podziwiać arcydzieło najbielszego ponad wszystkie biele śniegu. Czyż ponadto jest większe arcydzieło niż śnieg mieniący się w Słońcu? A zjawisko, prawdziwy cud, „złotego pyłu”?

Po zjawiskowym obrazie Nić widmo wyszedłem w szare, ponure, ciągnące z północy wilgotnym ziąbem wczesne, marcowe popołudnie. Ludzie także potrafią czasami tworzyć arcydzieła. Kino jest sztuką.

Film ten może nasunąć wiele refleksji, także i tę, jak ważny jest w życiu odpowiedni ubiór, obyczaje, zachowanie itd. Nie wyobrażam sobie niechlujnych, byle jak ubranych „Skamandrytów”, chociaż czasy wtedy nie były ani łatwe, ani znowu takie bogate. Trzymali jednak fason, czy też… „szyk” (słowo znienawidzone przez  Reynoldsa Woodcocka).

A teraz cóż, wszędzie dominuje tzw. „luz”, czyli bylejakość. Bardzo często, gdy jadę tramwajem mam wrażenie (ba! niemal pewność), że widząc ludzi okutych w czernie uczestniczę w jakimś pogrzebie. No i jeszcze te zacięte twarze, albo bezmyślne zapatrzenie w ekrany telefonów komórkowych. Dużo by o tym pisać.

Nić widmo Anderesona jest, według mnie, arcydziełem.

6 marca 2018 r.