„TWARDZIEJSZY”

Oto kilka scenek z zewnętrznej rzeczywistości. Zachodzę do piekarni aby kupić chleb, od którego już odwykłem. Chleba bowiem nie jadam. Wybieram jednak ten z siemieniem lnianym. Proszę aby był miękki, ponieważ nie lubię tzw. „chrupiącej” skórki. Zazwyczaj bowiem „chrupiąca” skórka kryje pod sobą gliniaste, czyli niejadalne wnętrze.

Pani sklepowa rzecze mi:

– Mam tylko chleb twardziejszy.

– Nie chcę twardszego, proszę bardziej miękki.

– Oj panie, mięki czy nie mięki, skórka musi być twardziejsza.

Do piekarni „wkracza” jakiś jegomość z jednorazową maseczką pod nosem, noszącą wyraźne ślady wielokrotnego użytkowania.

– Pani da półtorej bochenka chleba.

– Chyba półtora – wtrącam się, tak jak ów jegomość, ponieważ nie dał mi dokończyć zakupu twardziejszego chleba.

– Jakie półtora? Półtorej, półtorej – podkreśla.

No cóż, niech będzie „półtorej bochenka chleba”. Po drodze zatrzymuję się przed pocztą by odebrać przesyłkę. To już moje trzecie podejście do poczty. Na zewnątrz byłbym chyba siedemnasty. A przecież ludziska kłębią się jeszcze, w czapach, maseczkach i grubo ubrani mimo prawie plus dziesięciu stopni Celsjusza na dworze, wewnątrz urzędu. Tam to dopiero jest zaduch.

– Jak się posuwa kolejka, sprawnie chociaż? – pytam stojącego przede mną młodego człowieka.

– Ciężko powiedzieć – odpowiada mi.

Rezygnuję i zachodzę po drodze do apteki. Zamówionego lekarstwa jeszcze nie ma. Pytam kiedy można się go spodziewać.

– Ciężko powiedzieć – odpowiada mi pani magister.

Nie wytrzymuję i pytam dlaczego „ciężko” powiedzieć? Dostrzegam popłoch na twarzy pani farmaceutki. Najwyraźniej nie wie o co mi chodzi. Patrzy na mnie bezmyślnym wzrokiem.

– Dlaczego „ciężko” powiedzieć? – Dobitnie akcentuję owo „ciężko”.

Pani magister farmacji patrzy na mnie w dalszym ciągu nic nie rozumiejąc, gdy nagle na jej twarzy pojawia się przebłysk inteligencji.

– Trudno powiedzieć – pani magister uśmiecha się.

Odwzajemniam uśmiech i wychodzę. Przed wyjściem zatrzymuję się i „lustruję” wystawę z jakimiś herbatami. Dobiega mnie taki oto dialog:

– Czego on chciał? Przecież lekarstwo ma zamówione.

– Ciężko powiedzieć – odpowiada farmaceutka, z którą przed chwilą rozmawiałem.

Nie uszedłem jeszcze kilku kroków, gdy dopada mnie natarczywy dźwięk SMS-a.

To fundacja NOVA na Chełmie odpowiada na mój wniosek, że… „wykracza” on poza jej zadania, chociaż to nieprawda, ponieważ ów wniosek został złożony zgodnie z wszelkimi wymogami formalnymi i moja inicjatywa wcale nie „wykracza”.

Tak to jest: ogłasza się różne „programy”, „nabory”, „aplikacje”, „zgłaszanie pomysłów”, „zgłaszanie inicjatyw” itd., a potem starannie przygotowany wniosek załatwia się aroganckim „wykracza”. („wykracza okracza sracza” – tak to się bowiem rymuje. Cholery można dostać z tym „wkraczaniem” i „wykraczaniem”).

Nie jadam chleba i wyrobów tzw. cukierniczych. Chleb jest niejadalny. A wyroby cukiernicze to sam cukier.

Teraz bardzo ciężko trafić (tfu, z tym „ciężko”) na jadalne bułki. Te z ciasta „głęboko mrożonego” pachną po upieczeniu, ale po kilku chwilach nie tyle stają się twardziejsze, co… kamienieją.

Czy ktoś jeszcze pamięta zwykłe, pszenne, duże bułki, które kosztowały pięćdziesiąt groszy?

A chleb? Dawniej ciężko (tfu, z tym ciężko) go było donieść do domu. Zawsze przynosiłem nadjedzony.

(Pamiętam jak mój licealny profesor matematyki – trochę z niego był dziwak – szedł przez miasto i odrywał duże kęsy od takiego stygnącego, pachnącego bochenka, który przed chwilą kupił).

Któregoś dnia zauważyłem przed jedną z piekarń na Chełmie długi ogonek. Zapytałem jakiejś pani: dlaczego tu ludzi stoją w kolejce, gdy obok jest kilka piekarń.

– A, bo panie tu jest chleb najsmaczniejszy.

Odstałem zatem swoje, kupiłem ten „najsmaczniejszy” chleb, który wprawdzie nie miał twardziejszej skórki, ale także był jakiś niedosolony, niedopieczony z gliniastą zawartością tak, że można było w niej odbić zęby.

15-16 lutego 2022 r.

PS

Na Netflixie w dalszym ciągu straszliwa filmowa posucha. Obejrzałem jednak (sam nie wiem po co) serial pt. Kim jest Anna (Inventing Anna – 2022), aż dziewięć odcinków. 

Ciężko (tfu, z tym „ciężko”) się zorientować o co w tym serialu chodzi. Jest jakiś taki chaotyczny w treści i w formie. No i jeszcze do tego koszmarne aktorstwo. I brzydkie aktorki okropnie się rozdziawiające przy mówieniu. (MT opowiadała mi, że gdy znalazła się w USA nie mogła przywyknąć do ludzi szeroko rozdziawiających usta przy mówieniu).

No tak, tam się rozdziawiają, a tu mamroczą, bełkoczą i faflunią. A także bez ustanku powtarzają: „ciężko powiedzieć”, „niewykluczone”, „kluczowe” oraz, że coś, ktoś, „wkracza”, „wykracza” itd. („wkracza okracza sracza”).

PPS

Dużo ostatnio szumu w Internecie z przyczyny książki Joanny Kokosy-Rykalskiej pt. Matka siedzi z tyłu. Opowieści z dupy wzięte. Nie czytałem, więc nie będę się wypowiadał. W bibliotece książka ta jest aż tak czytana, że nie można zapisać się nawet do kolejki.

Pachnie mi tu jednak literacką hucpą, albo ściemą. Na pewno literacką wydmuszką. Ciekawym czy ktoś o tym dziele będzie pamiętał za kilka lat?

PPPS

Internet ma jednak zalety. Co jakiś czas natrafiam na wspaniałego malarza. A ten zapisek chciałbym ubarwić Martwą naturą Françoisa Haberta (1650-1699). Proszę spojrzeć jak genialnie namalował on czereśnie. Aż się chce po nie sięgnąć.

Kto tak potrafi malować? Teraz trwa bezustanna moda na bohomazy i bazgroły. I na… Opowieści z dupy wzięte.