SZAMBELAN STOLCOWY

Motto:

„Lubię ludzi, ale się ich boję”.

Krzysztof Zanussi

 

 

Zanim przejdę do tematu najpierw, jak mam we zwyczaju, kilka słów o pogodzie. Nie dalej bowiem jak wczoraj wprawiły mnie w zdumienie nie tylko kwitnące przebiśniegi – a mamy przecież w sumie początek lutego(!) – lecz i… zielone, gotowe do rozwinięcia listki na drzewach.

Obładowany wypożyczonymi książkami szedłem przez smutny, pomazany jakimiś gryzmołami Gdańsk, z ludźmi chyłkiem przemykającymi się nie wiadomo gdzie i po co. Gdzież ten radosny Gdańsk lat siedemdziesiątych XX wieku? Gdzież te wspaniałe spektakle w Teatrze „Wybrzeże”, gdzież te kina na ulicy Długiej i ich znakomity repertuar?

Zanim przejdę do lektury książek, które wypożyczyłem, kończę powoli opasły tom Tudorów pióra G. J. Meyera (609 stron formatu B-5). Owi Tudorowie są kontynuacją moich wcześniejszych lektur, a szczególnie zainteresowaniem losami Ryszarda III Yorka (1452-1485). (Ryszard III i książęta Tower Alison Weir, Kobiety Wojny Dwóch Róż Sarah Gristwood oraz Wojna Dwóch Róż. Upadek Plantagenetów i triumf Tudorów Dan Jones).

Najbardziej znane z epoki Tudorów są postaci Henryka VIII (1491-1547) oraz jego córki Elżbiety (1533-1603). Na ich temat powstała ogromna ilość m.in. filmów i seriali. Niestety, z prawdą historyczną owe filmy i seriale nie mają nic wspólnego. To wprost żenujące, że można produkować takie brednie na temat chociażby Henryka VIII.

 

W książce Tudorowie zaciekawiła mnie, i rozśmieszyła, jedna rzecz. Otóż Henryk VIII ustanowił bardzo ważną, kto wie czy nie najważniejszą, funkcję na jego dworze pod nazwą… szambelan stolcowy (groom of the stool). O tę funkcję prowadzono najprawdziwsze personalne bitwy. A poza tym do królewskiego zadka mogli mieć dostęp tylko wysoko urodzeni, co najmniej z rodu szlacheckiego, przeważnie byli to jednak arystokraci. Funkcja ta polegała na m.in. pilnowaniu królewskiego stolca, dostarczaniu go królewskim medykom oraz ponieważ król był bardzo otyły (137 cm w pasie), na podcieraniu jego zadka. Przy okazji ów szambelan stolcowy mógł to i owo szepnąć królowi: kogo uszlachcić, kogo zadźgać, komu nadać ziemie itd.

Od razu pomyślałem sobie, czytając stronice o szambelanie stolcowym Henryka VIII, że mimo upływu wieków, w dalszym ciągu funkcja ta znakomicie się ma także w naszej polskiej rzeczywistości.

Mimo pandemii oraz tego, że raczej nie wyściubiam nosa z mieszkania (swoje, zdaje się przechorowałem, chodzę zatem na spacery, w tym do biblioteki) staram się być na bieżąco z tzw. zewnętrzną rzeczywistością. A dzieje się bardzo źle. Nie będę tu bynajmniej narzekał, ale przecież wszystkiego odechciewa się, gdy patrzeć chociażby na starty Polaków w zimowej olimpiadzie.

(Co do XXIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, to zastanawiam się po co w ogóle sportowcy polscy tam pojechali. Bo albo przegrywają we wszystkich konkurencjach, w których startują, albo tłumaczą się jakimś… „zastaniem” po przebytym koronawirusie. Choraś? Nie startuj! Po co być zdeklasowanym przez nieznaną Chinkę Han Mei.   

A swoją droga co to za konkurencje sportowe te fikołki albo zupełnie absurdalny jakiś short track, gdzie cała rzecz polega na jeżdżeniu w kółko).

A funkcja szambelana stolcowego ma się jednak bardzo dobrze. Wystarczy poczytać wiadomości, wystarczy posłuchać radia itd. by stwierdzić czegóż to ludziska, przynajmniej niektórzy z nich, nie wyprawiają aby wejść w zadek decydentom lub – mówiąc kolokwialnie – „lizać dupę”. Mógłbym tu podać przynajmniej kilkanaście przykładów z ostatniego czasu, z tzw. środowiska literackiego.

Nie zazdroszczę jednak tym, którzy wydają książkę za książką, którzy otrzymują bardzo intratne stypendia, którzy są obsypywani różnymi odznaczeniami i orderami, w tym także tymi najwyższymi.

„W sztuce właściwie nie ma innych argumentów poza arcydziełem” – bardzo często powtarzam za Kazimierzem Wierzyńskim. Bo arcydzieł w literaturze współczesnej nie ma.

Szambelanów stolcowych za to coraz więcej.

8-11 lutego 2022 r.

PS

Od siedmiu(!) lat nie wydałem w formie papierowej ani jednej książki, chociaż mam gotowych do wydania kilka propozycji wydawniczych. Od dziesięciu(!) lat nie miałem ani jednego spotkania autorskiego.

Postanowiłem jeszcze raz (chyba jednak ostatni) wyjść z inicjatywą i tym razem zacząłem od swojego podwórka, czyli dzielnicy Gdańsk Chełm.

Właśnie nadarzyła się dobra okazja bo Rada Dzielnicy Chełm ogłosiła:

„Przyjmowanie zgłoszeń pomysłów do budżetu Rady Dzielnicy Chełm na rok 2022.

Zgłaszane inicjatywy powinny dotyczyć wspierania lokalnych inicjatyw i organizowania wydarzeń z zakresu: poprawy bezpieczeństwa i porządku, poprawy jakości życia mieszkańców, kultury, edukacji, rekreacji, integracji mieszkańców, ochrony zdrowia, utrzymania i rozwoju infrastruktury, realizacji drobnych inwestycji, Zgłaszane inicjatywny muszą zostać zrealizowane w 2022 roku”. (wytłuszczenie moje).

Złożyłem wniosek i bez jego rozpatrzenia, zostałem odesłany do jakiejś Fundacji NOVA na Chełmie, która w swoim zakresie działań ma także zadania z zakresu kultury. Owa fundacja nie patyczkując się uznała, że mój wniosek… „wykracza” poza jej zadania.

(Właśnie dowiedziałem się, że gdańscy radni, w tym oczywiście i radni dzielnicy Chełm otrzymali 50%(!!!) podwyżki swoich diet. Za co? – chciałoby się zapytać).

Zostałem odesłany do Instytutu Kultury Miejskiej. No i tu się zaczęło. Zamiast rzetelnie i należycie rozpatrzyć inicjatywę zacząłem być – jak to jest w polskim zwyczaju – pouczany sążnistymi wyjaśnieniami, które oczywiście niczego nie wyjaśniają.

Słowem gdzieby się nie zwrócić, wszędzie jest się odsyłanym. Bardzo szczegółowo opisałem swoje perypetie w zapisku „Gdański piekło”. Powinienem go opublikować, ponieważ otrzymanie w Gdańsku tak standardowych rzeczy jak otrzymanie dofinansowania do książki i zorganizowanie spotkania autorskiego jest przysłowiową „drogą przez mękę”.