„TRAWY WKRACZAJĄ W SZCZYT PYLENIA”

Na aplikacji pogodowej „pogoda&radar” można czytać taką oto informację opublikowaną pod nadtytułem „Pogoda dla alergików”, że… „Trawy wkraczają w szczyt pylenia”. Początek pierwszego zdania tej informacji brzmi; „Wkraczamy w najtrudniejszy okres dla alergików…” itd.

„Wkraczanie” ma w języku polskim przeszło sto(!!!) synonimów, a jednak bezustannie można przeczytać i usłyszeć w środkach masowego przekazu o „wkraczaniu”.

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić „wkraczających” traw.

(Niedawno w jednej ze stacji telewizyjnych, jako najważniejszą wiadomość podano, że „drożdżówki znowu wkraczają do stołówek szkolnych”). Rozumiem, że wojsko może wkraczać. Dlaczego jednak „wkraczamy w najtrudniejszy okres dla alergików”? I dlaczego to także wkraczają drożdżówki i trawy?

Oprócz pandemii koronawirusa trwa w niewyobrażalnych rozmiarach i rozprzestrzenia się epidemia głupoty i bezmyślności językowej, czego przykładem może być owe „wkraczanie”, owe „ciężko powiedzieć” słyszane na każdym kroku, owe „pyszne” kawy, pączki, obiady itd., tak jakby inne niż tylko i wyłącznie „pyszne” nie istniały.

(W pasażu handlowym, gdzie robię podstawowe zakupy dzisiaj były: „pyszne truskawki”, „pyszne czereśnie z Serbii”, „pyszne arbuzy z Hiszpanii” oraz „pyszny chlebuś”, „pyszna kawka + pyszna drożdżówka”, a oprócz tego jest „pyszna pizza” i, jakżeby nie, „pyszna kaszanka”, a do tego „pyszne kwaśne mleko”, no i jeszcze na dodatek „pyszne hamburgery” itd. itd.

Zaszedłem do „delikatesów rybnych” a tu, proszę: „pyszne śledzie”, „pyszne sałatki rybne”, „pyszna makrela” itd., itd. ).

Oprócz plagi głupoty rozprzestrzenia się także epidemia oszustw. Dokładnie za tydzień kończy mi się umowa z operatorem telewizji satelitarnej. Przez wiele, bardzo wiele miesięcy płaciłem, zwabiony na początku umowy sprytnym „upustem” w opłacie abonamentu, prawie sto(!!!) złotych miesiąc w miesiąc i za co? Za reklamy, reklamy, reklamy, reklamy oraz filmowe: powtórki, powtórki, powtórki, powtórki.

Sądziłem, że wybierając tzw. „pakiety filmowe” będę oglądał filmowe nowości, filmy festiwalowe oraz filmy, które najzwyczajniej mi umknęły z kinowego repertuaru. Jakże jednak się zawiodłem bo, mimo że na świecie rozgrywało się (przed epidemią koronawirusa), co najmniej kilkadziesiąt różnych festiwali filmowych, to na kanałach filmowych telewizji satelitarnej tych festiwalowych filmów było jak na lekarstwo.  

A kiedy próbowałem reklamować i dopytywać się dlaczego tak jest, „sprytny” konsultant telewizji satelitarnej za każdym razem odsyłał mnie do… organizatorów owych festiwali. Tłumaczyłem mu, że zgodnie z przepisami reklamacje składa się u sprzedawcy usługi, a nie u organizatora festiwalu filmowego. Jako przykład podałem mu przypadek z kupnem chleba: że przecież chleb reklamuje się w piekarni, a nie u producenta mąki. Ów konsultant niby się za mną zgadzał, ale reklamacji nie chciał przyjąć.

A teraz ów „spryciarz” wydzwania do mnie kilka razy dziennie nie mogąc zrozumieć, że definitywnie rozstaję się z telewizją satelitarną, którą on oferuje. – „Rozumieniem, sto złotych to trochę dużo, ale zastosujemy wobec pana korzystny… upust. Co pan powie na siedemdziesiąt złotych? A na pięćdziesiąt? To może, chociaż weźmie pan podstawowy pakiet za dwadzieścia złotych…”. Tym razem nie dałem się przecwanić. Adios telewizjo satelitarna, adios głupie reklamy, adios nie mniej głupie filmy. („Korzystny upust”: korzystny dla kogo?).

Niespodziewanie, kiedy wracałam z bibliotek obładowany książkami zaskoczył mnie w ulicznym samochodowym huku śródmieścia telefon znajomego z zamierzchłej przeszłości. Takich znajomych, jeśli przypominają nagle sobie o mnie zawsze witam słowami „Wszelki duch Pana Boga chwali”. I zawsze drugiej strony słuchawki słyszę pogodny śmiech. Tak było i tym razem.

Otóż w dawnych, bardzo dawnych młodoliterackich czasach poznałem S. w sanatorium. Sprzedawał wówczas na jednym z sanatoryjnych straganów swoje tomiki poetyckie. Potem miał kilka spotkań autorskich, o które bezustannie skwapliwie zabiegał. Od słowa do słowa – jak to się mówi – zawarliśmy wówczas znajomość. Z czasem stał się w owej sanatoryjnej miejscowości miejscowym, okolicznym, prowincjonalnym… „księciem poetów” oraz jurorem konkursów literackich.

„Z powodu koronawirusa” nastąpił ostatnio prawdziwy wysyp konkursów literackich. To niby dla „wsparcia środowiska literackiego”. Wysłałem i ja zestaw swoich utworów na ów konkurs tym bardziej, że nagroda była tylko jedna, pieniężna a za to „zacna”. Nie wiedziałem, że ów znajomy jest w tym konkursie jurorem.

Organizator owego ogólnopolskiego konkursu „na zestaw wierszy napisanych z powodu koronawirusa” sypnął „z powodu koronawirusa” niezłym groszem, ale po to by uszczęśliwić, jak się okazało, tylko jedną osobę.

No, cóż z konkursami jest jak z toto lotkiem: nie wyślesz, nie masz szans. Bo ową nagrodę otrzymał… kolega organizatora. Dla niepoznaki,  aby zaciemnić sytuację, słowem „ściemnić” dano kilka… „bezpieniężnych wyróżnień”. – „Od razu poznałem twoje wiersze, nie miałeś jednak żadnych szans. Nie przypuszczałem jednak, że z ciebie taki frajer. Przecież w takim konkursie nie wygra nikt z zewnątrz. Pieniądze muszą zostać na miejscu…” – próbował mnie pocieszać S. owym „bezpieniężnym wyróżnieniem”, a ja zacząłem się głośno śmiać: z owego „wsparcia środowiska literackiego z powodu koronawirusa”, a najbardziej z… siebie.

Czyżbym nie wiedział, że także w „życiu literackim” chodzi tylko o to kto kogo przecwani, kto kogo oszuka. Jak świat światem liczą się tylko znajomości i układy… Kto tam patrzy na treść książek. Dlatego jest, jak jest: wierszy, tomików poetyckich jest coraz więcej, tylko że nie ma w nich poezji.

A tymczasem nawet pogoda robi wszystkich „w konia”. Mija jedna trzecia czerwca, a przeraźliwie zimne, zmienne wiatry wciąż dmą jak nie z zachodu, to znowu ze wschodu. No ale wiosna  (kalendarzowa) jest w pełni, zbliża się (kalendarzowe) lato, a „trawy wkraczają w szczyt pylenia”.

9 czerwca 2020 r.

Postscriptum. Zaryzykowałem i wypożyczyłem sobie… Leopolda Tyrmanda. Otóż według jego powieści (novelli) pt. Siedem dalekich rejsów Jan Rybkowski w 1963 r. zrealizował trwający zaledwie 81 minut film pt. Naprawdę wczoraj. Niewiele z treści tego filmu pamiętam, ale przypominam sobie, że występowała w nim plejada znakomitych ówczesnych aktorów tj. Andrzej Łapicki, Beata Tyszkiewicz, Ewa Krzyżewska, Aleksander Fogiel, Wiesław Gołas, Gustaw Holoubek, Adam Pawlikowski, Jan Kobuszewski.

Gdzie dzisiaj są tak piękne dziewczyny jak Ewa (Tyszkiewicz) i Teresa (Krzyżewska), które w dodatku miały aktorski talent?

Gdzie dzisiaj są tacy aktorzy, takie polskie filmy nadające się do oglądania?

10 czerwca 2020 r.