„THE MOON SONG”

I’m lying on the moon

My dear, I’ll be there soon

It’s a quiet starry place

Time’s we’re swallowed up

In space we’re here a million miles away

 

There’s things I wish I knew

There’s no thing I keep from you

It’s a dark and shiny place

But with you my dear

I’m safe and we’re a million miles away

 

„Zaliczyłem” jeszcze jeden oscarowy film. Przedtem jednak musiałem przemęczyć potworny hałas reklam „produktów przemysłu technologicznego” jak nazywa je Martin Scorsese. Takie właśnie „dzieła” jak np. mocno reklamowany 72 godziny (3 Days to Kill – 2014) jest typowym przykładem produktu przemysłu technologicznego. Nie jest to dla mnie film, a właśnie produkt, na którego oglądanie szkoda czasu i pieniędzy.

Natomiast być może niektórym widzom spodoba się film pt. Ona (Her – 2013), 120 min., reż. Spike Jonze. Jest to jednak nie tyle film co… słuchowisko. Od razu powiem: to jest dobry film, a byłby jeszcze lepszym słuchowiskiem.

Dwie bite godziny gadaniny, nawet dość sensownej gadaniny, chociaż nie było w tym filmie-słuchowisku niczego takiego czego dotąd bym nie słyszał. Trochę zatem film ten mnie nudził, ale nie za bardzo.

Oto nie tak znowu odległa przyszłość, wielkie miasto (znowu wielkie miasto), facet w średnim wieku Theodore Twombley (w tej roli Joaquin Phoenix) zakochuje się w… systemie operacyjnym o pięknym imieniu Samantha (w tej roli – jako głos – Scarlett Johansson). Theodore mieszka w olbrzymim, wymuskanym i przeraźliwie pustym mieszkaniu, gdzie nie uświadczysz ani jednej nawet roślinki (tak jak, zresztą, w całym filmie). Utrzymuje siebie oraz to wielkie mieszkanie jako… autor piszący listy za innych.

Doprawdy, pozazdrościć zajęcia. Bohaterowie tego filmu nie mają żadnych innych problemów oprócz jednego: w kim by tu się zakochać, ponieważ ich związki uczuciowe są albo nietrwałe, albo nieudane.

Trudno mi uwierzyć w to, że dorosły facet, który nieźle radzi sobie w życiu nie potrafi znaleźć dla siebie żywej „kobitki”, a zamiast tego zakochuje się w komputerowym systemie operacyjnym o imieniu Samatha i głosie Scarlett Johansson.

Przyznam, że nie ceniłem dotąd Scarlett Johansson jako aktorki. Natomiast te wszystkie zachwyty, że jest ona najpiękniejszą kobietą świata uważam za bardzo mocno przesadzone. Niemniej Scarlett Johansson jako Samatha jest naprawdę rewelacyjna. Warto pójść na ten film chociażby dlatego by posłuchać głosu Scarlett Johansson.

Film według mnie jest dobry, ale za bardzo sztuczny, za wielkomiejski. Mimo wielopłaszczyznowych, nowoczesnych przestrzeni prawie w ogóle nie ma w nim… powietrza. Nie ma w nim także: roślin, drzew, Natury. Jest tylko jedna krótka scena, gdy Theodore jedzie w góry i do lasu. I to wszystko.

A przecież nominowana do Oscara piosneczka The Moon Song zaśpiewana (właściwie: wyszeptana) przez Scarlett Johansson jest bardzo nastrojowa. Najbardziej zabrakło mi w tym filmie właśnie liryki, właśnie poezji.

Gdyby może realizatorzy poszli w tym kierunku, gdyby oderwali się od wielkiego miasta, gdyby poza tym unieśli się w przestrzeń, w „chmurę”, w gwiazdy, dotarli do, chociażby tego z piosneczki, Księżyca byłby to zapewne o wiele lepszy film.

17 lutego 2014 r.