„TĘSKNIMY DO NIEKŁAMANYCH OLŚNIEŃ”

Pewien znany aktor, który gra przeważnie główne role w polskich filmach (jakoś nie lubię tego aktora), powiedział jednak coś, co mi się bardzo spodobało i co może być mottem  tego zapisku. Otóż ów aktor niedawno powiedział w wywiadzie, że „Z wiekiem coraz trudniej nas zaskoczyć, uwieść, tęsknimy do niekłamanych olśnień”.

Można zatem to odnieść, do filmów które mi się nie podobają, do czytanych przeze mnie współczesnych wierszy, w których nie ma poezji, do powieści, które po kilkudziesięciu, niekiedy po kilkunastu kartkach odkładam, ponieważ nie ma w nich ani myśli, ani uczuć. A ponadto są nieporadne stylistycznie i językowo.

Szukam jednak, bezustannie szukam, owych „niekłamanych olśnień”. Ostatnio zaintrygował mnie autor kilku książek, którego od razu, od debiutu, okrzyknięto… „powieściopisarzem”.

W jednym z wywiadów opublikowanych w Internecie ów „powieściopisarz” mówi m.in. „– Nie jestem zawodowym pisarzem. Pisanie to pasja – lekarstwo na nudę, lekarstwo, które uzależniło – tymi słowami… (i pada tu nazwisko owego „powieściopisarza”) …rozpoczął opowieść o swojej przygodzie z pisarstwem”.

W jeszcze innym miejscu można znaleźć taką oto zapowiedź jednego z dość licznych spotkań autorskich: „Poznaj tajniki sukcesu pisarza oraz zobacz, w jaki sposób odbiera świat (i tu po raz drugi pada nazwisko tego „powieściopisarza”) i przelewa go na papier”.

Żyjemy zatem w rzeczywistości, w której chyba najłatwiej jest zostać właśnie „powieściopisarzem” lub „pisarzem” albo „poetą”. Nie trzeba kończyć studiów (teraz przecież „wyższe studia” to nawet… licencjat z tańca towarzyskiego w jakiejś trzeciorzędnej „szkole wyższej”). Nie trzeba nic poza tym. Wystarczy nuda i laptop, którego efektem są laptopowe tj. przeważnie byle jakie zarówno pod względem treści jak i formy książki.  

Swoją pierwszą powieść ów powieściopisarz zaczyna następująco: „Jest wiele powodów, dla których ludzie piszą książki. Jedni liczą na sławę, inni chcą opowiedzieć jakąś historię, a mnie do pisania namówiła nuda”.

Przyznam, że z tak rozbrajającą szczerością spotkałem się – jako filolog polski, jako czytelnik – po raz pierwszy.

Wydawało mi się bowiem, i wydaje w dalszym ciągu, że twórczość, w tym także twórczość literacka, powstaje z jakiejś nie do końca uświadamianej sobie przez pisarza tzw. „wewnętrznej potrzeby”. Na pewno ma w tym swój udział… Bóg. (Stąd też powiedzenie, że ktoś ma „iskrę bożą”, albo jej nie ma). Można także pisać po to by starać się… „naprawić świat”. Można pisać z buntu przeciwko Bogu i ludziom. Można także pisać (a nawet trzeba) dla pieniędzy. (Pokażcie mi jednak takie polskie wydawnictwo, które wypłaca autorom zaliczki, honoraria itd. ).

Zostać jednak „powieściopisarzem” „z nudów”? Nie, jeszcze się z czymś takim nie spotkałem.

Czy ponadto do pisania potrzebne jest coś więcej niż nuda i laptop?  Moim zdaniem nieodzowny jest talent albo przynajmniej tzw. smykałka (jest to określenie, którego osobiście bardzo nie lubię).

Według Wikipedii talent jest to uzdolnienie, czyli „wrodzone predyspozycje w dziedzinie intelektualnej, ruchowej lub artystycznej przejawiające się ponadprzeciętnym stopniem sprawności w danej dziedzinie lub zdolnością do szybkiego uczenia się jej”.

Natomiast smykałka to „zdolność i zamiłowanie do czegoś”.

Jeśli zatem ktoś nudząc się ma jednocześnie zdolność do „przelewania na papier” – za pomocą laptopa – świata lub światów stworzonych w swojej wyobraźni, to od razu jest… „powieściopisarzem”, „pisarzem”, „poetą”?

W tym miejscu dopisałem jeszcze ze dwie strony, na których zrecenzowałem pierwszą książkę w. wym. „powieściopisarza”. Zamierzałem także pisać i o drugiej, ale doczytałem ją tylko do polowy. Nie było bowiem w niej nic co mogłoby mnie zainteresować zarówno pod względem treści – „banalnej jak scenariusz telenoweli” – jak i formy. Ponadto zraził mnie nieporadny, kiczowaty styl.

(Na marginesie chciałbym podkreślić, że wydanie tej drugiej książki zostało współsponsorowane przez urząd pewnego miasta i gminy. A wszystkie cztery książki, bo niebawem ma ukazać się czwarta „powieść” owego „powieściopisarza”, są wydawane przez specjalnie utworzone przez jego żonę wydawnictwo).

Nie chciałbym zdradzać o jakiego to „powieściopisarza” chodzi. Chciałbym jednak w tym zapisku zaprotestować przeciwko pewnemu chyba już socjologicznemu zjawisku, że ktokolwiek potrafi zapełnić literami papier od razu staje się „powieściopisarzem”, „pisarzem”, albo co najmniej „poetą”. Czesław Milosz nazywa ich „zapełniaczami papieru”.

Dziwi mnie jednak, że m.in. biblioteki zapraszają owego „powieściopisarza” na dość liczne spotkania autorskie. Czyżby biblioteki nie miały rozeznania, co jest Literaturą, co nią nie jest? Albo czyżby poziom czytelnictwa był już aż tak beznadziejnie niski?

„Z wiekiem coraz trudniej nas zaskoczyć, uwieść, tęsknimy do niekłamanych olśnień”. Czy aby na pewno? Skąd zatem w Literaturze, w Sztuce aż tyle beztalencia i bylejakości? No tak, czymś trzeba wypełnić nudę. Jedni z nudów zostają „powieściopisarzami”. Inni te „banalne jak scenariusz telenoweli” powieści czytają.

2 stycznia 2017 r.

Ps.

Jeśli nie powieść to, może, film. W pierwszy dzień nowego, 2017 r., obejrzałem dwa filmy: amerykański Wujek John z 2015 r. oraz włoski Suburra, także z 2015 r., 130 min., reż. Stefano Sollima.

O ile pierwszy film zupełnie dyskwalifikują kręcone rozhuśtaną kamerą (kręcone „z ręki”) zdjęcia, to drugi, mimo pewnych mankamentów, o których za chwilę, bardzo mi się podoba. suburra1a

Bo Suburra byłby filmem prawie bez skazy gdyby nie dwie sceny: moim zdaniem nic nie wnosi do fabuły pokazywanie jak któraś z postaci myje zęby. A poza tym w „strzelance” w supermarkecie widać, że gangsterzy strzelają do siebie z… kapiszonówek. Następstwem strzału powinien być wybuch albo przynajmniej jakiś ślad. A tu biegają, machają tymi swoimi pistolecikami i krzeszą iskry jakby to były ognie sztuczne

A poza tym Suburrę bardzo dobrze się ogląda. Aż zazdrość bierze, że także Włosi potrafią kręcić tak sprawne realizacyjnie i naprawdę dobre filmy.