czyli 2001: Odyseja Kosmiczna Stanleya Kubricka. Tak krytyka amerykańska oceniała ten film. Zresztą nie tylko krytyka amerykańska. Bardzo wiele osób nie chciało (i nie chce) tego filmu oglądać. A obejrzawszy (często po moich długotrwałych prośbach, niemal naleganiach), wzrusza ramionami, albo nie ma nic do powiedzenia.
Dzisiaj miesięcznik „Sight and Sound” zalicza 2001: Odyseję Kosmiczną do piątki najwybitniejszych osiągnięć sztuki filmowej wszech czasów. Natomiast ja – kinofil z długim, i jeszcze dłuższym stażem – już od pierwszego seansu uznałem ten film za dzieło genialne. I tak pozostaje – od 4 lutego 1974 roku, kiedy to po raz pierwszy Odyseję widziałem – do dziś. Pamiętam, że co najmniej przez dwa tygodnie nie mogłem po tym filmie dojść do siebie. To było przeżycie fascynujące. Podobne doznania towarzyszyły mi także podczas oglądania innych arcydzieł Kubricka.
Oglądam od czasu do czasu 2001: Odyseję Kosmiczną i stwierdzam (tak właśnie mogę napisać „stwierdzam”!), że nic ten film się nie zestarzał (a dziś ma już 46 lat) i mierzą mnie różni podrabiacze Kubricka. Talent, geniusz Kubricka są niepodrabialne.
Piszę te słowa niejako na marginesie wystawy, jaka lada dzień ma być otwarta w Muzeum Narodowym w Krakowie. Ach, bardzo chciałbym na nią pojechać. Będzie trwała aż do września br. Nie wiem czy uda mi się ją obejrzeć, ponieważ najbliższe tygodnie i miesiące będą absorbowały mnie sprawy rodzinne. (Mam 90 letnią mamę, moja żona idzie na poważną operację). Trzeba jednak jakoś żyć dalej i cieszyć tym co się ma.
Od wielu, wielu lat zachwycam się nieustannie filmami Kubricka. A Od kilku miesięcy – sopranem Jackie Evancho. Ostatnio „napisał mi się” wiersz, któremu dałem tytuł Biały kwiat o sopranie Jackie. Załączam go do tego zapisku.
Od czasu do czasu badacze literatury starają się odkryć w tym co piszę różne m.in. interseksualne współzależności. Ostatnio słyszałem, że „Jasiu pisze Wierzyńskim”, to znowu, że mam frazę Miłoszową albo i zgoła Horacjańską itd. Tak po prawdzie Wierzyńskiego zacząłem na dobre czytać dopiero ostatnio, Miłosza lubię, owszem, ale prozę i eseistykę, A Horacego pamiętam z lekcji łaciny w szkole średniej. Wypożyczyłem jednak i Horacego aby sobie go odświeżyć.
Czy cokolwiek lub ktokolwiek miał na mnie „wpływ”? Raczej wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem filmów Stanleya Kubricka i sopranu Jackie Evancho. A także: oper Pucciniego, a również poezji Emily Dickinson i malarstwa Hudson River School, a szczególnie luminizmu. Jakże zachwyca mnie również amerykański impresjonizm…
BIAŁY KWIAT
Codziennie słucham tego sopranu,
który jest jak… biały kwiat w kwietniowy poranek.
Na pewno i Słońce podziela mój zachwyt,
gdy mnie budzi, albo ja je budzę
– tak o czwartej nad ranem – mówiąc:
„No, wstawaj, już Jackie Evancho dla nas śpiewa”.
Od tego sopranu pięknieje
– jeszcze bardziej – świat. I… ludzie.
A wszystkie zmartwienia, choroby, nieszczęścia
– gdy Jackie śpiewa – jakby przestają istnieć.
Jakby? Na pewno! Nawet śmierć – gdzieś,
tu wciąż przyczajona – słucha jak Jackie śpiewa.
Do czego mam porównać ten sopran?
Zapewne do… kwietniowego, świeżego poranka,
pełnego białych kwiatów w blasku Słońca.
Popatrzcie tylko: jakże pięknie, lecz krótko, kwitną
na biało głogi. Ach, gdy powiem: „Uwielbiam,
uwielbiam, uwielbiam ten sopran” – powiem za mało.
30 kwietnia 2014 r.