Czytam – i zachwycam się – wiersze William’a Wordsworth’a (1770–1850), czytam – i zachwycam się – prozę Iwana Bunina (1870–1953) i zdumiewa mnie, że wciąż jeszcze są śmiałkowie, którzy mają odwagę pisać wiersze i prozę. Dla mnie Wordsworth jest Poetą, Bunin jest Pisarzem, więc jak nazwać tę rozprzestrzeniającą się gromadę „pisarzy”, których książkami są zawalone (dosłownie: zawalone) księgarnie i biblioteki? Przecież nie może być setek tysięcy poetów i pisarzy. Bo wtedy albo ten świat powinien być inny albo owi „poeci” i „pisarze” piszą… dla samych siebie.
Żadnej pokory wśród piszących wobec Słowa, żadnej pokory wobec Poetów i Pisarzy. Każdy, niemal każdy, chce teraz być poetą albo pisarzem. To tak, jakby każdy, niemal każdy, chciał zostać np. chirurgiem naczyniowym albo wirtuozem gry na flecie.
Znowu otrzymałem kilka antologii „poezji” i nie znalazłem ani w jednej nawet cienia Poezji. Znowu przejrzałem kilka czasopism literackich i nie znalazłem ani krzty Poezji. Ba! przy okazji domowych porządków wpadł mi w ręce miesięcznik „Poezja” sprzed lat zawierający wiersze 202 poetów. (Jak coś jest na „102” to jest super, a „202” miało chyba zwielokrotnić to super). I który się z tych 202 poetów ostał? Moim zdaniem tylko Stanisław Grochowiak. No i może jeszcze Zbigniew Herbert, ale ja za Herbertem nie przepadam. I tak też powinno być w Poezji. Poeta może być jeden, no, dwóch, najwyżej pięciu, ale… 202? Albo tak jak jest teraz, gdy niemal każdy jest „poetą”? Co warta jest taka „poezja”? Ile warte są te współczesne „powieści”? Dlatego zachwycam się Grochowiakiem. Dlatego zachwycam się Wordsworth’em i Buninem. (A w kolejce czekają jeszcze Pamiętniki syna Adama Mickiewicza, Władysława. Przeszło 1000 stron tekstu, formatu B–5. I jak taką księgę czytać: na stojąco, czy na klęczkach?).
Z drugiej strony co i raz trafiam na utalentowane osoby, które… „wstydzą się” swojego pisania, „nie mają śmiałości”, „nie chce im się pisać”, więc ciągnę je za uszy, namawiam. Mam takich dwoje wyrośniętych już „uczniów”, którzy gdyby przysiedli mogliby zadziwić swoim pisaniem.
Cóż, takie teraz są wiersze, jakie jest „zapotrzebowanie”, taka proza jaką „się czyta”, takie malarstwo jakie widać, takie filmy, że przyprawiają efektami specjalnymi o ból głowy, bo nie tylko je, rozmigotane do bólu oczu, widać, ale nade wszystko słychać. (Jakoś nie mam chęci wybrać się na wyświetlany w technice 48 HDR film Hobbit).
Za to namówiono mnie na obejrzenie „hitu” pt. Listy do M.. Nic nie pomogło moje zarzekanie się, że współczesnych polskich filmów nie oglądam. „Obejrzyj koniecznie”, „to jest świetny film”, „nareszcie znakomita polska komedia” – słyszałem. Uległem i oglądając ten film zastanawiałem się: o czym „to” jest? Wszystko bowiem w nim (tj. i fabuła, i zdjęcia, i gra aktorów itd.) jakieś niezdarne, nieudolne, bez składu i ładu, i w dodatku z bełkoczącymi aktorami. (To prawda, jestem już trochę przygłuchy, ale na bełkoczących, także i w tym filmie, polskich aktorów skarżą się i ci, którzy mają znakomity słuch).
Ponoć Listy do M. miały być odpowiedzią na angielski film pt. To właśnie miłość (Love acutally – 2003) 135 min., reż. Richard Curtis. No nie. Film Curtisa to niemal arcydzieło. Widziałem go kilka razy, natomiast Listy do M. do dla mnie, niestety, nieporozumienie.
Nawet Włosi, czy też Francuzi potrafią kręcić niezłe „komedie romantyczne”. Ot chociażby taki film jak Milczenie miłości (Tous les soleils – 2011) 105 min., reż. Philippe Claudel. Dobrze się go ogląda, chociaż aktorzy (zwłaszcza aktorki) nie grzeszą w tym filmie urodą. Cóż z tego, że Polki są ładne. I bardzo ładne są współczesne polskie aktorki, ale także i w „komediach romantycznych” nie widać ani ich urody, ani talentu.
Żadnej pokory wobec Kina jako Sztuki, żadnej pokory wobec kamery jako narzędzia, przy pomocy którego można stworzyć (albo przynajmniej starać się) arcydzieło, żadnej pokory wobec taśmy filmowej (chociaż teraz coraz częściej filmy „kręci się” cyfrowo). Żadnej pokory wobec taśmy filmowej, która na ekranie wszystko: i fabułę, i zdjęcia, i inscenizację itd. bezlitośnie pokaże. Kto daje pieniądze na takie filmy jak Listy do M.?
Pisanie chyba jest jednak najtańsze: wystarczy ołówek i czysta kartka papieru. Mogą powstać arcydzieła takie jak utwory Iwana Bunina albo opasłe powieści zawalające księgarnie. Mogą też powstawać setki, ba! tysiące, tomików poetyckich.
Ostatnio dowiedziałem się, że w Trójmieście powstało nowe wydawnictwo. Z ciekawości zajrzałem na stronę internetową. Wydawnictwo to ma już na koncie kilkudziesięciu „pisarzy” o których nigdzie dotąd nie słyszałem i przynajmniej kilkaset wydanych książek, w tym nade wszystko powieści. Okazuje się, że wszyscy, prawie wszyscy, którzy potrafią utrzymać ołówek w dłoni albo w miarę sprawnie posługują się klawiaturą laptopa mogą zostać pisarzami. Żadnej pokory!
18–20 stycznia 2013 r.