PEWIEN WIERSZ

Czy pisanie wierszy jest trudne, czy łatwe? Od razu odpowiem: bardzo, bardzo trudne, chociaż zajmuję się tym już co najmniej od pięćdziesięciu lat.

Osobna kwestia – od której należałoby zacząć jakikolwiek zapisek, czy rozmowę o pisaniu wierszy – to czy poezja jest komukolwiek, do czegokolwiek potrzebna? I od razu odpowiem: w dzisiejszych czasach ani poezja, ani wiara w Boga nikomu do niczego nie są potrzebne, chociaż – paradoksalnie – niemal wszyscy piszą wiersze. 

Jeśli jednak są aż takie ilości piszących, to widocznie owo pisanie, czy też – znacznie częściej spotykane – „przelewanie na papier”, jest komuś do czegoś potrzebne. I tu od razu można by postawić pytanie: to dlaczego wciąż nie ma literackich arcydzieł, ani chociażby przyzwoicie napisanych książek oraz wierszy, po które warto sięgać?

Pochylając się nad historię literatury polskiej, można powiedzieć, że od zawsze tak było. W takim – przykładowo – XIX wieku też były ogromne ilości piszących, ale przecież ostał się – obok tych największych – i Adam Asnyk (1838-1897), i Franciszek Karpiński (1741-1825), i Maria Konopnicka (1842-1910), i Antoni Malczewski (1793-1826), i Wincenty Pol (1807-1872), i wielu wielu innych jeszcze wspaniałych pisarzy i poetów. 

Ostatnio moją uwagę zwrócił pewien wiersz, który wygrał ogólnopolski konkurs poetycki oraz otrzymał najwyższe uznanie jury.

Przytoczmy ten wiersz pt. Wiosno to Ty w całości:

„Jeszcze śnieg leży w kotlinach leśnych, / JESZCZE się nikomu o wiośnie nie śni. / A tu przylaszczek dywan biały, / Zdobi ściółkę lasów – obszar cały./ Chętnie by turyści je podziwiali, / OSTRZEŻONO jednak by je nie zrywali! / Kwiaty się wzbijają w górę ku jasnym niebiosom, / Plączą, rozchodzą i znów się łączą. / Zmieniają słowa w metafory – sny liryczne, / Świerszcze im przygrywają ślicznie. / Chociaż lato, jesień zima uroków nie szczędzą, / Wiosna jest najpiękniejsza, otwiera ramiona, / Uświadamiając, że wszystko budzi się do życia i miłość przychodzi – właśnie ona! // Wszystkie znaki na niebie i na słońcu plamy, / Mówią, że najpiękniejszą wiosnę… to my i tylko my mamy.”

Zacznę od tego, że bardzo często się zdarza, iż jeden wyraz może popsuć cały wiersz. A tutaj, w tym wierszu, który otrzymał najwyższe uznanie jury, takich wyrazów, spostrzeżeń, refleksji itd. jest cała masa.

Przede wszystkim wiersz musi, czy raczej powinien mieć jakiś temat, czyli mógłby być o czymś lub o kimś. Ten wiersz, mimo że jest o wiośnie jest o… niczym. Wprawdzie jedna z najwybitniejszych polskich poetek powiedziała kiedyś, że poezja jest najczęściej o… niczym, ale to „o niczym” (czyli Nic) powinno być… poezją. I właśnie cała rzecz w pisaniu wierszy polega na tym, aby owo Nic umieć nazwać, wyrazić i tak je przedstawić aby pod względem językowym było majstersztykiem, a pod względem treści – zachwycało.

Kto to potrafi? Prawie nikt. Z polskich poetek potrafiła to Marzanna Bogumiła Kielar, dopóki nie poszła w profesory. Potrafili to Skamandryci. Potrafią to także moi ulubieni poeci Robert Frost (1874-1963) i Thomas Hardy (1840-1928).

Pierwsze cztery wersy z wiersza Wiosno to Ty są ewentualnie do zaakceptowania. Nie czepiajmy się „kotlin leśnych”, bo są poważniejsze zastrzeżenia. Albowiem autorka pisze o białych przylaszczkach, a ten kolor jest bardzo rzadki w przypadku tych kwiatów. Przylaszczki są na ogół niebiesko-fioletowe oraz różowe. Białe są rzadkością, ale przymknijmy na to oko. Zapewne białe przylaszczki pasowały autorce do białego śniegu.

No i gdzie te przylaszczki rosną: w ściółce, jak chce poetka, czy też jednak w runie leśnym? A to nie jest to samo. Autorce pasuje ściółka. Niech będzie, że ściółka.

Dwa kolejne wersy są – ni przypiął, ni przyłatał – o turystach, aby nie zrywali owych przylaszczek. Dwa zupełnie zbędne wersy.

Kolejne dwa wersy to – przypomnijmy: „Kwiaty się wzbijają w górę ku jasnym niebiosom, / Plączą się, rozchodzą i znów się łączą”.

Można by zapytać: czy poetka w ogóle wie co pisze? Przecież wzbijać się, to znaczy… „wznieść się do góry”. „Wzbijają się w górę” – świadczy zatem o nieporadności językowej.

Przylaszczka, ta ładnie pachnąca, lecz trująca roślina, jest długowieczna, ale rośnie w tzw. kępach, a nie „dywanach”, gdzież zatem to… „plączenie się, rozchodzenie i znowu łączenie?”.

– Hola, hola panie Janie – mógłby ktoś powiedzieć – niechże pan powściągnie swoje krytykanckie czepialstwa – bo to jest poezja o wiośnie, o przylaszczkach, a nie artykuł botaniczny.

– Zgoda – odpowiedziałbym – ale nie można wypisywać głupot, nie mając pojęcia o czym się pisze.

No bo – jak chce poetka – w. wym. kwiaty „Zmieniają słowa w metafory – sny liryczne, / Świerszcze im przygrywają ślicznie.”

Zaraz, zaraz, jakim cudem kwiaty zmieniają słowa w metafory? I jakim, jeszcze większym cudem, metafory są snami lirycznymi?

A poza tym świerszcze „przygrywają” od maja do końca lipca. Wczesną wiosną, gdy w kotlinach leśnych leży śnieg, ich nie usłyszysz.

A dalej – autorka porzuciwszy dywany przylaszczek i przygrywających im świerszczy – pisze już o wiośnie „otwierającej – nie wiadomo dlaczego – ramiona” oraz o… plamach na słońcu, które „Mówią, że najpiękniejszą wiosnę… to my i tylko my mamy.”

Czyżby plamy na słońcu potrafiły mówić? Chyba tylko w tym wierszu autorki. I dlaczegóż to o najpiękniejszej wiośnie wyrokują akurat plamy na słońcu? No i jeszcze to nieporadne, powtarzające się „my”: „to my i tylko my mamy”.

Słowem: jeśli tak wygląda wiersz, który wygrał ogólnopolski konkurs poetycki oraz otrzymał najwyższe uznanie jury, to… ręce opadają.

Od razu powiem: nie mam nic przeciwko pisaniu. Niechże ludziska sobie piszą, niechże uważają siebie również za poetki i pisarki, ale czyż jury nie widziało tych wszystkich bzdur i nieporadności?

No cóż, jedynym kryterium przyznawania nagród literackich oraz wszelkich innych nagród jest tylko i wyłącznie widzimisię.

Nie chciałbym tego zapisku kończyć minorowo, więc przytoczę tu dwa wiersze Tomasa Hardy’ego:

 

SŁOWA

 

                        do jednej z części Symfonii Es-dur Mozarta

 

Raz jeszcze przeżyć tę porę,

Gdy górski szlak nad jeziorem

Wiódł nas przez rozkwit lata, łąk miodowy brzęk! –

O tak, taką świeżością, świetnością, świętością, światłością

Miłość skłania do trwania.

 

Raz jeszcze przeżyć dzień, kiedy

Fal wzburzone czeredy

Na naszych oczach tłukły taranami w brzeg! –

O tak, z takim wezbraniem, wezwaniem, wyzwaniem, wyznaniem

Miłość skłania do trwania.

 

Raz jeszcze przeżyć godzinę,

Gdy, patrząc w oczy jedyne,

Widziałem w nich odbity własny, wspólny lęk! –

Błyskiem takiej bliskości, bladości, błahości, błogości

Miłość skłania życie do trwania.

 

Raz jeszcze, tylko ten moment

O smaku leśnych poziomek,

Gdy usta koił twoich ust zbawienny lek! –

Słowem takich słowiczych, słonecznych, człowieczych słodyczy

Miłość skłania życie do trwania.

 

Zaczęte w listopadzie 1898

 

 

 

BURZA W MIASTECZKU

(Wspomnienie: 1893)

 

Miała nową sukienkę w barwie terakoty,

Gdy więc z nieba zaczęło lać, jakby się wściekło,

Pozostaliśmy w pudle dwukółki; łoskoty

Piorunów nie płoszyły konia – stał, markotny;

Nam, w środku, było zacisznie i ciepło.

 

Burza nagle ucichła, a mnie przeszył dreszcz

Żalu: szklany parawan ulewy znikł w górze;

Otwarła drzwiczki, wyszła, skacząc przez kałużę;

Byłbym ją pocałował w końcu, gdyby deszcz

Potrwał minutę dłużej.

 

Wszystkie wiersze tu przytaczane, w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.

 

8-9 czerwca 2023 r.