O M.IN. „ŚMIETANCE TOWARZYSKIEJ” WOODY ALLENA

Oj, dostało mi się od niektórych czytelników za m.in. facebookowy wpis pt. „Zaledwie… 150 cm do medalu”. Głównym zarzutem jest to, że krytykuję „naszych sportowców olimpijskich z pozycji kanapy”, że pewnie nigdy nie uprawiałem wyczynowego sportu, że w ogóle to, co wypisuję na temat „naszych olimpijczyków” jest wręcz… „nieprzyzwoite” itd.

Otóż, szanowni moi (niektórzy) czytelnicy, którym i ten m.in. zapisek „się nie podoba”. Nikomu niczego nie narzucam. Takie jest moje zdanie. Wolno wam się z moją opinią na temat m.in. medali nie zgadzać. Pozostaję przy swoim: najważniejszy jest złoty medal i pierwsze miejsce. Wszystkie te srebrne i brązowe medale to są nagrody pocieszenia dla przegranych. Przecież sam Michael Phelps (rocznik 1985) więcej zdobył złotych medali (23) niż wszystkie polskie drużyny olimpijskie przez trzydzieści lat.

A co do mnie, to nie za bardzo chciałbym na mój temat się rozpisywać, ale gdy tylko pojawi się lód, to w dalszym ciągu sprawia mi przyjemność jazda na łyżwach.

Natomiast wyczynowo sportu nigdy nie uprawiałem, chociaż bezustannie zaciągano mnie w średniej szkole (miałem wtedy 191 cm wzrostu) na treningi a to siatkówki a to koszykówki.

Przy okazji chciałbym opowiedzieć pewien epizod z tamtych czasów. Otóż niektórzy moi koledzy intensywnie trenowali a to właśnie koszykówkę, a to siatkówkę, a to dyscypliny lekkoatletyczne w tym różne, tak modne w latach sześćdziesiątych XX wieku „przełaje”. Ja uwielbiałem pływanie wzdłuż Nogatu, jazdę na rowerze i, dość często, szybki bieg na zasadzie, „kto szybciej”, czyli dla samego „ścigania się”. Kiedy w liceum nauczyciel wuefu zrobił ogólnoszkolny test sportowy okazało się, że zająłem… trzecie miejsce, czyli że wyprzedziłem wielu kolegów, którzy wyczynowo trenowali. Zaczęły się od razu, oczywiście, „podchody” abym i ja zaczął trenować, ale ja wolałem… książki i film, w lecie pływanie, a zimą łyżwy. Wuefista „ze złości” stawiał mi na okres… „tróje”, ale na świadectwie maturalnym mam jednak najwyższą notę, czyli „pięć”.

To tyle gwoli „leżenia na kanapie”, „uprawiania wyczynowego sportu” i „krytykowania naszych olimpijczyków”.

Co do „krytykowania” to znowu narażę się niektórym czytelnikom tych zapisków ponieważ nie podobał mi się także najnowszy, czterdziesty szósty, film Woody Allena (rocznik 1935). Z jednej strony podziwiam go, że jeszcze w tym wieku chce mu się cokolwiek robić, no bo przecież nie tylko napisał scenariusz Śmietanki towarzyskiej (Café Society – 2016), 96 min., ale jest także jej narratorem oraz reżyserem.

Woody Allen uwielbia gadaninę. I chociaż Śmietanka towarzyska zachwyca i scenografią, i kostiumami, i „klimatyczną” muzyką, a nade wszystko przepięknymi zdjęciami Vittorio Storaro (rocznik 1940), to opowiadana historyjka jest banalna i nudna, a aktorzy w swych rolach… „drętwi”.

Film zapowiadany jest jako komedia, na której… nikt się nie śmieje. Przynajmniej nikt się nie śmiał na dość licznym, przedpołudniowym seansie, na którym byłem.

Film jest o miłości, o uczuciach, a tych uczuć w Śmietance towarzyskiej nie ma. Nie cierpię Jesse Eisenberga. W tym filmie, w roli ponoć romantycznego Bobby’ego, Eisenberg jest wyjątkowo beznadziejny.

Śmietance towarzyskiej gada narrator, bezustannie gada Bobby i w ogóle wszyscy gadają. Film ten mógłbym porównać do przepięknej bańki mydlanej albo bajecznie kolorowej wydmuszki, w środku, oczywiście, pustej.

Jestem kinofilem od kilkudziesięciu (i jeszcze więcej) lat i takie jest moje zdanie na temat najnowszego dzieła Woody Allena. Komuś, proszę bardzo, gadanina Woody Allena i w Śmietance towarzyskiej może się podobać.

Można pójść na Śmietankę towarzyską, lecz wyłącznie po to, by pozachwycać się zdjęciami Vittorio Storaro.

12 sierpnia 2016 r.

Ps.

Piotr Małachowski znowu przegrał i otrzymał nagrodę pocieszenia w postaci srebrnego medalu. Przegrali również siatkarze z Rosjanami 2:3, chociaż, gdyby chcieli, mogli wygrać. Szkoda, że grali nade wszystko tylko Kurek i Buszek.

Volha-Mazuronak

Natomiast jestem pełen podziwu dla m.in. Białorusinki, która nazywa się Volha Mazuronak (rocznik 1989).

W olimpijskim maratonie zwyciężyła Kenijka Jemima Jelaga Sumgong (rocznik 1984) czasem 2 godziny, 24 minuty i 4 sekundy. Mazuronak była piąta z czasem gorszym o zaledwie… 44 sekundy. Cóż to jest 44 sekundy na przeszło 42 kilometry.

W maratonie też powinien być przyznawany tylko złoty medal. Albo jak już przyznawać medale, to przynajmniej do szóstego miejsca włącznie. Jeśli ktoś oglądał maraton, to chyba przyzna, że Volha Mazuronak również zasługuje na medal olimpijski.

14 sierpnia 2016 r.