NAD GDAŃSKIEM ROZKRACZA SIĘ WICHURA

Motto:

 

„…interesuje go tylko złoty medal,

a brąz to po prostu »It’s a shit«.

 

Vital Heynen w rozmowie z Marianem Kmitą.

„Polska pewna siebie, Słowenia harda”,

18 września 2021, godz. 9.25.

 

No i Vital Heynen wraz z polską drużyną siatkarzy ma ten „shit”. Trzeba wreszcie powiedzieć, że polska drużyna siatkarska to są jak najbardziej przeciętni gracze. Te bezustanne zapowiedzi o „złotych medalach” trzeba między bajki włożyć. Jak gra bowiem polska drużyna każdy widzi. Jeden jedyny Wilfredo León Venero to klasa światowa, a reszta to, niestety już siatkarscy emeryci. Najwyższy czas dać szansę młodym: Fornalowi, Śliwce, którzy podczas Mistrzostw Europy tylko „grzali ławę”.

Kibicowałem młodej włoskiej drużynie. Trzeba bowiem grać jak Włosi: z polotem, szybko, a nade wszystko myśląc. Siatkówka „siłowa” polegająca na waleniu w piłkę z całej siły, tak jak to czynią Słoweńcy, a także i nasz Bartosz Kurek nie ma już racji bytu. To nie jest sport, lecz jakaś mordęga, ze zwierzęco rozdziawionymi paszczami. Czy rzeczywiście muszą aż tak drzeć gębę po zdobyciu punktu? To jest sport a nie horror, gdzie trzeba straszyć. Nie widziałem aby León aż tak darł gębę. Że im się te gęby nie porozrywają. Czy jedynym wyrazem akceptacji niektórych kibiców też musi być rozwarta zwierzęco paszcza?

Drzyzga łypiąc oczami na boki powiedział, że jest zadowolony z niedawnego srebrnego a teraz brązowego medalu. Te wszystkie srebrne i brązowe medale, to są medale przegranych(!!!). W sporcie liczy się tylko zwycięstwo, złoty medal. Reszta w tym „brąz to po prostu „»It’s a shit«”.

Napisałem parę zdań o siatkarzach, chociaż tematem tego zapisku miała być… głupota.

Już nie raz poruszałem ten temat, ale o głupocie rozprzestrzeniającej się bardziej niż najbardziej zjadliwy wirus nigdy dosyć.

Niespodziewanie skończyło się lato i od razu wkroczyliśmy w niemal listopadowe zimno. (Ach, jak ja uwielbiam owe „wkraczania”, „ciężko powiedzieć”, czy „z powodu”).       

Rowerzyści więc jakby nieco odpuścili, chociaż nie dalej jak wczoraj jechał naprzeciw mnie wąskim chodnikiem jakiś dureń jednocześnie rozmawiając przez telefon. Minęliśmy się łokieć w łokieć. Jeśli natrafił na kogoś naprawdę krewkiego, to chyba wylądował w krzakach. Za to wszędzie walają się hulajnogi. Zapisek ten ilustruję porzuconą (tak, tak) na środku zebry hulajnogą. Jak można skomentować zachowanie takiego hulajnogisty? Głupota. Głupota i jeszcze raz głupota.

A czyż za frajerów, ba! głupców nie mają piszących niektóre wydawnictwa? Oto bowiem w Internecie znalazłem ogłoszenie, „wydawnictwo” o nazwie Wydawnictwo Spisek Pisarzy ogłasza „I. konkurs literacki Spiskowców” na tzw. thriller, czyli rzecz wyjątkowo poszukiwaną.

Albowiem te współczesne, także filmowe, „thrillery” jak przykładowo wczoraj przeze mnie oglądane Wtargnięcie (Intrusion, 2021 r., 92 min., reż. Adam Salky), tą tylko popłuczyny – czyli „It’s a shit” – po thrillerach sensu stricto.

(Czy ktoś jeszcze pamięta film o podobnej treści pt. Kolekcjoner? Oryginalny tytuł The Collector. Film można było oglądać od 1965 r., ma 119 min., wyreżyserował go William Wyler, w roli Freddiego Clegga wystąpił Terence Stamp. Film jest adaptacją powieści Johna Fowlessa.

Słowem same znakomitości: Fowless, Wyler, Stamp. A Wtargnięcie nie dosyć, że nudne i przewidywalne, to zapomina się już po obejrzeniu. Oto thriller dawniej, a dziś).

A więc póki co konkurs na literacki thriller. A teraz najciekawsze: „tekst utworu nie może być krótszy niż 8 arkuszy wydawniczych”, czyli… 320000 (trzysta dwadzieścia tysięcy) znaków ze spacjami. To będzie jakieś 150-160 stron znormalizowanego maszynopisu. Wątpię by ktoś tekst o takiej objętości napisał w ciągu miesiąca. Sądzę, że potrzeba by było co najmniej trzech miesięcy.

(Ja osobiście tekst o takiej objętości pisałbym znacznie dłużej, bo zanim cokolwiek mojego ujrzy światło dzienne: poprawiam, poprawiam i poprawiam – znaczy się… cyzeluję – a potem i tak jest sporo m.in. literówek, nie wspominając o błędach poważniejszych).

Za te zatem trzy miesiące pracy (czyli „siedzenia na dupie i tłuczenia w klawiaturę” – jak wyraził się pewien pisarz) Wydawnictwo Spisek proponuje „honorarium” w wysokości – słuchajcie! słuchajcie –

„Nagrodą w Konkursie jest wydanie powieści nakładem Wydawnictwa Spisek Pisarzy. Gwarantowane warunki dla zwycięzcy konkursu to 20% honorarium autorskiego od ceny zbytu oraz zaliczka w wysokości 2000 zł brutto”.

Tak, tak: za kilka miesięcy pracy… „2000 zł brutto” a potem… „20% honorarium autorskiego”. Taki konkurs „to po prostu »It’s a shit«”. Czekanie na frajerów i robienie głupców z piszących.

Gdyby to było poważne wydawnictwo, po powinno zaproponować co najmniej 10000  (dziesięć tysięcy) złotych zaliczki na rękę i 80% honorarium autorskiego od ceny zbytu.

Sądzicie Szanowni Czytelnicy, że nikt nie połakomi się na te ochłapy? Otóż bardzo się mylicie.

Takich „konkursów” jest jednak bardzo wiele. A rezultatem są potem „thrillery” jak przykładowo wychwalana i nagrodzona powieść Anny Kańtoch Wiosna zaginionych, że czytelnik czyta i czyta i tak naprawdę nie wie o co chodzi.

Wczoraj zadzwonił do mnie znajomy A., autor powieści o tematyce… obyczajowo-erotyczno-miłosnej. Pochwalił się, że w ogólnopolskim konkursie dla emerytów na opowiadanie o miłości otrzymał wyróżnienie. Zadowolony jednak nie był bo owym „wyróżnieniem” jest obyczajowo-erotyczno-miłosna powieść jednej z jurorek.

Kiedy dowiedział się o tym konkursie zapytał mnie, czy ma brać w nim udział. Odpowiedziałem, że w przypadku emerytów warto przytulić każdą kasę, nawet 200 zł za trzecie miejsce w takim konkursie.

Podszlifowałem trochę opowiadanie A., o co mnie poprosił i wysłał je na ów konkurs. Otrzymał powieść jurorki konkursu. Takie potraktowanie A. „to po prostu »It’s a shit«”. Taka jednak jest polska literacka rzeczywistość.

23 września 2021 r.

Ps. 1. Skończyłem czytać przeszło trzystustronicowe dzieło formatu B-5 Alison Weir pt. Ryszard III i książęta Tower. Marna to książczyna, ponieważ nie wnosi nic nowego ani na temat samego Ryszarda III, ani tym bardziej nie wyjaśnia śmierci jego bratanków tj. Edwarda V Yorka i jego brata Ryszarda, księcia Norfolk. Autorka bowiem wielokrotnie podkreśla, że wszystko „opiera się na pogłoskach”.

To, że w pewnym momencie Henry Stafford, drugi książę Bughingham (ach, te angielskie tytuły arystokratyczne), najlepszy przyjaciel Ryszarda III obraził się na króla, nie jest przecież żadnym dowodem, że to właśnie król zamordował bratanków.

W dodatku tłumaczenie jest okropne. Ileż bowiem może dziać się „z powodu”.  Z „powodu” to, „z powodu” owo, „z powodu” tamto, „z powodu” siamto. I jeszcze raz „z powodu”. I jeszcze raz: „z powodu”.

A poza tym te zdania z „wkraczaniem”, „wykraczaniem” jak to ze strony 265:

„Politykę tę w swoim czasie kontynuował jego syn, Henryk VIII, jednak dzieje ostatnich Plantagenetów wykraczają poza ramy niniejszej opowieści”.

Ps. 2.

Otrzymałem właśnie SMS-a następującej treści: „Wiatr nad Gdańskim może przekraczać 100 km/godz.”, czyli innymi słowy: nad Gdańskiem rozkracza się wichura. I właśnie taki dam tytuł temu zapiskowi.