MOJA GARSTKA SŁÓW O POEZJI JANA PIOTRA GRABOWSKIEGO

OPLĄTANI POEZJĄ

 

Motto:

„Spotkać prawdziwego przyjaciela

to poczuć się bezpiecznie i mieć śmiałość

przy takiej osobie być po prostu sobą”.

 

Frank Crane

 

Jak niezapomniane bywają wspomnienia, tak nieprzemijające są więzy przyjaźni. Niegdyś zadzierzgnięte, może potem rozluźnione, powracają nawet po wielu latach. Często mocniejsze i trwalsze.

W niniejszym artykule wzmiankuję tylko o przyjaźni. Sam tekst jest skromnym spojrzeniem na wybrane utwory poetyckie uznanego w literackim środowisku poety, Jana Piotra Grabowskiego z Gdańska, przyjaciela Jerzego Tytza, znanej i cenionej w olsztyneckiej społeczności osoby. Obydwu panów łączą silne więzy przyjaźni z dawnych lat młodości.

Garstka słów tylko – w porównaniu z wypowiedziami wybitnych krytyków i historyków polskiej literatury – będzie osobistym podejściem czytelniczki, którą zafascynowały wiersze wybitnego gdańskiego poety. O swojej „przygarści słów” napisał w utworze o długim tytule Zostawiam – jak z rodzinnego ogrodu latem dojrzałe maliny – przygarść słów:

 

Zanurzony w przeszłości – mając przed sobą

coraz mniej przyszłości – staram się uchwycić

„teraz”. Ach, zapisać. Zapisać? Zapisać „teraz”.

Zapisane nie umknie, ale łatwo je zapomnieć.

 

Zapisuję zatem, zdając sobie sprawę, że ktoś,

kiedyś, zapewne przypadkiem, sięgnie po te

słowa. (Jak ja odkrywam wiersze „lakistów”).

Może o mnie wspomni: że pisałem, że byłem.

 

Że i ja zostawiam – jak z rodzinnego ogrodu,

latem dojrzałe maliny – przygarść słów. Lub

jeszcze komuś zapachną tym ogrodem albo

przynajmniej poprawią mu na chwilę nastrój.

 

Rzeczownik „przygarść” z dawnej polszczyzny zyskuje w treści fragmentu utworu dodatkowy walor, mianowicie jest metaforą poetycką, rozumianą jako niewielka ilość słów dobrych i szczerze wypowiadanych, może przynieść radość innej osobie. Czyni ją niejednokrotnie szczęśliwą. Już samo odkrywanie i czytanie wierszy „lakistów” jest szczęśliwym zdarzeniem. („Lakiści” – angielscy poeci jezior: William Wordsworth [1770-1850], Samuel Taylor Coleridge [1772-1834] i Robert Southey [1774-1843]).

Z wielu używanych przez dawnych pisarzy wyrazów poeta wybrał m.in. „przeciwzmierzch” i „rozświt”. Pierwszy opisuje rzadko spotykane zjawisko zbiegających się po przeciwnej stronie nieba promieni wschodzącego lub zachodzącego słońca.

 

Cicho – niepostrzeżenie… jak zawsze przyszedł październik.

Nie było fanfar na jego powitanie, nikt też nie żegnał września.

Ot, wrzesień – przeminął. Tak jak lato, którego nie było. A te

kilka dni – spod zwrotnika – z upałem? Ale to miało być lato?

 

Tymczasem przed wschodem Słońca, gdy w okno na zachód

spojrzałem, piękne zjawisko dostrzegłem… przeciwzmierzch.

To Pas Wenus – różowawy – „się palił”, potem bladł, aż znikł.

/…/

Kiedy to zjawisko obserwowałem, dostrzegłem jak ktoś – jeden,

drugi, trzeci – gdzieś szedł, śpieszył się dokądś. Do pracy, do

swoich spraw biegł ? Czy też chciał dogonić… przeciwzmierzch?

/…/

                                   [O, wybrać się w podróż ponad… przeciwzmierzch]

 

Drugi z wymienionych wyrazów to rzeczownik „rozświt”, wpisujący się w wielkie zaciekawienie zjawiskami przyrodniczymi człowieka, który pisze i myśli PRZYRODĄ. Ukochał bowiem krajobrazy mu bliskie, ulubione miejsca, często odwiedzane: miasta, pobliskie okolice z pięknymi jeziorami i te, które zawsze będzie wspominał. Malowane słowem rozświetlającym i umuzykalniającym tworzone obrazy natury. Niosące radość, przybliżające PIĘKNO.

 

Zastaję cię o poranku już o tak wczesnej porze.

I jakże to: czy aby cię powitać miałbym

w ogóle nie kłaść się spać? Powinienem

cię wyglądać już – może – od… zmierzchu?

 

Miałbym czekać na ciebie, obserwować

– przez tę noc lipcową – jaśniejące niebo:

czy już się przemieniasz w brzask rozświtu,

czy jeszcze trwasz blaskiem wczorajszego dnia?

 

O jakiej to porze powinienem wstać

by cię w całej twej niepowtarzalności zastać?

/…/

Warto było czekać, bo cud rozświtu odkrywasz.

/…/

                                                           [Zastaję cię o poranku…]        

                                            

Czytając podtytuł wiersza Antrakt (Albo: Zasłuchany w listopada przedzimowe largo), czuję się zaproszona na poetyckie magiczne przedstawienie teatralne. W jego przerwach – antraktach – słuchać będę – opisanych w utworze – epizodów instrumentalnych.

 

Śpi wszystko… A może tylko drzemie?

A może wyczekuje? Lecz na kogo, na co?

Na tę prawdziwą – po przymrozkach – zimę

aż cała przestrzeń zagra grudniowym vivace?

 

A może również i na mnie tutaj wszystko czeka?

Abym przybywając w ten dzień i w to miejsce

zastał jak śpi jezioro i las, cała przestrzeń? Bo ciszę

snu niemal dotykalnie wszędzie można dostrzec.

 

Zupełnie jakby po części jesiennej koncertu

nastąpił przedzimowy antrakt. Bo nie słychać

nawet pod stopą liści i głosu ani jednego ptaka.

Ryby po chłodach także już odpłynęły na głębię.

 

Lecz ten sen, ta drzemka,  to wyczekiwanie,

ten listopadowy antrakt to jest tylko pozór.

Bo oto znad jeziornej, jaśniejącej przestrzeni,

Sponad drzew przybrzeżnych, z ich wnętrz:

 

zewsząd można usłyszeć powolną, uroczystą

melodię tego dnia, miejsca, tej chwili. I ja jestem

razem z nimi. Prawie niewidoczny, lecz obecny.

Zasłuchany w listopada przedzimowe largo.

                                                           [Antrakt (Albo: Zasłuchany w listopada przedzimowe largo]

 

 

Tom poezji Jana P. Grabowskiego Srebrne adagio  sugeruje nawiązania twórcy wierszy do świata muzyki i malarstwa, a tym samym potwierdza nierozerwalną łączność sztuk. Poeta więc mówi – w utworze poetyckim Świat jest symfonią:

 

Czasami zdarza mi się, że pejzaż słyszę

tak, jak gdyby ktoś stamtąd na oboju grał.

/…/

„Ależ cisza”, „nic się przecież tu nie

dzieje”, „jesteś głuchy, a słyszysz ciszę”

– ktoś wtedy dorzuca, chociaż słyszę tyle,

ile trzeba i widzę tyle, ile chciałbym ujrzeć.

 

Symfonia dźwięków dopiero się rozwija, kiedy poeta – dyrygent włącza do wspaniałego koncertu muzycznego inne instrumenty. Wówczas w owej „nadjeziornej symfonii”, „wiatr na dwu, trzech fletach się dołącza”.

 

/…/

I co chce mi wyśpiewać, że z czekania

na szczupaka, nawet na białą rybę – bo za

ciepło, za duszno – nic dzisiaj nie będzie?

Trzciny mimo to nucą – swym harficznym

 

graniem – „rzuć tu błystkę”, „zarzuć nieco

dalej, nie obawiaj się, że plecionkę zerwiesz”.

Plus raz po raz się rozlega, niby uderzenie

w blachę. Wiatr pachnący wodą się wzmaga:

 

oto skrzypce się odzywają. Oto i altówki

słychać, oto las tonem wiolonczeli ożywa.

A zza jeziora bęben głośnej burzy dudni,

jeszcze kilka rzutów, może „coś się złowi”.

 

W wielu swoich utworach poeta wynosi ponad sprawy codzienności wyczucie wrażliwości człowieka wobec tego, co mieści się w pojęciu PIĘKNA.

 

Tylko Ty i ja. Tylko ja i Ty,

Któryś tu mnie przywiódł

– na tę słoneczną polanę –

na pierwszy koncert wiosny.

 

Tylko Ty i ja. Sam na sam.

Zagubiony gdzieś na skraju boru?

Wśród strzelistych świerków,

pod ich ciemną ciszą sięgającą nieba?

 

Zagubiony? Odnaleziony raczej.

Na pewno odnaleziony przez Ciebie.

I nareszcie sam na sam. Z Tobą.

W widzialności stworzonego świata.

 

Który dla kogo tu trwa? Dla mnie?

Tylko dla mnie? A może dla wszystkich,

którzy także będą mogli tu przybyć

aby Ciebie doznać, zobaczyć, posłuchać?

 

Pierwszy koncert wiosny: ptaków,

które słychać już ze wszystkich stron,

lecz i całej, widzialnej przestrzeni.

Spotkałem ją – i Ciebie – na leśnej polanie.

                                                           [Spotkanie (Albo: Koncert wiosny)]

 

Wiersz poprzedzony mottem: „Więc chodźmy! Ku otwartej przestrzeni. I tam odnajdźmy siebie, choćby ten cel był odległy”, określę jako umuzycznioną i uduchowioną zarazem relację między lirycznym „ja” a uosobioną wiosną. Jest wyrażonym doznaniem metafizycznym, również doznaniem obecności Boga, dla którego ów koncert może być wyrazem wdzięczności.

Kolejny taki sam dzień może się nie powtórzyć, dlatego w innym utworze poeta napisze: „Nie przesypiajcie dnia. I już więcej / nie przesypiajcie piękna. Nie przesypiajcie / życia. O zbudźcie się jeszcze przed świtem / kiedy wszędzie noc ciemna trwa” (z wiersza Nie przesypiajcie dnia).

Dokończenie myśli z przytoczonych fragmentów odnajduję zarówno w wierszu Wielkie piękno, jak i w zachwycającym liryku Biały kwiat. Obydwa utwory mogą posłużyć za dobitne exemplum bogactwa myśli przekazanych poetyckim językiem na temat PIĘKNA w otaczającej człowieka rzeczywistości, PIĘKNA zawartego w jego świecie rozumnego patrzenia, działania i odczuwania, które to wynika z ukształtowanego wnętrza duchowego każdej ludzkiej osoby. Poeta pisze:

 

Wielkie piękno to wcale nie… Wielkie piękno

Sorrentino, lecz Osiem i pół, Słodkie życie i

Amarcord Federico Felliniego. Wielkie piękno

to majowy zapach deszczu. Wielkie piękno to…

 

po majowym deszczu – kałuże, w których miasto

przygląda się swojej urodzie. Wielkie piękno to

i sopran Jackie Evancho. Ileż najwspanialszych

doznań, zachwytów zawdzięczam temu sopranowi.

 

/…/

Kolekcjonuj zatem wielkie piękno wschodów

Słońca. (Bo cóż to jest, budzić się o czwartej

Nad ranem?) Kolekcjonuj każdy dzień majowy.

A przecież do kolekcji i czerwiec warto włączyć.

/…/

                                                           [Wielkie piękno]

 

Pozwolę sobie dopowiedzieć: lipiec również, bo właśnie w tych miesiącach można się przekonać, że „na co dzień wielkie piękno / to także niepowtarzalny zapach rzepaku”. Jego odmiany tworzą niesamowite pejzaże na rozległych połaciach pól.

 

Odczucie piękna na co dzień… Wizualne i sensoryczne… Jakże blisko! Żywe i fascynujące! Poeta powie, iż jest to jeden z obrazów „wiecznej codzienności” (cytat z wiersza Z powściągliwą nonszalancją), a ową codziennością mogą być powroty, samotne lub we dwoje do miejsc szczególnie ulubionych. A może w szczególnej scenerii?

 

I nie pozostawało mi już nic innego, jak wieczorem wyjść i

powitać – także z powściągliwą nonszalancją? –

późny Księżyc. I wtedy jeszcze kilka chwil zostałem

w rozbielonej przestrzeni – światła, nocy, wody.

/…/

Powracam. Znowu Tam powracam. Na brzeg jeziora,

gdzie można się oddać „modłom na cześć natury”.

 

Przyciągające pięknem ukochane przestrzenie… Najbliższe poecie Osoby… Białe jaśminy w czerwcu przywołują postać Matki. Pochodziła z Kresów, chwile spędzane z NIĄ to rozmowy niezwykłe:

 

Bo nie rozmawiamy i o szekspirowskim

paradoksie, że człowiek i świat jest wielki,

a zarazem iluzoryczny i marny. Ona to wie.

/…/

I jest taka chwila, gdy o jaśminach na

Kresach mówi. O przegadanych często

nocach do białych jaśminowych świtów.

A przecież i u nas na Poznańskiej także

rosły jaśminy. Ach, te białe kwiaty, jakiż

to powab mają, aby nas Tam przenosić.

/…/

Myślę o matce wieczorem, myślę i rano.

Przypominam – w różnych sytuacjach:

że tak by powiedziała, a tak zrobiła. Bo te

dni są – jak to z matką – niewysłowione.

                                               [Białe – jak noce – jaśminy (albo: Pochwała niewysłowionego)[

 

Powracam z lubością do pięknego wyrażenia „wieczna codzienność…” Bo w niej kryją się zarówno radość, jak i ból. Wiersze Jana P. Grabowskiego poświęcone Żonie, pełne są uczucia miłości, odkrywanej jako wzajemna. Jest wyrazem długotrwałego przywiązania, wszak życie – według poety – to „niemal niematerialny, jak tchnienie lekki, jak malowany światłem jedwab”.

Czterowiersze z cyklu zatytułowanego Kwartyny poszpitalne uzmysławiają istotę wartości nadrzędnych, szczególnie w chwilach zagrożenia życia bliskiej osoby.

 

Chciałbym ci więcej niż czułość ofiarować,

gdy się z tobą witam, i gdy żegnam się z tobą.

I także wtedy, gdy do ciebie krętą drogą jadę,

na wskroś zieleni, przez krajobraz kaszubski.

 

Niepostrzeżenie minął czerwiec i nastał

już wszędzie lipiec. A jego ciemne zielenie

i łagodne wzgórza w złotym kurzu Słońca

chciałbym przywieźć tobie. Z czułością

 

więcej niż z czułością. Abyś zamiast zieleni

szpitalnej, zieleń lipca wokół siebie miała.

A te wszystkie barwy, wonie i lipca „rozkwity”,

które zapamiętać zdołam – krętą drogą jadąc –

 

chciałbym – z czułością, więcej niż z czułością –

przywieźć tobie. Zapewne mnie poprzedzą

z wiadomością, że jadę – nie uznające przecież

żadnych, także krętych, dróg – jaskółki i wiatr.

 

Słuchaj zatem wiatru. Słuchaj, wyglądaj jaskółek.

Nawet chmury mogą być szybciej ode mnie.

Ale ja więcej niż z czułością już do ciebie jadę i

– niby bukiet kwiatów – świat lipca ci wiozę.

                                                           [Kwartyny poszpitalne. Część pierwsza. Z czułością, więcej niż z czułością]

 

Poezję Jana P. Grabowskiego charakteryzuje liryczność wypowiedzi poetyckiej oraz zaduma nad sensem życia.

Z wdzięcznością odbieram ulubione przeze mnie – długie, bogate w treści frazy wiersza, które dają większe możliwości tworzenia szerokiej panoramy słownych obrazów poetyckich.

 

                                                           Alicja Chrzanowska

 

 

Olsztynek 11.05.2023 r.

 

Objaśnienia:

Wszystkie cytaty pochodzą z następujących tomów poezji Jana P. Grabowskiego:

Srebrne adagio (wyd. 2010 r.); W czerni i w bieli (wyd. 2015 r.)

 

Podziękowanie

Dziękuję p. Jerzemu Tytzowi za udostępnienie mi powyższych tomów pięknej poezji swego Przyjaciela. I wysłuchania recytacji Ignacego Gogolewskiego z płyty CD dołączonej do zbioru Srebrne adagio.

                                                           A. Ch.

Powyższy artykuł został opublikowany w „ALBO. Aktualności Lokalne Biuletyn Olsztynecki”. Olsztynek, nr 3., czerwiec – lipiec 2023, s. 36-38.