„LUZOWANIE OBOSTRZEŃ”

Z okna mojego pokoju usytuowanego w kierunku wschodnim mam widok na krzew pigwowca oraz w tle na stację benzynową z powiewającymi nad nią banerami. Mieszkam tu już dwadzieścia trzy lata i polubiłem ten widok, chociaż niemal wszyscy ci, którzy mnie po raz pierwszy odwiedzają widzą tylko rozległy parking.

Do parkingu nie tyle się przyzwyczaiłem, ile nie zwracam na niego uwagi. Podobnie do czteropiętrowego bloku, za którym kryje się Słońce. To po wędrówce Słońca mogę określić nie tylko, oczywiście, porę roku, ale bardzo dokładnie także godzinę. Gdzieś tak bowiem w połowie października Słońce „chowa się” za ów blok i już nie oglądam jego wschodów. Zupełnie jakby dawało mi znać, że pora zapaść w sen zimowy. I rok w rok czekam na połowę marca, kiedy wschody Słońca znowu zaczynają pojawiać się w moim oknie.

Poza tym czekam aż zakwitnie krzew pigwowca. Wprawdzie od kilku tygodni już szaleją żółcie forsycji i oszałamiają zapachy przepięknie kwitnących głogów, ale ja, czekam aż zakwitnie pigwowiec. Dla mnie będzie to jeszcze jeden znak, że już nieodwołanie nadeszła wiosna. Do pełnego potwierdzenia nadejścia wiosny brakuje mi już tylko wiosennej burzy. Poczekajmy jednak jeszcze kilka, kilkanaście dni. Oby tylko zamiast wiosennej burzy nie pojawił się znowu w maju… śnieg.

Czekam także aż złagodnieje wiatr. W Gdańsku bowiem, a szczególnie na moim Chełmskim wzgórzu, bezustannie wieje zimy jeśli nie wiatr, to kąśliwy wiaterek z północy. Rzadko, bardzo rzadko pojawiają się bezwietrzne dni. Wtedy widać to nawet w zachowaniach ludzi, którzy przystają i jakby dziwili się, że „panie, nie wieje”.

Gdzieś czytałem, że jakiś, bodajże osiemnastowieczny, podróżnik, który odwiedził Polskę, nie mógł się nadziwić, że nieustannie wieje tu wiatr.

Zanim zatem wyjdę z domu zawsze obserwuję owe banery nad stacją benzynową sprawdzając: skąd wieje wiatr? Ma to dla bardzo wielkie znaczenie. Bo od razu wiem jak mam się ubrać i jak się, względem owego wiatru, „ustawić”. Jakiż bowiem jest sens brnąć pod zimny, porywisty wiatr, kiedy można kilka przystanków podjechać autobusem, by w drodze powrotnej wiatr już mieć „w plecy”.

Z tym, że dawniej było wiadomo, iż jak wiatr wiał z północy, to był na pewno lodowato zimny; jak ze wschodu (bardzo rzadkie zjawisko) to zimny, a nawet mroźny; jak z południa, wiadomo – ciepły; a jak z zachodu to wilgotny i łagodny. Tak było dawniej. Teraz ze wszystkich kierunków wieje tylko zimny wiatr. I co ciekawe: nieustannie się zmienia.

Na ostatnim dłuższym spacerze z L. do Parku Oruńskiego, byłem dokładnie 18 marca br. Już wtedy obowiązywały epidemiczne „obostrzenia”, ale nikt się wtedy za bardzo nimi nie przejmował. Idąc w kierunku południowym mieliśmy, dokładnie pamiętam, bardzo silny, dosłownie zapierający dech niezbyt przyjemny wiatr z południa. Sadziłem zatem, że jak będziemy wracać, to ten wiatr będziemy mieć „w plecy”.

W samym Parku Oruńskim tego dnia było bezwietrznie i spokojnie. Bezwietrznie, bo sam park leży w kotlince osłonięty wzgórzami od południa i od północy. Natomiast spokojnie było dlatego, że jeszcze nie było rowerzystów.

Kto w ogóle dał pozwolenie, na podstawie jakich przepisów, jakich zwyczajów, że rowerzyści, mimo tego że mają wyznaczone ścieżki rowerowe, jeżdżą wszędzie, gdzie tylko im się podoba? Kto wymyślił idiotyczne jeżdżenie rowerami po chodnikach, gdzie bezwzględne pierwszeństwo mają wyłącznie piesi?

W związku z „poluzowaniem obostrzeń”, do którego za chwile wrócę, znowu nastąpi inwazja rowerzystów na „miejskich rowerach”. Co za absurd z tymi rowerami. Jeśli ktoś chce sobie jeździć, to niech sobie jeździ, ale po wyznaczonych ścieżkach rowerowych. Ba! to ja pieszy muszę uważać i dawać pierwszeństwo rowerzyście, gdy „przekraczam” na pasach ścieżkę rowerową.

Park Oruński to z pewnością, jeśli nie najpiękniejsze, to jedno z najpiękniejszych miejsc w Gdańsku. Wracaliśmy zatem z żalem i o dziwo wiatr, który w międzyczasie zmienił kierunek znowu mieliśmy w oczy.

Wybiorę się zatem znowu, być może z L. w związku z „poluzowaniem obostrzeń” do Parku Oruńskiego.

A poza tym mają być otwarte – nareszcie! – biblioteki. Ciekawym jak to wypożyczanie książek będzie się odbywać?

A ponadto w tzw. „centrach handlowych” ma przypadać jedna osoba na piętnaście metrów kwadratowych. Jeszcze jeden absurd! Kto to obliczy? Kto tego dopilnuje?

Wczoraj po południu próbowałem kontynuować lekturę Zmowy mężczyzn Iwaszkiewicza, ale wyraźnie nie szło mi czytanie. Mój wzrok zatrzymał się na jakimś zdaniu i wtedy zauważyłem przepiękne zjawisko: oto mogłem obserwować jak powoli, niemal niedostrzegalnie, Słońce wędruje po kartce trzymanej w ręku książki. Aż wreszcie schowało się za krawędzią sąsiedniego bloku, a tekst książki i mnie ogarnął cień.

Pomyślałem, że takie jest tu nasze życie: mija niedostrzegalnie, dzień po dniu. Aż weszce w jakiejś chwili ogarnie nas cień. A Słońce – pozostanie.

30 kwietnia 2020 r.

Ps. Pigwowiec wciąż jeszcze nie zakwitł. Zdjęcie, które załączam zrobiłem 7 maja br.