LIRYKI JANA P. GRABOWSKIEGO – recenzja Waldemara Smaszcza

Ilu z nas posiadało łaskę radości? Piszę „łaskę”, bo nie chodzi mi o chwilowy wybuch, ale o radość, która trwa, ogarnia nas i wszystko wokół, sięgając bezmiaru czasu i przestrzeni. Do takiej radości, niespiesznej, dalekiej od gwałtowności wiosennej burzy, co porusza powietrze, dojrzewa się latami, albo… jest dana właśnie jak łaska. Nie wszyscy jednak jej doświadczają, stąd aktem najgłębiej ludzkim jest dzielenie się tym darem z innymi. Żałować należy, że dzisiaj tak rzadko możemy odnaleźć jej poetyckie świadectwa, chociaż już Jan z Czarnolasu powtarzał w swoich Pieśniach:

 

Nie porzucaj nadzieje,

Jakoć się kolwiek dzieje:

Bo nie już słońce ostatnie zachodzi,

A po złej chwili piękny dzień przychodzi.

( … )

Nic wiecznego na świecie:

Radość się z troską plecie,

A kiedy jedna weźmie moc nawiętszą,

Wtenczas masz ujźrzeć odmianę naprędszą.

 

W poezji polskiej przeważały raczej barwy ciemne, nastroje minorowe, a tonacja radosna była przyjmowana wręcz jako wyłom w tradycji. Dopiero twórczość ks. Jana Twardowskiego przyniosła zdecydowaną odmianę. Przypomnijmy, że pod piórem autora Znaków ufności nawet pełne uroczystej powagi, błagalne Suplikacje, uzyskały nowy wymiar: „Boże po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty” – pisał poeta – „dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno – / uśmiechnij się nade mną”. Ks. Jan Twardowski pozostał poetą uśmiechniętego Chrystusa, stąd tak wiele radości w jego wierszach. „Jaka to radość” – czytamy w jednym z nich „pomagać / dźwigać / biec do chorego z wywieszonym językiem / własne serce nieść jak gorączkę / rozdawać…”. Radość ta w naturalny sposób przemienia się we wdzięczność, by przypomnieć jeden z piękniejszych wierszy, tak właśnie zatytułowany:

 

Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować

lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu

a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu

Niewidzialny jest z tobą co jak kasztan spada

(…)

jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować

za to że niosą ciebie nieznane ramiona…

 

Poeta pytany skąd czerpie tę nieustającą radość odpowiada z prostotą, że z Ewangelii: „W Ewangelii jest mowa o umarłych, o ślepcach, trędowatych – a ostatecznie wszystko jest dobrą nowiną. Ewangelia nawet kiedy opowiada o bankach, pieniądzach, beczkach oliwy, mówi o miłości”.

Kapłanowi, ktoś mógłby powiedzieć, łatwiej jest odnaleźć tę Bożą radość, na co dzień bowiem obcuje z Dobrą Nowiną. Ale – by jeszcze raz odwołać się do poezji ks. Twardowskiego – „Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu”. Istotnie, kapłan-poeta, jak sam przyznaje, nie umie „o kościele pisać / o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy”, chętniej zaś pisze o niesfornym wróblu, „co łaską zdumiony – / wpadł na zbitą głowę do święconej wody”.

Radość czerpiemy ze świata stworzonego, z dostrzegania tego, co piękne, dobre i tak różnorodne, że samo bogactwo form musi budzić nasz zachwyt. „Łaska radości” jest więc funkcją „łaski widzenia”, skoro zaś jedno i drugie jest łaską, nie jest nam gwarantowane. Rzadko o tym myślimy, dopiero obecność kogoś, kto został pozbawiony tych darów, uświadamia nam, że i nas to może spotkać.

Od dwudziestu lat te właśnie sprawy stanowią bodaj najważniejszy problem twórczości Jana P. Grabowskiego, który debiutował jako poeta audycją poetycką pt. Dotknięcie mroku na antenie Polskiego Radia w Gdańsku. Niewielu odbiorców wiedziało, że są to bardzo osobiste wiersze. Jan P. Grabowski nie poddał się jednak, przeciwnie, wszystko, co go spotkało, przyjął jako ważne doświadczenie, a powstające wiersze zdumiewały swoim sensualizmem, dalekim jednak od zmysłowości, rozedrgania emocjonalnego.

Znakomitym przykładem takiego właśnie wiersza jest Przystanek w błękicie:

 

Cóż może być ważniejszego

prócz tych barw i woni,

gdy jadę pociągiem przez scenę jesieni?

 

Cóż może być bardziej radosnego i

zarazem wzniosłego – przez tę krótką chwilę –

gdy pociąg przystaje,

a najbliższe drzewa to jeden wielki świergot i

– wydaje się – jakby więcej na nich było ptaków, aniżeli gałęzi?

 

Wokół mnie szkarłatniejący wszechświat liści.

 

Jakże stąd blisko i

zarazem daleko do niewidzialnych granic przestrzeni.

Jakże stąd blisko do nieba.

(…)

Widzę tę przestrzeń,

która uśmierza ból i sprawia, że czuję

jak – wokół mnie – wibruje błękitny pył.

 

Wrażliwość na urodę świata sprawia, że autor potrafi doprawdy znakomicie zapisać w swojej poezji barwę, ruch, zapach, dźwięk, a nawet jakieś wewnętrzne wibracje, nie mniej istotne od tego, co rejestrują ludzkie zmysły. Wszystko to łączy się w jedną całość i trudno wyznaczyć granice poszczególnym zmysłom. Czytając Przystanek w błękicie nie potrafimy określić, który ze zmysłów ma największy udział w budowaniu świata poetyckiego. Zapach jesiennych liści „podpowiada” niejako ich kolor, świergot ptaków na drzewie określa ich liczbę, co tak pięknie zostało zapisane w wierszu: „wydaje się – jakby więcej na nich było ptaków, aniżeli gałęzi?”. To równie dobrze może być świat postrzegany, co zapamiętany. Na pewno zaś to, co widzialne, stanowi jedynie próg poznania, pozwala sięgnąć głębiej, w rejony ledwie przeczuwane, które symbolizuje w tym wierszu błękit.

Niemal expresis-verbis mówi o tym wiersz-modlitwa o wielce znaczącym tytule Łaska widzenia:

 

Dałeś mi Panie wszystko, co najlepsze.

Abym tutaj – na podobieństwo Twoje – istniał i

abym mógł doczekać

szczęśliwej godziny spotkania z Tobą.

 

Dałeś mi wzrok, abym mógł widzieć

obraz rzeczy stworzonych przez Ciebie.

 

Dałeś mi wzrok, abym w dalekich krajach i

w opromienionym widoku najbliższego wzgórza

mógł odszukiwać i utrwalać w sobie barwę

przemijających wrażeń.

(…)

Dałeś mi Panie łaskę widzenia.

Abym w słowach dostrzegał wszystko to,

czego nie ogarnia jasność światła.

(…)

Dałeś mi Panie łaskę widzenia,

abym próbował

– idąc na wskroś rozrastającego się mroku –

dotrzeć do Ciebie.

I abym mógł czekać na dotyk Twoich dłoni

przywracający Blask.

 

Jakże dyskretnie wyraża autor przekonanie, że nie tylko utracił coś ważnego, ale też i otrzymał – talent, pozwalający „w słowach dostrzegać wszystko to, / czego nie ogarnia jasność światła”. Słowo poetyckie sięga tajemnicy, pokonuje ograniczenia wzroku, jest więc głębszym widzeniem.

Lektura wierszy Jana P. Grabowskiego pozwala na jeszcze dalej idące wnioski. Szczególna wrażliwość słuchowa, rekompensująca niejako ograniczenia zmysłu wzroku, sprawia, że jego frazy poetyckie odznaczają się znakomitą konstrukcją i organizacją brzmieniową. Autor po mistrzowsku wykorzystuje melodię zdania, jakże różną od rytmiki klasycznej poezji. Wybrzmiałe do końca frazy czyta się z prawdziwym wzruszeniem i podziwem. Niewielu już dzisiaj potrafi tak panować nad zdaniem, nierzadko rozbudowanym, okresowym, odznaczającym się najczęściej zwolnioną linią melodyczną, pozwalającą czytelnikowi spokojnie podążać za wypowiedzią poetycką. Nigdy przy tym nie są to popisy retoryczne. Przeciwnie, zdumiewa naturalność tych zdań idąca w parze z ogromną urodą  języka, jak w wierszu Jeziora sztumskie:

 

Lubię przyjeżdżać do Sztumu,

gdzie pośród dwóch jezior rzucone miasteczko.

Dwie w nim ulice, kościoły dwa i mały rynek,

skąd wszędzie blisko. Nawet do… nieba.

(…)

 

Tak zapewne mógłby zaczynać się współczesny Pan Tadeusz, pisany już nie klasycznym trzynastozgłoskowcem, ale rozlewnymi, epickimi zdaniami, posiadającymi moc przemieniania w poezję najprostszych, codziennych zdarzeń.

Jednakże mimo niezwykłej sztuki pięknych zdań, nie strona językowa wysuwa się na plan pierwszy w poezji Jana P. Grabowskiego. To jedynie doskonałe narzędzia pozwalające autorowi mówić o swoich radościach i umiłowaniu piękna świata stworzonego. Jak wyznaje w wierszu Niezmienność, potrafi cały rok czekać „na taki dzień”, na „poranek w maju”. W innym wierszu pisze: „Ogarnia mnie radość, gdy przez hałas miasta / słyszę o świcie krople deszczu uderzające w parapet”. Wynotujmy inną jeszcze radość poety, utrwaloną w Zmysłowej gęstości cieni: „Iść. Iść pośród słońca, / co bez blasku, jedynie ciepłem / drogę wytycza. I jeśli nagle / jest chłodniej, to może znaczyć, / że drzewo – przed i ponad tobą  – / rozwija wibrację cieni. Drzewo –  ta radość wiosennego świata”.

Człowiek, który potrafi znaleźć tyle powodów do radości, a nawet ułożyć osobne hymny na cześć świata pełnego światła, ciepła, zieleni i niezliczonych barw kwitnących kwiatów, nie jest niewolnikiem żadnego ze swoich zmysłów. Charakterystyczne, że niektóre wiersze zostały zapisane w formie bezosobowej, która nie pozwala na żadną konkretyzację. Czytając np. Zielone święta nie możemy z całym przekonaniem powiedzieć, czy jest to li tylko projekcja pewnych konkretnych doświadczeń, czy hymn na cześć przeżytych wzruszeń:

 

Zanurzyć się wśród

kwitnących jabłoni, wiśni i grusz.

Zniknąć pod baldachimem ptasich świergotów.

Wszystko obramowane kwitnieniem,

gałęźmi zewsząd rozpinającymi się po

mokrym jeszcze od całonocnej ulewy niebie.

 

Zapomnieć chociaż na kilka chwil o tym,

co teraz dzieje się, trwa poza tą perspektywą zieleni.

(…)

 

Nie to jednak okazuje się najważniejsze. Urzeczeni siłą słowa poetyckiego łatwo odnajdujemy się w świecie Jana Piotra Grabowskiego, dzieląc jego zachwyt nad dziełem stworzonym i radość, że oto możemy sycić nasze zmysły przemijalnością świata; bez rozpaczy, że wszystko przemija, ale z podziwem dla tego, co zostało nam dane. Stojąc nad wodą powtórzmy za poetą: „Ach, wodo tak delikatna, / że możnaby cię bosą stopą przejść / wszerz i wzdłuż. / W uniesieniu największym. I zachwycie.” To początek modlitwy, nie do wody wszakże, ale to Tego, który dał nam radość zachwytu.

 

Waldemar Smaszcz, Liryki Jana P. Grabowskiego [rec.: Jan P. Grabowski, Kolor chryzoprazu, Pelplin 1997], „Gwiazda Morza”, 11 i 18 stycznia 1998, nr 1, s. 24.