Po raz pierwszy ujrzałem moją wnuczkę Julię Jadwigę przed południem, 15 kwietnia br., (w Wielką Sobotę). Urodziła się kilka godzin wcześniej tj., o godz. 2.43 nad ranem. I kiedy ją zobaczyłem od razu stwierdziłem, że jest Ładniutka. Widziałem dotąd kilkoro noworodków, ale moja wnuczka jest najbardziej Ładniutka.
W tej samej chwili, gdy ją ujrzałem wszystkie moje problemy, wszystkie niezałatwione sprawy, moje kłopoty ze snem, które są zapewne następstwem owych problemów i niezałatwionych spraw nagle, w jednej chwili, przestały mieć znaczenie.
Są bowiem sprawy ważne i ważniejsze, ale najważniejszą z nich jest chwila, gdy rodzi się nowy człowiek. To najwspanialszy cud, który nie może równać się z żadnym innym cudem. A gdy to jest dziewczyna, wnuczka, w dodatku tak Ładniutka, to czyż może być coś ważniejszego oprócz niej.
Na dworze, mimo że to już maj, trwa w dalszym ciągu… zima. Ludzi bowiem chodzą po zimowemu i nawet mnie nie dziwią zimowe czapy, ponieważ bezustannie wieje mroźny wiatr z północy lub z północnego wschodu. Słońce jest już jaskrawe i mocne, ale by doświadczyć odrobinę ciepła, trzeba skrywać się od owego mroźnego północnego wiatru.
Cóż jednak po mroźnym wietrze, po marnej pogodzie, gdy dni ze Słońcem można liczyć na palcach jednej ręki, czas ten rozświetla mi moja wnuczka Julia Jadwiga.
3 maja 2017 r.
Ps. Do tego zapisku dołączam trzy zdjęcia: na pierwszym jest śpiąca Julia Jadwiga (23 kwietnia), na drugim dziadek Jan, czyli ja (29 kwietnia) i na trzecim Julia Jadwiga jest na rękach babci Marioli.