KSIĄDZ INFUŁAT STANISŁAW BOGDANOWICZ (1939-2017)

Zmarł ks. infułat Stanisław Bogdanowicz. Poznałem Go w nietypowych jak na księdza okolicznościach. Otóż ks. Bogdanowicz lubił biegać Było to zatem gdzieś w okolicach Otomina, gdy ksiądz po zapewne intensywnym biegu nieco zwolnił, a ja akurat spacerowałem. Pozdrowiłem Go, tak jak należy księdza pozdrawiać. Przystanął, trochę zdziwił się, że został rozpoznany w „cywilnym”, sportowym ubraniu. Przedstawiłem Mu się i… zaczęliśmy rozmowę o literaturze.

Ksiądz zaprosił mnie do siebie na plebanię. Odwiedzałem Go wielokrotnie. Rezultatem tych rozmów jest wstęp, jaki ksiądz Bogdanowicz napisał do mojej książki pt. Sonata obojowa, która wówczas przygotowywałem do wydania.

Mało tego, książka ta ukazała się dzięki sponsoringowi Bazyliki Mariackiej. „Ja już wydałem tyle książek, że mogę teraz wesprzeć wydanie książki gdańskiego poety” tak wtedy, o ile mnie pamięć nie myli, powiedział.

Każda z tych rozmów toczących się wówczas na plebanii Bazyliki Mariackiej, warta jest zapisania.

Zapamiętam ks. infułata jako człowieka wielkiego serca, a nade wszystko… zwyczajnego, lecz bardzo niezwykłego księdza, z którym można porozmawiać także o literaturze i poezji.

Poniżej przypominam wstęp, jaki w 2002 r. ks. Infułat Stanisław Bogdanowicz napisał do mojej książki pt. Sonata obojowa:

 „Gdy czytam słowa Jana P. Grabowskiego „Nadzieja: optymistyczna projekcja w obszar nieznany: w czas przyszły” – nie sposób uwierzyć, że młody, gdański poeta już wkrótce zamknie pewien obszar czasu przeszłego, obchodzić będzie 25 rocznicę pracy twórczej. Debiutował jako prozaik 1 grudnia 1977 roku w tygodniku „Literatura” w Warszawie opowiadaniem pt. Jak szukanie śladów ptaka w powietrzu, albo dróg ryby w  wodzie.

            Spełniają się słowa Księgi Hioba: „Czas leci jak tkackie czółenko… dni me jak powiew… jak obłok przelecą i znikną”. Dni przelecą i znikną. Czy „zatem wszystko – niedostrzegalnie – przeistacza się w przeszłość?” – pyta sam siebie poeta. „I wtedy nagle uświadamiasz sobie swoją – tu i na zawsze – nietrwałą obecność”. Nic, więc dziwnego, że chce, że pragnie „Wrócić raz jeszcze w ten czas kwitnienia drzew. W ten czas końca kwietnia lub maja, kiedy wszystkie gałęzie ogarnia biel kwiatów”.

Ciągłych powrotów w czas kwitnienia drzew pragną także liczni i wierni czytelnicy Jana P. Grabowskiego.

I nie zawiodą się w swej optymistycznej projekcji w obszar nieznany.

Wybitny poeta przygotował na czas jubileuszu porywającą sonatę, w której wzywa: „Chodź, pójdź za mną, zostaw duszną klatkę swojego mieszkania. W nim Niespotykane już się nie wydarzy. Jeszcze raz, co najwyżej w okno jasne spojrzysz, aby odnaleźć tutaj – swoje, stąd –marzenia”.

Jubileuszowa Sonata obojowa, muzyczna i nostalgiczna, elegijna i dynamiczna – składa się z dwóch części. Część pierwsza obejmuje liryki z lat 2000–2002: Adagio na obój, Nic: tylko życie i W świetle jasnoturkusowym. Część druga to Kwartet malborski.

W otwierającym książkę Dyptyku zimowym z G. Ph. Telemannem poeta pyta: „Gdzież to zawędrowaliśmy? Gdzie jesteśmy? Nikt nie wie? Może tylko On, który nas tu przywiódł, aby – właśnie nam? – jeszcze raz pokazać… że jest”. Pytanie to nie pozostaje bez odpowiedzi. Ma ono swe głębokie, egzystencjalne uzasadnienie. Bo właśnie, „kiedy przez śnieżne lasy z wędrówki wracamy na słonecznym oboju gra dla nas południe. Telemann wraz z nim na drugim oboju. A Tytus – na skrzydłach uniesienia – na oboju trzecim. Bo to jest koncert dla Pana pisany. Na Jego chwałę, a dla nas – na radość, na zachwyt nad światem”. Ta chwała i ten zachwyt wyraża się w oceanie kwitnienia, w zieloności wiosny, w świeżości poranka przestronnego świtu, w szafirze mgły, w strzelistych wieżach Bazyliki Najświętszej Marii Panny w Gdańsku i w epizodach znad jeziora Białego na Kaszubach, bo „nad jeziorem lato na dłużej się zatrzymuje”.

Nic więc dziwnego w prostym i wspaniałym odkryciu: „Wywyższasz nas, Panie, świtami. Przedpołudniami nas także wywyższasz. Świtami, gdy dążąc do celu jedziemy przed siebie krętymi i wąskimi drogami”.

Choć niestety: „Jakże niepostrzeżenie ta podróż mija. I tylko niekiedy uzmysławiamy sobie jak już blisko jesteśmy Nieskończoności”.

I wtedy wraz z poetą pytamy: „I cóż po nas, śmiertelnych, tu zostanie? Ciało, które wnet w garstkę prochu się obróci? Czy może nieco więcej?” Tak, zostanie znacznie więcej, bo: „W Wieczności, zatem nieustannie przebywamy, gdzie wspaniałości świata tego dotąd niewyczerpane, nieodkryte…”.

Dlatego też wyznaje autor: „Chwalę Cię – Niewidzialny? – Panie w tym świecie widzialnym, który staram się rozpoznać i ogarnąć całym sobą: takim, jakim mnie stworzyłeś i każdego dnia – po przebudzeniu – powołujesz do istnienia. Staram się Ciebie ogarnąć swoimi uczuciami i doznaniami, na jakie mnie jeszcze stać”. Bo przecież: „Panie, tyle tu Ciebie – nagle – tym porankiem, od krańca do krańca widnokręgu”.

Optymistyczną projekcją w obszar nie znany będzie więc spojrzenie poza wieczorne okno, wszechświat jasnoturkusowy, najbliższa osoba, której nikt nie może zabrać, prawie niedostrzegalne „teraz” i nadmiar światła, blasku, dnia.

A zatem otwarte pozostaje kończące cykl liryków pytanie: „Cóż pozostaje za wymykającą się prawdą świata? Cóż pozostaje oprócz rozmów… może przybliżających nas do Tajemnicy?”.

Odpowiedź na nie musimy znaleźć sami.

Kwartet malborski, pisany prozą, prowadzi nas do małej ojczyzny lat młodości autora. W najprawdziwszej ciszy, gdy „nie słychać ani odrzutowców rozdzierających gwiezdny pył, ani dalekiego poszczekiwania psów, ani świerszczy, ani nawet wróbli gnieżdżących się pod dachówkami” rodzi się myśl, że „w gruncie rzeczy najważniejsze jest zawsze i wszędzie zachować siebie”.

I łatwiej to chyba zachować w Malborku, gdyż „wszelki chaos i zamęt biorą się z wielkich miast, gdzie ludzie żyją w przypadkowym i bliskim sąsiedztwie”.

Wszystkie bowiem krajobrazy i widoki, wszystko czego doświadczamy mieści się „jak gdyby zaledwie w trzech wymiarach wobec niemal wirtualnej rzeczywistości” w rozległym malborskim „hortus deliciarum”.

Tu, w cieniu zamkowej wieży, łatwiej odpowiedzieć na pytanie: „Czy, wobec tego, warto tu aż tak się szarpać, tracić czas i życie na jakieś ziemskie sprawy? Stamtąd, z perspektywy gwiazd, czymże jest nasze życie? I czegóż tu się bać? I na cóż zastanawiać się: co będzie potem? Po…”

Tym bardziej, że „Gdybyż te wszystkie drzewa, ptaki na nich i wśród nich, gdybyż te wiatry nadciągające z nieodległego lasu i gdybyż to niebo ponad ogrodami, ponad sadami tak niekiedy bliskie, że wszędzie obecne, gdybyż to wszystko mogło przemówić, ileż wówczas można by usłyszeć, o iluż zdarzeniach można by się dowiedzieć, ileż dostrzec rzeczy i zjawisk na pozór, i na co dzień, niedostrzegalnych?”.

Na szczęście dzięki Jubilatowi one przemawiają. Co więcej, do każdego z nas przemawia… nasz własny Malbork. „A każdy dzień, każde zdarzenie, nawet ta opowieść o Weronice potwierdza: że coraz większy jest obszar, który już przemienił się w Wieczność”.

Wyjątkowym przeżyciem jest lektura nowego tomu Jana P. Grabowskiego. Jest to lektura fascynująca i porywająca. Warto do niej wracać”.

Ks. infułat Stanisław Bogdanowicz, Słowo wstępne do książki Jana P. Grabowskiego pt. Sonata obojowa. Wybór liryków. Gdańsk, 6 czerwca 2002 r.

Nigdy nie zapomnę tych słów ks. infułatowi Stanisławowi Bogdanowiczowi.

27 października 2017 r.