KŁAŚNE TRUSKAWKI, czyli małe wspomnienia podczas dużych upałów

Pamiętajcie o ogrodach

Przecież stamtąd przyszliście

W żar epoki użyczą wam chłodu

Tylko drzewa tylko liście

 

Pamiętajcie o ogrodach

Czy tak trudno być poetą

W żar epoki nie użyczy wam chłodu

Żaden schron żaden beton

 

Jonasz Kofta, Jan Pietrzak

 Pamiętajcie o ogrodach, 1965 r.

 

 

Był ogród. Był ogród przy ul. Poznańskiej 11 w Malborku. A ta ulica jest na osiedlu nazywanym obecnie Międzytorze, a dawniej była Nową Wsią. Przemieszkałem tam, z przerwą na studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, trzydzieści pięć lat.

Właściwie nie widomo czemu jest to Międzytorze. Dawniej bowiem, gdy jeszcze tam mieszkałem, rzeczywiście z jednej strony osiedla prowadziły tory „na Warszawę”, a z drugiej „na Toruń” i aż do Łodzi Kaliskiej. Bo był taki pociąg relacji Ustka-Łódź Kaliska, którym zawsze jeździłem z Malborka do Torunia i z Torunia do Malborka. Około trzy i pół godziny w jedną stronę.

Natomiast kiedy tam mieszkałem, była tylko „jedna nitka torów „na Warszawę”.

(Zawsze mnie owe „nitki” torów, czy mostów śmieszą. Tak samo jak absurdalne moim zdaniem są np. „rekrutacje do przedszkola”. „Rekrutacja” kojarząca się z rekrutami, to zawsze była do woja, a nie do przedszkola.

Niedawno także gdzieś wyczytałem, że „trwa rekrutacja kurcząt na nioski”).

Można zatem było iść – co często czyniłem – owymi torami warszawskimi – albo jechać rowerem ścieżką, którędy potem „pociągnięto drugą nitkę torów” – aż do jeziora na Dąbrówce. Sześć kilometrów w jedną stronę.

Kiedy trwały podobne upały jak teraz, to pamiętam, że np. w niedzielę „się szło” na mszę do kościoła na godzinę dziewiątą. Z naszego domu przy Poznańskiej 11 do kościoła parafialnego było to kilka kilometrów. Po mszy przychodziłem do domu. Pytałem kiedy będzie obiad, po czym szedłem piechotą do jeziora na Dąbrówce, popływałem, po czym wracałem na obiad. A po obiedzie szedłem znowu „do miasta”, czy jak u nas się mówiło „do Malborka” na film do kina „Capitol”, „Włókniarz”, albo „Klubowego”.

Jakiś czas temu zlikwidowano pociągi na trasie do Torunia i Łodzi Kaliskiej. Jeżdżą chyba tam teraz jakieś prywatne… „szynobusy”.

Teraz żeby dostać się koleją z Malborka do Torunia to trzeba z Malborka jechać do Tczewa, potem „wziąć pociąg na Bydgoszcz” i po przesiadce dopiero z Bydgoszczy udać się do Torunia.

Samochodem wprawdzie szybciej, bo „wskakuje się” na autostradę i jak się „trochę przyciśnie” to po półtorej godzinie można być w Toruniu. Nie wszyscy jednak mają i prowadzą samochody.

Nie widomo zatem dlaczego podmalborskie osiedle, gdzie mieszkałem nazywano „za Niemca” Tessendorf (Nowa Wieś Malborska), po wojnie Nową Wsią, a obecnie Międzytorzem.

(A co do owej Nowej Wsi, to pamiętam jak w liceum „miastowi” naigrawali się z nas „nowowsiaków”, tak jakby Malbork był w latach sześćdziesiątych dwudziestego jakąś metropolią).

Nowa Wieś za czasów, gdy tam mieszkałem była osiedlem ogrodów. Jakież w tych ogrodach rosły owoce i warzywa. A jakież kwiaty.

W taki upalny dzień jak dzisiaj szedłem do ogrodu, zrywałem do durszlaka, prosto z grządek pachnące, soczyste truskawki. Myłem je pod kranem i nigdy nie zapomnę ich smaku.

Truskawki kupowane teraz czy to na straganach „prosto z…”, czy to na ryneczkach wygląd mają wspaniały, ale zapachu nie mają żadnego. Natomiast jak się je rozgryza, to w środku jest tylko jakaś kłaśna woda zamiast soku.

(Tak, tak właśnie „kłaśna”. Bo lubię np. owoce kwaskowe, kwaśne, nawet bardzo kwaśne, ale te obecne truskawki są najzwyczajniej… „kłaśne”, czyli praktycznie biorąc niejadalne).

A te pomidory z ogrodu przy ulicy Poznańskiej 11. Pachniały Słońcem i były cudowne w smaku. Te kupowane teraz w mieście z wyglądu są wspaniałe. Natomiast także nie pachną. W środku zamiast soczystego miąższu jest również jakaś „kłaśna” woda. A spróbujcież, po sparzeniu gorącą wodą ściągnąć skórkę z takiego pomidora. Nie da się, to są bowiem… „pancerne pomidory”.

A ogórki gruntowe. Nawet nie obierałem ich ze skórki. Wystarczyło je tylko umyć pod kranem w ogrodzie. Czy jest coś wspanialszego niż pajda świeżego chleba posmarowana masłem i do tego taki świeży ogórek prosto z grządki? Może być także pajda chleba obłożona rzodkiewką, przegryzana młodziutkimi czosnkiem lub cebulką.

Ogórki te oferowane teraz na straganach są zwiędnięte, często sparciałe, przegrzebane, a w smaku gorzkie, czy raczej… „gorżkie” – jak mawiała moja ciotka Anna, nazywając warzywa nie nadające się do jedzenia.

Kiedy piszę te słowa przypomina mi się piosenka Jonasza Kofty i Jana Pietrzaka Pamiętajcie o ogrodach z 1965 r. Wspaniale, dawne czasy także festiwali opolskich.

Kto i co z tych współczesnych „piosenek” cokolwiek, jakie słowa, jaką melodię zapamięta? Jakiś rap, jakieś „hip-hop-bęc”, jakieś „polo-pierdolo”, czyli kompletne brednie.

Tak samo jak te współczesne polskie seriale. Andrzej Seweryn w roli transwestyty w serialu Królowa. Spodziewałem się nie wiadomo czego, a z czymś równie bezsensownym już dawno nie miałem do czynienia. Wyssana z palca fabuła, beznadziejna, nieudolna realizacja, jakieś same nieszczęścia i jeszcze w dodatku krawiec-transwestyta. Wytrzymałem jeden odcinek. Dalej nie dało się oglądać, a przecież jako kinofil z długim – i jeszcze dłuższym – stażem, naoglądałem się różnych i arcydzieł, i  filmowych dziwactw co niemiara.

Za to przez przypadek trafiłem na dość stareńki film pt. Zakładnik (Collateral – 2004), 120 min., reż. Michael Mann, z Tomem Cruisem jako Vincentem i Jamie Foxxem jako Maxem i wakacyjnie sobie obejrzałem.

Podziwiałem wspaniałą realizację tego thrillera, dobrą robotę reżysera, a nade wszystko intrygującą fabułę oraz bardzo pomysłowe zakończenie. Teraz filmy z tak pomysłową fabułą i zakończeniem się nie zdarzają. 

Słowa te piszę w upalne sobotnie południe, w moim pokoiku z oknem na wschód. W mieszkaniu jest chłodno. Marzyłaby mi się chociażby jednodniowa wycieczka nad leśne jezioro. Z różnych jednak względów to są już tylko moje marzenia.

A poza tym wszędzie teraz pełno ludzi. A „wypoczywanie” w tłumie to nie moja bajka.

W niedawną  niedzielę zszedłem do swojego parafialnego kościoła, czyli do Kolegiaty Staroszkockiej na sumę. Droga prowadzi skroś ogródków działkowych, skąd zalatywało piwkiem i kurzyło się z tzw. grillów. Takie „wypoczywanie” wcale mnie nie rajcuje.

Usiadłbym na ławce w ogrodzie przy Poznańskiej 11, pod starą, jeszcze poniemiecką papierówką która rodziła (tak się właśnie mówiło: „rodziła”), jabłka ważące i po pół kilograma.

Nie ma jednakże już tamtego ogrodu przy ul. Poznańskiej 11 na Nowej Wsi, czy też malborskim Międzytorzu.

25 czerwca 2022 r.

Ps. Dziękuję tym wszystkim, którzy złożyli mi imieninowe życzenia