BEZDUSZNOŚĆ

„Państwo sprawuje mecenat nad działalnością kulturalną

polegający na wspieraniu i promocji twórczości,

edukacji i oświaty kulturalnej, działań i inicjatyw kulturalnych,

a także opieki nad zabytkami i ochrony dziedzictwa narodowego

w Rzeczypospolitej Polskiej i za granicą”.

 

Ustawa z dnia 25 października 1991 r.

o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej.

Art. 1. punkt 2.

 

 Niedawno odbyłem rozmowę z pewną osobą, bardzo zresztą mądrą osobą, która powiedziała mi, że tzw. „wolność” doprowadziła m.in. do tego, że ludzie wykorzystują całą swoją inteligencję (jeśli ją posiadają), wszystkie umiejętności, a także jakieś ukryte kompleksy, aby – jeśli sprawują jakąś funkcję lub stanowisko itd. – drugą osobę pognębić, sprawy nie załatwić, mieć satysfakcję z upokorzenia kogoś itd.

 Oto dwie sprawy które mogą być przykładem takiego zachowania.

 Sprawa pierwsza. Jestem od bardzo wielu lat członkiem pewnego stowarzyszenia. Od pół roku nie mogę załatwić w instytucji kultury Miasta Gdańska, utrzymywanej z publicznych pieniędzy, bardzo prostej i nieskomplikowanej sprawy. Postanowiłem zatem poprosić o jakieś tzw. wsparcie ze strony owego stowarzyszenia.

 (Nieco szerzej o owej instytucji kultury jednak poniżej. Jest to bowiem drugi przykład, który przytaczam).

 Po wielu wysłanych e-mailach, na które nawet nie otrzymałem potwierdzenia, że dotarły do adresata, dzwonię do owego stowarzyszenia.

 Po drugiej stronie słuchawki słyszę jakieś mamrotanie. Mówię zatem, że – w kwestii formalnej, uprzedzając i prosząc o wyrozumienie rozmówcę – prawie straciłem słuch, że nie słyszę, że korzystam ze specjalnych słuchawek i proszę o wyraźniejsze i wolniejsze mówienie.

 – Ależ ja mówię bardzo wyraźnie – słyszę mocne niecierpliwie pani, która odebrała telefon.

 Zdaję sobie sprawę, że niesłyszenie to jest wyłącznie i tylko mój problem. Od czasu do czasu muszę jednak kontaktować się z tzw. zewnętrzną rzeczywistością. Powtarzam zatem prośbę o wolniejsze i wyraźniejsze mówienie.

 – Przecież ja mówię wyraźnie. Czego pan chce? – krzyczy, po czym zwraca się do jakiejś osoby obok – Przecież ja mówię wyraźnie, prawda? Czego on znowu chce?

 Pani, która odebrała telefon chyba nie zdaje sobie sprawy ze swoich uwag. Mam ochotę zakończyć tę rozmowę, bo stowarzyszenie zamiast mnie wesprzeć  w sprawie  w. wym. instytucji kultury, na wejście mnie strofuje i „się obraża”, w osobie, która odebrała telefon.

 Postanawiałem nie zrażać się uwagami „czego on znowu chce?” i pytam:

 – Czy jest pani prezes?

 – Ciężko powiedzieć – odpowiada owa pani.

 Co to za odpowiedź: „ciężko powiedzieć” – myślę sobie. Pytam zatem po raz wtóry:

 – Czy jest pani prezes?

 – Ciężko powiedzieć – słyszę po raz wtóry i chyba po zasięgnięciu wiadomości słyszę: – pani prezes jest jakby na urlopie.

 Pytam więc co to znaczy, że „prezes jest jakby na urlopie”?

 – No jest jakby na urlopie. Panie, czy jeszcze mogę w czymś pomóc? Bo w tym czasie, gdy rozmawiam z panem mogłabym załatwić inną osobę – mówi, oczywiście „obrażona” i odkłada słuchawkę.

 I tak to się odbywa w różnych odmianach, konfiguracjach itd. bezustannie i wszędzie. Niekompetencja, arogancja, bezduszność (to najdelikatniejsze określenia) okraszane bezmyślnymi „ciężko powiedzieć” oraz „jakby”.    

 A co do owej instytucji kultury Miasta Gdańska, to jest nią Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku, dalej WiMBP w Gdańsku, działająca na podstawie Ustawy z dnia 25 października 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, dalej Ustawa, która w Art. 1. punkt 2., stanowi, co następuje:

 „Państwo sprawuje mecenat nad działalnością kulturalną polegający na wspieraniu i promocji twórczości, edukacji i oświaty kulturalnej, działań i inicjatyw kulturalnych, a także opieki nad zabytkami i ochrony dziedzictwa narodowego w Rzeczypospolitej Polskiej i za granicą”.

 Wydawałoby się, że to biblioteka, w tym przypadku WiMBP w Gdańsku, powinna zaproponować gdańskiemu literatowi, jakim od czterdziestu pięciu lat jestem, udział czy to w spotkaniach autorskich, czy to w innych działaniach mających na celu, zgodnie z Ustawą, „mecenat”, „wspieranie”, „promocję”.

 Otóż nic podobnego. Ustawa jest traktowana jako świstek papieru, ponieważ dyrektor WiMBP w Gdańsku nie ma zamiaru przestrzegać.

 Wręcz przeciwnie: dyrektor WiMBP w Gdańsku wymyśla od początku br., czyli od sześciu miesięcy coraz to nowe przeszkody, utrudnienia i żądania, aby tylko spotkania autorskiego nie zorganizować.

 (Tu na marginesie chciałabym podkreślić, że wniosek w sprawie organizacji spotkania autorskiego przez WiMBP w Gdańsku, został kilkakrotnie przedstawiony w marcu 2017 r., czyli przeszło pięć lat temu.

 Ani tamtego wniosku sprzed pięciu lat, ani tego złożonego na początku br. WiMBP w Gdańsku, nie ma jednak ani chęci, ani zamiaru zrealizować).

 Dyrektor WiMBP w Gdańsku w pozbawionych merytorycznych argumentów e-mailach, złośliwie przysyłanych mi z reguły w piątek po południu, czyli tuż przed weekendem, pisze, że do organizacji spotkania autorskiego przez WiMBP w Gdańsku, konieczne jest: „zgłoszenie”, potem, że z „zapotrzebowaniem” powinni wystąpić czytelnicy „filii bibliotecznej”, następnie oświadcza, że „każda filia biblioteczna, jak i dział promocji mają własną politykę organizacji spotkań autorskich”, wreszcie, że „organizacja spotkań autorskich to autonomiczne decyzje kierowników filii bibliotecznych oraz działu promocji”.

 Dyrektor WiMBP w Gdańsku nie chce jednak pamiętać, że „zgłoszenia” zostały złożone wielokrotnie: pięć lat temu i na początku br.

 Jeśli zaś chodzi o „zapotrzebowania”, to jest to żądanie stawiane jedynie przed piszącym te słowa.

 Natomiast o „polityce”, czy też „autonomicznych decyzjach” w żadnym miejscu nie stanowi ani Ustawa, ani tym bardziej statut WiMBP w Gdańsku.

 W najnowszym e-mailu, datowanym na 24 czerwca br. wysłanym o godz. 14.45, dyrektor WiMBP w Gdańsku pisze, że piszący te słowa… „powinien się kontaktować z działem promocji WiMBP w Gdańsku”?

 „Powinien”, czyli – według Słownika Języka Polskiego – „musi”, „ma obowiązek”.

Przepraszam bardzo, jaki to, jako gdański literat, „mam obowiązek” wobec WiMBP w Gdańsku?

 Przecież to jest postawienie sprawy na głowie, czyli kolejny absurd wymyślony przez dyrektora WiMBP w Gdańsku.

 A poza tym ileż to razy już kontaktowałem się czy to działem promocji WiMBP w Gdańsku, czy „filiami bibliotecznymi”, do których zostałem odsyłany. Zawsze słyszałem to samo: że „nie ma możliwości” lub „nie ma pieniędzy”, co jednak nie przeszkadza w organizacji ani działowi promocji, ani filiom kilkudziesięciu spotkań autorskich, na które przychodzi przeważnie garstka czytelników. I wcale owe spotkania nie odbywają się na „zapotrzebowanie” czytelników „filii bibliotecznej”.

 Unikam jak tylko mogę i nie lubię sytuacji konfliktowych. Dopóki jednak „siedzę” w swoim mieszkaniu i nie wyściubiam nosa, nic się nie dzieje.

 Jestem jednak literatem. A książki pisze się przecież nie tylko dla siebie, lecz nade wszystko dla czytelnika. Z chwilą, gdy wychodzę z jakąś inicjatywą czy to dotycząca spotkania autorskiego, czy to wydania książki, czy jakiegoś tzw. stypendium itd. od razu zaczyna się… „piekło”.

 To przecież – zgodnie z Ustawą – z takimi inicjatywami powinna występować biblioteka, w tym przypadku WiMBP w Gdańsku. Nic jednak podobnego. To – według WiMBP w Gdańsku autor… „powinien”, czyli „musi”, czyli „ma obowiązek”.

 Krystalicznie czysty absurd do którejś tam potęgi, stworzony przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdańsku.

 28-29 czerwca 2022 r.

 Ps. Do tego zapisku dodaję okładkę książki pt. W jaśminach. Opowiadania niedawne i nowe. Książka ta została złożona do wydania, na początku br. jako propozycja wydawnicza w ramach „serii prozatorskiej” WiMBP w Gdańsku. Do dnia dzisiejszego, czyli przez pół roku, nie została ani przeczytana, ani zrecenzowana

 „Seria prozatorska” nie jest konkursem. Nie zostały podane ani kryteria ani tzw. „tryb”, na podstawie których zostaną rozpatrzone propozycje wydawnicze. Wszystko zatem wskazuje na to, że tak jak w przypadku organizacji spotkania autorskiego, decydować będzie wyłącznie… widzimisię.

 Można zatem zapytać: dlaczego tak się dzieje w instytucji kultury Miasta Gdańska utrzymywanej z publicznych pieniędzy? Dlaczego instytucja kultury traktowana jest jak prywatna własność, czy też prywatny folwark, gdzie Ustawa o organizacji i prowadzeniu działalności kulturalnej, przecież podstawowy i najważniejszy dokument działalności WiMBP w Gdańsku, nie ma żadnego znaczenia?