KINO W MALBORKU

Motto:

 

„The most terrifying fact about the universe

is not that it is hostile but that it is indifferent,

but if we can come to terms with this indifference,

then our existence as a species can have genuine meaning.

However vast the darkness, we must supply our own light”.

 

Stanley Kubrick[1]

 

 

Nie czytam papierowych gazet. Mógłbym nawet napisać, że od dawna nie czytam papierowych gazet. Otrzymuję za to wciąż papierowe wydania czasopism literackich oraz artystycznych, które – ponieważ są tylko sklejone – nadają się wyłącznie do jednorazowej lektury.

Prawie wszystkie informacje na tematy mnie interesujące czerpię zatem z Internetu. Ostatnio szukałem informacji na temat kina „Capitol” w Malborku i trafiłem na taką oto informację:

„Zagotowało się w mediach społecznościowych, gdy Paweł Dziwosz, obecnie przewodniczący Rady Miasta Malborka, zadeklarował, że gdy zostanie burmistrzem, to w mieście powstanie kino. Tym samym jako pierwszy kandydat ogłosił, że zamierza ubiegać się o fotel włodarza w nadchodzących wyborach samorządowych, które najwcześniej odbędą się jesienią 2023 r.”.

Jakoś mi umknęło to „zagotowanie”, ale jako malborczyk z urodzenia (w Malborku przemieszkałem, z przerwą na studia, 35 lat) oraz kinofil z długim – i jeszcze dłuższym – stażem nie wyobrażam sobie, że można żyć w mieście, w którym nie ma kina.

Za czasów, gdy mieszkałem w Malborku istniały trzy kina: właśnie „Capitol”, „Włókniarz” oraz „Klubowe”. Tych kin było mi jednak mało, bo jeździłem regularnie do „Leningradu” w Gdańsku, „Warszawy” w Gdyni , czy „Syreny” w Elblągu. Ba! Zdarzały się i takie sytuacje, że niektóre filmy wyświetlano tylko w kinach, których nazw już nie pamiętam, ale filmy, jakie tam widziałem pamiętam doskonale. Przykładowo: specjalnie pojechałem do Nowego Stawu by obejrzeć film Jerzego Skolimowskiego Rysopis (1964 r., 71 min)[2], czy do Starego Pola by obejrzeć Niedziele w Avray (Les Dimanches de Ville d’Avray – 1962), 110 min., reż. Serge Bourguignon.

Z każdym z tych kin: „Capitol”, „Leningrad”, „Syrena”, a dodałbym do nich jeszcze kino „Orzeł” i „Wolność” w Toruniu, wiążą się najwspanialsze przeżycia i wspomnienia kinofila.

Niewiele już osób pamięta, że kino „Capitol” było także… pięknym miejscem. Kiedy po raz pierwszy w nim się znalazłam, wydawało mi się przeogromne z tarasami w kształcie wstęg, z lożami i dużym balkonem. W dodatku wyposażono je w bardzo wygodne, mięknie, „odwracane” fotele z obiciami w kolorze bordowym.

(Tu na marginesie chciałbym podzielić się pewnym życzeniem. Otóż bezustannie poszukuję zdjęć wnętrza kina „Capitol” z tamtych czasów. Podkreślam: wnętrz z tymi falistymi tarasami na balkonie i bordowymi fotelami. Bo nieliczne zachowane zdjęcia przedstawiają jakiś obdrapany i kompletnie zaniedbany budynek. Co dziwne, ja tego zaniedbania nie pamiętam).   

 

O bilety wówczas było bardzo trudno (ale tak było wszędzie w latach 50 i 60 XX wieku). A także i później, gdy pojawiły się Gwiezdne wojny (Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja Star Wars: Episode IV – A New Hope, 1977 r., 121 min., reż. George Lucas). Kolejki zdarzały się przeogromne. A potem to fantastyczne, wspólne przeżywanie filmów w sali nabitej do ostatniego miejsca widzami. Ach, cóż to wówczas w „Capitolu” wyświetlano za filmy, np. Pojedynek w słońcu (Duel in the Sun – 1946), 145 min., reż. King Vidor, Jeździec znikąd (Shane – 1953), 118 min., reż. George Stevens, Ryszard III (Richard III – 1955)[3], 161 min., reż. Laurence Olivier.

Nikomu wtedy nawet nie śniło się o klimatyzacji, o wyjściach ewakuacyjnych itd. Pamiętam, że np. na trzecich seansach zaczynających się przeważnie o 20.00 było tak duszno, że nie miało się czym oddychać. Zapominało się o tym momentalnie, gdy zaczynał się film. A potem to tłoczenie się w wąziutkich, na jedną osobę, drzwiach wyjściowych. No i zachłyśnięcie się haustem świeżego powietrza.

Jakoś tak w 1961 roku kino „Capitol” oddano do remontu, aby je przystosowywać do panoramicznego ekranu. Chodziło się zatem do „Włókniarza”[4], ale nade wszystko do kina „Klubowego”, które taki ekran panoramiczny już miało. To tutaj po raz pierwszy zobaczyłem Osiem i pół (Otto e mezzo – 1963), 138 min., reż Federico Fellini. Film ten tak mnie zachwycił, że po dziś dzień oglądam go co jakiś czas w całości albo przynajmniej fragmentach.

To w „Klubowym” podziwiałem również Rękopis znaleziony w Saragossie (1965 r.), 180 min., reż. Wojciech Jerzy Has. To przez tydzień chodząc dzień w dzień do kina oglądaliśmy Biały Kanion (The Big Country – 1958), 165 min., reż. William Wyler. A na Przeminęło z wiatrem (Gone with the wind – 1939, premiera polska 1963), 238 min., reż. Victor Fleming, wykupywało się bilety od razu na dwa seansy: na 16.00 oraz 20.00. To także w „Klubowym” oglądaliśmy filmy Romana Polańskiego: Nóź w wodzie (1961 r., 90 min.), Wstręt (Repulsion, 1965 r., 104 min.), Matnia (Cul-de-Sac, 1966 r., 111 min.) oraz Kobayashiego Masakiego Harakiri (1962 r., 135 min.), Bunt (Jôi-uchi: Hairyô tsuma shimatsu,1967, 128 min.), a także Pogardę (Le Mépris – 1963), 103 min., Jeana Luc-Godarda.

Chyba gdzieś tak w 1965 r. oddano po remoncie do użytku kino „Capitol”. Wyrzucono tarasy i loże, zamieniono także wygodne bordowe fotele na toporne, zgrzebne w kolorze szaro- byle jakim, jak ówczesna rzeczywistość.

Filmy były jednak wspaniałe: Człowiek z Rio (L’Homme de Rio – 1964), 110 min., reż. Philippe de Broca, z nieodżałowaną Françoise Dorléac (1942-1967) oraz Jeanem Paulem Belmondo. A poza tym m.in. Upadek cesarstwa rzymskiego (The Fall of the Roman Empire – 1964), 188 min., reż. Anthony Mann; Kwaidan, czyli opowieści niesamowite (Kaidan – 1964), 183 min., reż. Kobayashi Masaki; Popioły (1965 r., 226 min.), reż. Andrzej Wajda; Solaris (1972 r., 165 min.), reż. Andriej Tarkowski. A poza tym wiele, wiele filmów francuskich i amerykańskich.

Dużo by o tych kinach pisać, a jeszcze więcej filmów w nich obejrzanych wymieniać.

Czasy i technologie się zmieniają. Zaczęły powstawać multipleksy. Po zachłyśnięciu się możliwościami technologicznymi tych kin, po jakimś czasie spowszechniały, przekształciły się one w bary z cuchnącą kukurydzą i jakimiś chrupankami maczanymi w obrzydliwie woniejących sosach. Wreszcie zaczęły nużyć, a nawet męczyć potwornym nagłośnieniem. Kina artystycznego zaczęło być coraz mniej. Sztuka filmowa „poszła” prawie wyłącznie w rozrywkę. Zamiast opowiadać obrazami, zaczęto przerażać widza niewyobrażalnym wprost hałasem płynącym z głośników.

Nie do końca jednak, ponieważ w dalszym ciągu produkowane są filmy warte uwagi jak m.in. Pianista (The Pianist – 2002), 148 min., reż. Roman Polański;  Bezdroża (Sideways – 2004), 123 min., reż. Alexander Payne; Avatar (2009), 162 min., reż. James Cameron; Poważny człowiek (A Serious Man – 2009), 106 min., reż. Joel Coen, Ethan Coen; Ona (Her – 2013), 126 min. reż. Spike Jonze; Whiplash (2014), 107 min., reż. Damien Chazelle; Kształt wody (The Shape of Water – 2017), 123 min., Guillermo del Toro itd.

Ja wymieniam tylko te filmy, które mi się podobały lub które są warte zapamiętania.

Być może ktoś mógłby zwrócić mi uwagę, że pomijam zdobywców Oscarów. No cóż, podobnie jak nagroda Nobla, również nagrody Oscara bardzo, moim zdaniem, się zdewaluowały albo najzwyczajniej nie ma już arcydzieł i literackich, i właśnie filmowych takich jak np. Garsoniera (The Apartment – 1960), 125 min., reż. Billy Wilder; West Side Story (1961 r.), 152 min., reż. Robert Wise, Jerome Robbins; Barry Lyndon (1975 r.), 184 min., reż Stanley Kubrick; Tańczący z wilkami (Dances with Wolves – 1989), 236 min., reż. Kevin Kostner, czy Za wszelka cenę (Million Dollar Baby – 2004), 137 min., reż. Clint Eastwood.

O filmach i kinach można by pisać w nieskończoność. Tak, teraz wszystko „poszło” w streaming, a jego przejawem są tzw. seriale, czyli filmopodobne dzieła, gdzie cała rzecz polega na tym aby jakąś historię, którą można opowiedzieć obrazami w standardowych 100 minutach (no, niech będzie 120), rozdąć, rozwlec do dziesiątków odcinków i nieskończenie wielu tzw. sezonów. No i zieje z tych seriali nuda, straszliwa nuda.

Czy zatem jest sens aby istniało kino w Malborku? Moi zadaniem jak najbardziej. W obecnych, streamingowych, czasach widzę dwie szanse istnienia kina jako instytucji. Pierwsza to kina z dużym ekranem, kina z nowoczesną technologią. Takim kinem była nieodżałowana gdańska „Krewetka” z salą numer 1. Można by tu wyświetlać właśnie duże filmy takie jak m.in. Avatar (2009 r.), 178 min. reż. James Cameron, Avatar: istota wody (Avatar: The Way of Water – 2022), 192 min., reż. James Cameron A także przypominać arcydzieła takie jak np. 2001: Odyseja Kosmiczna (2001: A Space Odyssey – 1968), 141 min., reż. Stanley Kubrick; Mechaniczna pomarańcza (A Clockwork orange – 1971), 137 min., reż. Stanley Kubrick, a także np. muzyczne filmy: Parasolki z Cherbourga (Les parapluies de Cherbourg – 1964), 87 min., reż Jacques Demy; Panienki z Rochefort (Les demoiselles de Rochefort – 1967), 120 min., reż. Jacques Demy.

(A swoją drogą dużo w Gdańsku było krzyku wokół budowy Teatru Szekspirowskiego. Wzniesiono jednak czarny budynek w kształcie ni to katakumb, ni to grobowca, który i w kolorze, i w kubaturze ma się nijak do czerwonego, wzniosłego, gdańskiego gotyku. I zamiast wystawiać na okrągło sztuki Szekspira i wyświetlać właśnie filmy z tematyką szekspirowską organizuje się tam ponoć… walki bokserskie).

Druga szansa, to są kina studyjne. Festiwali filmowych są setki. I właśnie w takich kinach można by oglądać owe festiwalowe dzieła.

Ach, pomarzyć dobra rzecz i gdyby się ludziska w Malborku skrzyknęli, a mądra władza poparła… odtworzyć kino „Capitol” z jego najwcześniejszych, najświetniejszych czasów. Kino oczywiście studyjne, ale wyposażone w najnowocześniejszą technologię tak, żeby można było oglądać i mecze i transmisje sportowe itd. (W owym kinie studyjnym można by przypomnieć  filmy np. Jacquesa Tati, Jeana-Pierre Melville’a, czy Kenji Mizoguchi’ego). No tak, ale w dzisiejszych czasach „każdy sobie rzepkę skrobie” i ludziska wolą platformy steramingowe. Nie wszyscy jednak, bo kinofilowie jednak jeszcze istnieją.

Jest jeszcze jedna rzecz, której nie mogę jako malborczyk zrozumieć. Otóż dlaczego nie mogłoby powstać takie studyjne kino na zamku w Malborku albo chociażby w tzw. karwanie[5]?

Mogłoby, ale zamek w Malborku jest instytucją podległą bezpośrednio Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a miasto Malbork… nic nie znaczy (piszę miasto z małej litery, bynajmniej nie z braku szacunku, ale tak jej w samej rzeczy).

Bo wystarczy w internecie wystukać Malbork, od razy wyskakuje… zamek w Malborku. A czy po wystukaniu Krakowa od razu wystukuje Wawel? Oczywiście, nie. Bo Kraków jest Krakowem, a Wawel jest Wawelem. A Malbork od razu kojarzy się z zamkiem. Miasto bez zamku nie ma żadnego znaczenia.

Zamiast podsumowania tych dywagacji na temat braku kina w Malborku oraz nadziei, że jednak powstanie, taka oto refleksja.

Gdańsk, gdzie od wielu lat mieszkam „stał” wieloma przeróżnymi kinami. Ja najbardziej zapamiętałem kino „Panorama” z olbrzymim ekranem i projekcję na nim np. W 80 dni dookoła świata (Around the World in 80 Days – 1956), 175 min., reż. Michael Anderson). A poza tym na ul. Długiej były aż 4 (cztery!) kina. I zawsze albo się do kina szło, albo z kina wracało itd. Słowem ul. Długa żyła kinem i miała… duszę. Teraz w Gdańsku nie ma ani jednego kina (nie liczę tutaj bardziej baru niż kina w Forum). Na ul. Długiej nie ma także ani jednej księgarni. Za to knajpa przy knajpie. Nuda i żałosny widok.

(Wprawdzie otwarto nędzną namiastkę kina w jakiejś norze w okolicach dawnego kina „Neptun”, ale gdy któregoś razu tam się wybrałem i zobaczyłem tę ciasnotę, pijących w ścisku kaaawę przy stolikach i doznałem straszliwego zaduchu, natychmiast się wycofałem).

Żałośnie także wygląda miejsce po kinie „Capitol” w Malborku. Ilekroć tamtędy przechodzę aż korci mnie aby złożyć, jak na grobie, wiązankę kwiatów.

20 maja – 3 czerwca 2023 r.

 

[1] Stanley Kubrick (1928-1999) „Najbardziej przerażającym faktem wszechświata nie jest to, że jest wrogi, ale to, że jest obojętny, ale jeśli pogodzimy się z tą obojętnością, to nasze istnienie jako gatunku może mieć prawdziwe znaczenie. Bez względu na to, jak wielka jest ciemność, musimy dostarczać własne światło”.

[2] Obejrzałem ten film trzy seanse z rzędu, ponieważ jedyny autobus do Malborka, gdzie wtedy mieszkałem, jechał dopiero po 22.00.

[3] Od tamtego czasu zostałem… ricardianem. Ricardianie to ludzie, którzy kwestionują negatywną pośmiertną reputację króla Anglii Ryszarda III (panującego w latach 1483–1485). Ryszard III był od dawna przedstawiany nieprzychylnie, zwłaszcza w sztuce Szekspira Ryszard III, w której jest przedstawiany jako mordujący swojego 12-letniego siostrzeńca Edwarda V, aby zabezpieczyć sobie angielski tron. Ricardianie uważają, że te portrety są fałszywe i motywowane politycznie przez propagandę Tudorów.

[4] To we „Włókniarzu” widziałem trylogię Michelangelo Antonioniego tzn. filmy: Przygoda (L’avventura – 1960), 145 min.; Noc (La notte –1961), 122 min., Zaćmienie (L’eclisse – 1962), 126 min.

[5] Na brzegu Nogatu w XIII w. Krzyżacy rozpoczęli budowę największej na świecie ceglanej warowni – zamku w Malborku. Karwan to miejsce stacjonowania wozów taborowych i magazynowania sprzętów wojennych. Spośród wielu tego typu zabudowań w zamkach krzyżackich do dzisiaj zachował się jedynie karwan malborski, wzniesiony na początku XIV wieku.

Na nowo oddany do użytku 1995 r. należy do najnowocześniejszych miejsc organizacji konferencji w obiektach zabytkowych w Polsce. Jego niepowtarzalna atmosfera w połączeniu z nowoczesnym wyposażeniem składają się na wyjątkowe miejsce konferencji, szkoleń, koncertów, biesiad, bankietów i uroczystych kolacji.