„KAMIENNA, NIEPRZENIKLIWA KOSTKA”

Sandor-Marai_1900-1989

 Sándor Márai (1900-1989)

 

Skończyłem czytać Dzienniki Sándor’a Márai’a. I chociaż chwilami nie mogłem oderwać się od lektury chciałbym jednak dodać łyżkę dziegciu. Pomijam tu nieszczęsne „Ale…” rozpoczynające bardzo wiele zdań Dziennika oraz te wszystkie „wykraczania”, „wkraczania” itd. Skąd jednak pojawiają się takie oto zdania (s.433)?:

„Kariera Picassa załamała się w połowie życia. Obawiał się, że nie będzie już nowatorski, przeto zaczął się silić na oryginalność. Bał się, że się powtarza, więc nieustannie zaczynał coś nowego – i ta wieczna nowość była powtarzaniem się. Jego komunizm, propaganda oparta na gołąbku pokoju, w której pozwolił używać swojego nazwiska, nie są wiarygodne”.

W dwóch zdaniach powtórzone aż 6(!) razy „się”. No i jeszcze inne błędy językowe. Czyja to wina? Autora, tłumacza i redakcji?

Márai niekiedy bardzo mocno przynudza zwłaszcza, gdy próbuje „politykować”, a szczególnie „filozofować”. Jakże bliskie mi są jednak takie oto „kawałki”:

„Ilekroć wychodzę z Uffizi i siadam na tarasie jednej z kawiarni Signorii, a kelner stawia przede mną parującą, mocną kawę, czuję mdłości. Wywołuje je przemijające oburzenie, obrzydzenie, że muszę żyć w świecie, w którym kulturą śmieją nazwać coś, co nie jest niczym innym jak tylko perwersyjną negacją, rozbiciem, zniekształceniem wszystkiego, co ludzkość dotąd wyobraziła i stworzyła. Mdli mnie, ponieważ żyję w świecie, w którym Uffizi i podobne im sale przechowują wprawdzie jeszcze dowody najwyższego stopnia duchowej energii twórczej ludzkości, ale jednocześnie na całym świecie nieustannie trzeszczy mechaniczny hałas, który nazywają muzyką; zamiast obrazów pokazują szaleńcze albo prześmiewcze malowaniny, a grube i uczone księgi najpoważniej w świecie dowodzą, że to „sztuka”; pisze się książki, w których ani jeden wiersz nie promieniuje twórczym prądem. Mdli mnie i oburza, że obecne pokolenie znosi zastępowanie Ducha i Sztuki bezsensownymi bzdurami dla głupców, oferowanymi przez partaczy i kupczyków, i – jak to przepowiedział przed laty Schopenhauer – toleruje zniszczenie sztuki, tego ostatniego schronienia człowieka, uciekającego przed terrorem komunizmu i nihilizmu. Ilekroć wychodzę z Uffizi i schodzę po schodach pałacu, wstydzę się, że żyję w tej epoce”.

Sándor Márai (1900–1989) ma prawie identyczne poglądy na sztukę współczesną jak  Artur Hutnikiewicz (1916–2005) mówiący o „bazgraczach” i „grafomanach”.

Podobne poglądy ma także Andrzej Franaszek, o kilka pokoleń od nich młodszy, na temat współczesnej polskiej poezji nazywając wiersze „kamienną, nieprzeniknioną kostką”. Takie same poglądy, jak Márai i Hutnikiewicz, mam i ja.

Doprawdy, nie chce mi się wierzyć, gdy przeglądam siedem tomów wierszy wybranych do trzeciej już edycji pod nazwą „Europejski Poeta Wolności”, Gdańsk Anno Domini 2014, że w Europie utwory poetyckie mogą być aż na tak beznadziejnie niskim poziomie. A sto tysięcy złotych idzie w ręce autorki-laureatki, która tak oto m.in. pisze: „każdy widzi / że za dziewiątymi wrotami kryją się / przed odwiedzającymi mężczyznami i / wiosennym słońcem / zabalsamowane dziąsła i sczerniałe / wirusy martwych ojców, starych panien” albo: „pokój chroniczne chorej na agorafobię / ma charakterystyczną / twarz pijawki i twardy czarny pancerz.” lub: „jakbym się powiesiła do góry nogami / zaczepiona o cienki hak na ścianie, / o splot okoliczności, / o przypadek / o machnięcie motylich skrzydeł w pekinie / powieszona na czyimś pragnieniu / by tu czekać na wiele dni / chrzciny, śluby i matury / jak familijna / szynka” albo: „dlaczego wypuszcza tyle kilogramów kurzu / dziennie na wszystkie te wartościowe rzeczy? / jakby skrycie wciągał przez nos / szary łupież wampirów” lub: „u góry / na piątym piętrze / w swoim zimnym pęcherzu / sublokatorski pokój samotnej osoby / zabobonnie naprawia antenę” albo: „zbyt duży jest i zbyt mały jak / dorosłe niemowlę które trochę płacze trochę patrzy / jak mu się chłodno przyglądam / z jego ciemności od dołu / jak z brzucha martwej ryby jonasza.” lub: „ ich dzieci siedzą, / ona też usiadła, wyciera szare kamyki / z kącika oka, to nie są łzy, to martwe wróble. / wróble były dawniej pannami, panny siedziały / w poczekalni, z karteczką numer jeden. / nikt ich nie urodził. ona też nie. / okienko mówi ochronie / dajcie spokój kobiecie” albo: „z siedmioma głodami w żołądku / w pogoni za wieczną miłością nogi / zmieniła w ciężkie egipskie kolumny / tłustymi nawiewami / pustkowia do ust.”. A dalej jest i o: „niejadalnym ciele łazarza”, o prawach „do twojej / urodzinowej trumny w wodzie / jana chrzciciela”, o łykaniu wyrzuconych opakowań „wszystkich tanich rzeczy tego świata” itd. I te wszystkie „zabalsamowane dziąsła”, „łupieże wampirów”, „martwe wróble”, „tłuste nawiewy pustkowia do ust”, czyli „nic niewarte wiersze” jak pisze o nich sama autorka, warte są jednak stu tysięcy złotych i tytułu „Europejskiego Poety Wolności”. 

Siedziałem i patrzyłem na „galę” wręczenia nagrody, na tę kupę rupieci na scenie: na połamane drabiny, na kolczaste druty, na stare opony samochodowe itd. Czytałem nagrodzone utwory, oglądałem „galę” i czułem oburzenie, obrzydzenie, mdłości i …wstyd.

23 marca 2014 r.