„…JAK POWOLNY TŁUMACZ, KTÓRY NIE NADĄŻAŁ, I W KOŃCU SIĘ POGUBIŁ”

W dniach od 11 do 24 września br. włącznie przebywałem w sanatorium w Inowrocławiu. Potem jeszcze na trzy dni zahaczyliśmy o miejscowość w okolicach Gietrzwałdu, gdzie nad którymś leśnym jeziorem miałem nadzieję zapolować na jesiennego szczupaka. Namachałem się spinningiem, a jednak „nie dostałem” żadnej ryby. Nie było nawet „skubnięcia”. Cóż jednak ja, wędkarski amator mam powiedzieć, gdy nic „nie dostali” także wytrawni wędkarze, którzy zasadzili się, po kilka „batogów”, „na grunt”. Zapewne był to rezultat wielotygodniowej, zwrotnikowej pogody. Ryby najzwyczajniej postanowiły przeczekać upały w najciemniejszych, i najchłodniejszych, czeluściach jeziora.

W Inowrocławskich Solankach trawa była wyschnięta na pieprz, drzewa mocno przywiędnięte. Żadnych ptaków. A przecież zawsze jeździłem do Solanek by podziwiać wszędobylskie i niczego niebojące się kosy. Nawet nie było sensu czyścić sandałów, bo i tak nogi do pół łydki pokrywał pył. Jedyne miejsca, gdzie można było się orzeźwić, to okolice tężni oraz basen z solankową wodą.

Wszystkie jednak niepogodowe udręki w pełni wynagradzał Księżyc, który właśnie pojawił się jako Księżyc Żniwiarzy. Na widokowym tarasie można było obserwować to piękne zjawisko: w chwili, gdy za horyzontem gasło Słońce, natychmiast, po przeciwległej stronie nieba pojawiał się Księżyc.

Zabrałem ze sobą do sanatorium najświeższe wydanie powieści Carol Patricii Highsmith, w tłumaczeniu Krzysztofa Obłuckiego. Jeśli kto czyta te moje Zapiski i wspomnienia to być może pamięta zapisek pt. Carol z dnia 8 marca br., gdzie zachwycałem się filmem Todda Haynesa, zrealizowanym według powieści Patricii Higsmith, pod tym samym tytułem.

Film Haynesa jest urzekający pod względem wizualnym, a nade wszystko pada w nim niewiele słów. Najważniejsze pomiędzy Carol Aird a Therese Belivet rozgrywa się w spojrzeniach i gestach. Byłem zatem bardzo ciekaw książki. Lektura szła mi jednak ciężko, książka jest bardzo rozgadana i, co tu dużo ukrywać, ciągnie się w nieskończoność. Sama historia nie dosyć, że już dzisiaj trąci myszką, to jest najzwyczajniej nudna. Tym razem zawiodłem się na Patricii Highsmith.

Tekst ponadto zupełnie pogrążyło beznadziejne tłumaczenie. Nie wierzę bowiem aby Patricia Higsmith napisała Carol w aż tak beznadziejny sposób.

Setki zdań zaczynające się od „Therese”, dziesiątki od „Carol”. Bardzo wiele zdań zaczynających się od „Kiedy” oraz zakończonych na „się”. Nie chciałbym tu wspominać o moim „ulubionym” „Ale” na początku zdań, bo owego „Ale” jest bez liku.

Najgorzej jednak jest ze stylem. Nie wierzę, najzwyczajniej nie wierzę, aby Carol została napisana takim byle jakim, wręcz bezmyślnym stylem. To już nie pierwsza anglojęzyczna książka przetłumaczona w taki byle jaki sposób.

Bo czyżby Patricia Highsmith napisała coś takiego jak np.

„Usiłowała wyobrazić sobie, jak będzie po przepracowaniu piętnastu lat w domu towarowym, ale to przekraczało jej możliwości”., s. 11;

„Przypominało jej to rozmowy przy stole, na kanapach, z ludźmi, których słowa zdawały się unosić nad martwymi, pozostającymi w bezruchu rzeczami, z ludźmi, którzy nigdy nie trącili struny wydającej dźwięk”., s. 12;

„Therese zdała sobie sprawę, że pani Robichek zwierza się jej ze wszystkich problemów i prześladującego pecha po to, żeby Therese mogła zrozumieć, dlaczego ta kobieta musiała zniżyć się do pracy w domu towarowym”., s. 23;

„Therese czuła się skrępowana, gdy szła obok Richarda niczym pętający się pod nogami dodatek, bo Phil i Danny pomyśleli naturalnie, że jest kochanką Richarda”., 34;

„Ale on i tak mocniej przycisnął ramię Therese do siebie. Było jej zimno i w ogóle czuła się nieszczęśliwa. Wiedziała, że związek z Richardem jest na wpół luźny, na wpół scementowany”., s. 35;

„Richard był przekonany, a Therese bardzo starała się wierzyć, że to może być piękna chwila. Ale nie potrafiła nawet przywołać pewności, jaką odczuwała, gdy po telefonie Richarda patrzyła na pomarańczową myjkę w umywalce”., s. 36;

„Therese odwróciła wzrok, ponownie spostrzegła Oriona, ustawionego teraz pod trochę innym kątem, i spojrzała na Richarda. Ale ja nie mogę pomyślała. Muszę się nad tym zastanowić, bo ty się nad tym zastanawiasz. Miała wrażenie, że wypowiedziała te słowa, że zaistniały jak twarde pieńki drewna w powietrzu między nimi, choć niczego nie słyszała. Mówiła mu to już wcześniej – w swoim pokoju na górze, raz w Prospect Parku, kiedy zwijała linkę od latawca. Ale on się w ogóle nie przejął, więc co miała zrobić teraz, powtórzyć”., s. 62;

„Carol weszła do pokoju z zielonymi ścianami i takim samym dywanem, a potem wzięła papierosa z pudełka na stole. Kiedy go zapalała spojrzała na Therese. Therese nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, ani co zrobić, chociaż czuła, że Carol oczekuje po niej, że coś powie albo zrobi, cokolwiek. Therese przyglądała się prosto urządzonemu pomieszczeniu, ciemnozielonemu dywanowi i wyłożonej poduszkami długiej zielonej ławie przy ścianie. Pośrodku stal stół z jasnego drewna. Therese pomyślała, że to pokój rekreacyjny, choć wyglądał bardziej na gabinet z książkami, płytami i brakiem fotografii”., s. 65-66;

„Therese przypomniała sobie, o czym myślała w restauracji, i zagryzła zęby zawstydzona.

– Czego byś chciała? – powtórzyła Carol.

– Niczego, dziękuję.

Carol wyprostowała się podeszła do toaletki i zapaliła papierosa. Therese przyglądała się jej spod przymkniętych powiek, zaniepokojona nerwowością Carol, choć uwielbiała patrzeć, jak ona pali.

– Napiłabyś się czegoś?

Therese wiedziała, ze Carol ma na myśli wodę”., s. 70;

„Therese pomyślała, że właśnie się rozwiedli albo są w trakcie rozwodu.

Harge popatrzył na Therese. Na jego twarzy malowała się wyraźnie dziwna mieszanina niepokoju i znudzenia. Mięśnie wokół jego ust zachodziły na linie warg, dlatego wydawało się, że nie ma ust.

– Jesteś z Nowego Jorku? – zapytał.

Therese wyczuła lekceważenie i nieuprzejmość w tym pytaniu, odebrała to jako policzek”., s. 76;

„Ale Therese trwała w bezruchu. Zrobiła coś złego. A w najlepszym razie, nawet gdyby zrobiła coś dobrego, nie potrafiła uszczęśliwić Carol tak, jak Carol uszczęśliwiała ją. Pomyślała to, o czym myślała już setki razy wcześniej. Carol bywała szczęśliwa tylko chwilami, które Therese wychwytywała i przechowywała w pamięci”., s. 172;

„Therese popatrzyła na Carol i choć Carol nie spuszczała z niej wzroku, to przyglądała się jej przez woal zainteresowania, który Therese tak często widziała, a który sprawiał, że były oddalone od siebie o całe światy”., s. 172;

„Therese opierała się jedną ręką o krzesło, a drugą miała zaciśniętą w pięść, która unosiła się i opadała bezcelowo, a to, co czuła, było równie rozmazane jak obraz biurka i listów, których widok sprawiał, że marszczyła czoło”., s. 269. itd.itd. itd.

Zakończę ten zapisek w nietypowy sposób. Otóż bardzo lubię piłkę nożną w wydaniu niemieckim. Sobotni mecz eliminacyjny do najbliższych Mistrzostw Świata w Rosji (FIFA World Cup Russia 2018) między Polską a Danią to była, według mnie, znowu bezładna kopanina naszej drużyny. I znowu mecz po „nerwowej końcówce” zakończył się… „szczęśliwą wygraną”. A czyż nie mogło być 3:0 dla naszej drużyny? Kiedy wreszcie doczekam się, że polska piłka nożna będzie na takim poziomie jak za Kazimierza Górskiego? Czy się doczekam?

Wydaje mi się, że piłka nożna polega tak samo jak pisarstwo na… myśleniu. Czy bezładną, bezmyślną pisaninę można nazwać pisarstwem? Przecież pisarstwo nie polega tylko na zapełnianiu kartek literami.

Film Haynesa wszedł na nasze ekrany w marcu br. Zapewne „idąc za ciosem” postanowiono na chybcika przetłumaczyć Carol. Ów pośpiech i bylejakość widać w tłumaczeniu. Nie wierzę by w oryginale powieść Patricii Higsmith była tak beznadziejnie napisana.

10 października 2016 r.