JESIENIN SMASZCZA

Po skończeniu lektury powieści Patricii Higsmith pt. Niedołęga (The Blunderer, tłumaczenie Jan Kraśko, Noir Sur Blanc, 2009, 235 ss.) rozczytałem się w Poezji Sergiusza Jesienina, w różnych tłumaczeniach.

Najlepiej znać, oczywiście, język oryginału. Tłumaczenia bowiem przeważnie bywają co najmniej irytujące. Czytając zatem przekład zastanawiam się: czy to autor popełnił tyle błędów i był aż tak nieporadny stylistycznie, czy też jest to wina tłumacza. Sądzę, że jest to jednak wina tłumacza, który z reguły śpieszy się nie wiedzieć gdzie. I ten pospiech i bylejakość widać w tekście.

Niedołędze bowiem wynotowałem wprost nieogarniona liczbę zdań zaczynających się od „Ale…”. Głównym bohaterem jest Walter Stackhouse, więc tłumacz bezustannie „Walteruje” zaczynając nawet po kilka zdań na stronie od właśnie „Walter”. I nie chce mi się wierzyć by Patricia Higsmith pisała takie oto nieporadne zdania jak to ze strony 145:

„Jego arogancja odebrała Walterowi mowę. Wynikało z tego, że przyznając się do winy albo składając z zemsty zeznanie, że przed miesiącem Walter był u niego w antykwariacie – które mógł już przecież złożyć – Kimmel pogrąży go i obciąży taką samą zbrodnią, że wtedy on też będzie musiał się przyznać.”

Okazuje się, że tłumaczenie to wcale nie taka prosta sprawa. Wręcz przeciwnie, to bardzo trudne zadanie. Kiedy zatem jakiś czas temu pisałem o tłumaczeniu wierszy Jesienina przez Andrzeja Lewandowskiego zadzwonił do mnie znajomy i zapytał czy znam tłumaczenia Smaszcza. Wiem, że Smaszcz jest pisarzem, ba! nawet z talentem… poetyzuje układając zgrabne książki z wierszami (nie tylko) dla dzieci. Fakt, że tłumaczy m.in. Jesienina przyjmowałem jako oczywistość, lecz jakby mimochodem.

Ktoś mi nawet opowiedział o Waldemarze Smaszczu taką oto anegdotkę. Otóż Waldemar Smaszcz przebywał na jakimś sympozjum tłumaczy z języka rosyjskiego. Podobno jakaś tłumaczka, jedna z uczestniczek Rosjanka, która dobrze znała język polski zdziwiła się słysząc, że Smaszcz ośmiela się tłumaczyć Jesienina. 

Kiedy jednak przeczytała tłumaczenia Smaszcza wpadła w taki zachwyt, że głośno oświadczyła, iż gdyby Jesienin pisał po polsku, to te jego teksty… dorównywałyby tłumaczeniom Smaszcza. Trudno chyba o wyższą ocenę dla tłumacza. Rzeczywiście, piękne są te tłumaczenia Smaszcza.

Z bardzo wielu przetłumaczonych przez Smaszcza wierszy Jesienina wybrałem zaledwie kilka.

Oto one:

 

 

*  *  *

 

Klonie mój bezlistny, klonie oszroniony,

Czemu w śnieżną zamieć stoisz pochylony?

 

Czy coś zobaczyłeś, czy coś usłyszałeś,

Żeś się wybrał za wieś jak na spacer mały?

 

Niby stróż pijany, wyszedłszy na drogę,

Utonąłeś w zaspie, odmroziłeś nogę.

 

Ach, i ja się chwieję, z trudem trzymam pionu,

Z dobrej popijawy nie dojdę do domu.

 

Tam spotkałem wierzbę, ukłoniłem sośnie,

Pod zamieć o lecie śpiewałem radośnie.

 

Sam się sobie zdałem takim właśnie klonem,

Tylko nie bezlistnym, lecz całkiem zielonym.

 

Zgłupiawszy do reszty, tak się zapomniałem,

Że jak cudzą żonę, brzózkę przytulałem.

 

28 czerwca 1925

 

 

*  *  *

 

Oczy jak bławatki. Błękitny kaftanik.

Nic nie rzekłem miłej, gdy byliśmy sami.

 

Miła zapytała: „To się zamieć żali?

Czas pościelić łóżko i w piecu napalić.”

 

Powiedziałem miłej: „Z nieba wysokiego

Sypie ktoś na ziemię białe kwiaty śniegu.

 

Napal, miła, w piecu, przygotuj posłanie,

Bez ciebie w mym sercu hula śnieżna zamieć.”

 

(Październik 1925)

 

 

*  *  *

 

W pierwszym śniegu nocą brodzę,

Cieszę serce blaskiem jasnym.

Srebrne światło lśni na drodze,

Ktoś zapalił wszystkie gwiazdy.

 

Noc czy dzień – naprawdę nie wiem,

Jakbym słyszał krzyk koguta.

Może wiatr nie sypie śniegiem,

Lecz łabędzi puch rozrzuca?

 

Tak tu dobrze, wszędzie biało!

Krew rozbudził mi przymrozek!

Chciałbym wtulić w moje ciało

Obnażone piersi brzozy.

 

Las uśpiony w śniegu tonie,

Drzemią w ciszy białe pola,

Chciałbym czule ująć w dłonie

Szare biodra wierzb dokoła.

 

 

* *  *

 

Żegnaj – szepnęły do mnie kwiaty

I główki nisko pochyliły,

Ty już na wieki nie zobaczysz

Ojczystej ziemi i swej miłej.

 

No cóż, najdroższa! Dobrze wiesz!

Widziałem kwiaty, kraj kochany,

To i grobowy przyjmę dreszcz

Jako pieszczotę mi nieznaną.

 

Dlatego, że pojąłem życie,

Choć uśmiech błądził na mej twarzy,

Mówiłem zawsze, że na świecie

Od wieków wszystko się powtarza.

 

Co za różnica – przyjdzie inny,

A ten, kto odszedł też nie zginie.

Nowy ułoży lepsze rymy

Pozostawionej w łzach dziewczynie.

 

Lecz kiedy znaną pieśń usłyszy

Kochana z innym ukochanym,

Być może wspomni o mnie w myśli,                      

Niby o kwiatku niepowtarzalnym.

 

21 października 1925

 

 

*  *  *

 

Żegnaj, mój druhu, do widzenia.

Na zawsze w sercu mym zostaniesz.

Rozłąka z woli przeznaczenia

Przyniesie kiedyś nam spotkanie.

 

Żegnaj, bez ręki i bez słowa.

Nie smuć, nie pytaj się dlaczego –

W życiu tym umrzeć rzecz nienowa,

Lecz i żyć także nic nowego.

 

(1925)