„HAFT WYMYSŁU”

Po próbach lektur wielu, bardzo wielu książek, które nie nadają się do czytania, ponieważ są nudne oraz beznadziejnie napisane wciąż wracam do opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza. Bo wcale nie zachwyciły mnie ani Panny w Wilka, ani Brzezina tak przecież znane z filmów Andrzeja Wajdy, lecz chyba najlepsze dotąd, które (po raz wtóry, a może trzeci) przeczytałem tj. Słońce w kuchni oraz m.in. Ucieczka Felka Okonia.

Co tak szczególnie podobało mi się w tych opowiadaniach? Przede wszystkim wyobraźnia z jaką Iwaszkiewicz przedstawia zdarzenia, a także i to – mówiąc po filmowemu – że nie wiadomo co za chwilę, na następnej stronie się stanie. Natomiast styl, a szczególnie język opowiadań Iwaszkiewicza noszą wyraźne cechy pośpiechu. A już szczególnie (także i mnie) denerwuje niezliczona ilość zdań zaczynanych od „Ale…” i kończonych na „…się”. Ośmielam się jednak twierdzić – jako czytelnik z długim i jeszcze dłuższym stażem – że żaden z tzw. współczesnych pisarzy polskich (zresztą, czy to są pisarze?) ani wyobraźnią, ani różnorodnością tematyki Iwaszkiewiczowi nie dorównuje.

W napisanym w 1954 r. krótkim, lecz bardzo intersującym opowiadaniu pt. Opowiadanie z krainy Papuasów jest takie zdanie:

„Spisując dziś to opowiadanie może się pomylę w niejednym szczególe, niejedną lukę pamięci przykryję haftem wymysłu, ale postaram się jak najwierniej podać te resztki, jakie mi w głowie zostały z barwnego epizodu życia podróżnika”.

Jedno zdanie, ale jakże ciekawe informacji o sposobie pisania Iwaszkiewicza. Przede wszystkim zauroczył mnie (i rozbawił) ów „haft wymysłu”, czyli innymi słowy… wyobraźnia. Bo tę rzeczywiście Iwaszkiewicz ma do pozazdroszczenia. Szkoda tylko, że bezustannie tak gna, jakby ręka wyprzedzała myśli.

Mam pewnego znajomego, który koniecznie chciał zostać pisarzem (i, oczywiście, nie odróżnia pisania od pisarstwa). Tłucze zatem powieść za powieścią, opowiadanie za opowiadaniem. I kiedy mu mówię: przynajmniej przeczytaj to, co napisałeś, popraw to i owo, bo przecież nie ma takiego tekstu, którego by nie można poprawić, macha na mnie zniechęcająco ręką, że niepotrzebne zawracam mu głowę, przyznaje się do wszelkich możliwych błędów i stylistycznych, i gramatycznych i nawet ortograficznych, po czym tłucze następną powieść lub opowiadanie. Przypomina mi, że pierwsza powieść Faulknera liczyła w maszynopisie, zanim poddano ją redaktorskiej obróbce… 20.000 (dwadzieścia tysięcy) błędów.

­– No tak, ale Faulkner miał talent – zawsze mam na końcu języka. Chyba, że ktoś od razu chce zasilić armię pisarzy dostatecznych, czyli przeciętnych – mam poza tym zamiar dodać, lecz, oczywiście, milczę. Znajomy chciałby także na tej swojej pisaninie koniecznie zarobić. Czy zdaje sobie sprawę, że na literaturze można było zarobić, ale w… XIX wieku? (Na tak, chyba, że ktoś tłucze „kryminały” albo „babskie powieści”. Czy to jednak jest literatura?).

Iwaszkiewicz w swojej gonitwie czasami jednak zawalania i wtedy objawia się jego poetycki talent, jak w tym oto fragmencie pochodzącym z opowiadania pt. Ucieczka Felka Okonia:

„Otworzył szeroko oczy i, jak zwykle w takich razach, kiedy zajęte przedtem czym innym zmysły uspokajały się z wolna, do nozdrzy jego dopłynął zapach sierpniowej nocy, do uszu suchy trzask świerszczy ćwierkających po całej łące. Niebieski tuman rozwiał się i w górze nad nimi świeciły mocno jakby kredą wyczyszczone gwiazdy. Pachniało dymem i piołunem”.

A poza tym pisze Iwaszkiewicz: „postaram się jak najwierniej podać te resztki, jakie mi w głowie zostały”. Gdyby nie wspaniała wyobraźnia, zapewne niewiele albo nic by z tych „resztek” nie zostało.

Co do owych „resztek”, czyli pomysłu albo „tematu” (bardzo modne aktualnie słowo), to z wielką przykrością mogę powiedzieć – jako odbiorca współczesnej sztuki – że „resztki” pozostawają „resztkami” ukrytymi najczęściej pod nieudolną formę. W poezji jest to bełkot i grafomańszczyzna, w powieściach straszliwa nuda. W malarstwie – kompletna katastrofa.

W sztuce filmowej też nieciekawie. Chociaż czasami zdarzają się prawdziwe „perełki” gdzie zachwyca wyobraźnia scenarzystów, a film jest kręcony z werwą, lecz bez pośpiechu i mimo, że akcja niemal w 100% rozgrywa się w plenerze żadnego „kręcenia z ręki”, praca kamery – jak w filmach amerykańskich – jest niezauważalna tak, że ma się wrażenie (ba! niemal pewność) uczestniczenia w zdarzeniach. Do tego aktorstwo – serialowe – na najwyższym poziomie.

Doprawdy cóż jeszcze można opowiedzieć na temat epidemii. Zresztą ile już utworów na ten temat powstało. A prawdziwy wysyp najróżnorodniejszych produkcji, które zapewne będą powielały jedna drugą, dopiero przed nami.

A tu proszę: niepozorny, ale ileż w nim wyobraźni scenarzystów, rosyjski serial pt. Ku jezioru. (Reżyseria: Павел Костомаров. Aktorzy: Kirill Käro (Кирилл Кяро), Виктория Исакова, Александр Робак, Марьяна Спивак, Савелий Кудряшов, Наталья Земцова, Юрий Кузнецов, Эльдар Калимулин, Виктория Агалакова, Аля Никулина, Анна Михалкова, Александр Яценко, Игорь Савочкин, Павел Ворожцов, Константин Балакирев. Scenariusz: Роман Кантор, Алексей Караулов).

Trudno ten serial opowiedzieć w kilku zdaniach, ponieważ bezustannie coś w nim się dzieje. Bardzo pomysłowi scenarzyści przedstawiają sytuacje, wydawałoby się nie do rozwiązania, a w chwilę potem widz jest zaskakiwany zupełnie prawdopodobnym zbiegiem okoliczności. Umordowani bohaterowie docierają w końcu do jeziora i wyspy, na której znajdują przystań. I kiedy wydaje się, że już nic gorszego nie może się im się przytrafić, bo doznali wszelkiego zła, do którego jest zdolny tylko człowiek, nagle obok wyspy spada płonący samolot…

Ktoś czytający te słowa mógłby zapytać: co wspólnego ma lektura opowiadań Iwaszkiewicza z rosyjskim serialem o epidemii? Odpowiedź jest bardzo prosta: zarówno Iwaszkiewicz w swoich opowiadaniach, jak i twórcy serialu Ku jezioru mają wspaniałą… wyobraźnię.

11-13 października 2020

 

Ps.

Jeden z moich znajomych, który także jest poetą (no bo, jakżeby nie, teraz wszyscy potrafią pisać wiersze, przecież to takie łatwe) ostatnio zachwycił wierszami pewnej poetki, która ma niebywale powodzenie na Facebooku. Czytelniczki wprost pieją z zachwytu, że oto nareszcie narodziła się nowa Jasnorzewska-Pawlikowska lub co najmniej Poświatowska.

Zagłębiłem się zatem – ja, niepoprawny i bezustanny poszukiwacz talentów poetyckich – w owe… wiersze.

Poniżej przytaczam fragment jednego z nich. Nie będzie żadnego komentarza. Wystarczy tekst i wszystko od razu jest wiadome:

 

„rozwieszam na pajęczynie jeszcze mokry wiersz / schnie na wietrze schowany przed twoim wzrokiem / brudzi miłością palce brzuch policzki i kąciki ust / a przygryzione wargi uśmiechają się do zawstydzonych strof / pamiętam jak mówiłeś że piękno jest względne / poprawiałam wtedy włosy i byłam szczęśliwa / rodziłam kolejne wiersze łasiły się do twoich dłoni / tuliłeś je i szybko strącałeś z kolan”

 

Mam tylko jedno pytanie: czy można pisać wiersze również bez wyobraźni?