GODY, KIERKEGAARD I… HALINA KOWALSKA

„Grawitacja wyjaśnia ruch planet,

ale nie jest w stanie wyjaśnić

kto umieścił planety w ruchu.

Bóg rządzi wszystkimi rzeczami

i wie wszystko o tym, co może być zrobione”.

Isaac Newton (1643-1727)

 

„Gody” mają wiele różnych, m.in. myśliwskich, znaczeń, ale mnie idzie o Gody w naszej tradycji, w Kościele rzymskokatolickim, bez których nasze jestestwo nie ma racji bytu. Zaczynam ten zapisek z wysokiego diapazonu naczytawszy się przedtem Sørena Kierkegaarda [Dzienniki (wybór)], albowiem zaiste jest co czytać.

A co do Godów to jest to czas trwający od Wigilii Bożego Narodzenia do Trzech Króli. Chyba najpiękniejszy czas w roku. Od siódmego stycznia zaczyna się karnawał kończący się „tłustym czwartkiem”, „śledzikiem”, a tak naprawdę Środą Popielcową.

Jakiż jednak może być w tym roku – w dalszym ciągu trwającej epidemii, „obostrzeń” i „narodowej kwarantanny” – karnawał, jeśli nie było ani Mikołaja, ani nawet „magii świąt”. Co i raz ktoś wychynąwszy z domowych pieleszy zaopatrzy się w butelczynę tego i owego, po czym, siędzie przed telewizorem albo sięgnie po gruby (znaczy się do maksimum rozwodniony gadaniną) „kryminał” albo inną „powieść”.

A piszę o Godach, ponieważ chyba niewiele osób o nich wie. Teraz bowiem coraz modniejsze jest „odchodzenie od kościoła”, antyklerykalizm, publiczne obnoszenie się i ogłaszanie wszem i wobec o jakiejś apostazji. Wszystko to już było. Nie chcesz chodzić do kościoła, to nie chodź! Drażnią cię zachowania niektórych księży, to  nie kontaktuj się z nimi!  

(To podobna sprawa jak z homoseksualizmem. Jesteś homoseksualistą, to twoja sprawa, nie obnoś się z tym, nie żądaj dla siebie dodatkowych praw i przywilejów. Chyba każdy ma jakieś seksualne upodobania, ale czy się z tym obnosi?).

Nie chciałbym tych tematów rozwijać, bo są to właśnie „tematy” zastępcze. Ileż bowiem Absurdów i Zła wokół się dzieje. (Piszę z dużej litery Absurdy i Zło, ponieważ nie są zwykłe absurdy, nie jest to zwykle zło). Przepisy, statuty itd. w ogóle nie są przestrzegane. Zamiast tego rozpanoszyła się „uznaniowość” i widzimisię. Każdy, kto tylko może szuka „dojść”, aby pozytywnie załatwić sprawę. Nawet w przypadku szczepień przeciwko koronawirusowi są lepsi i gorsi. A potem pani Janda ze swoim charakterystycznym grymasem, niemal płacząc, tłumaczy się dlaczego jej aktorzy (a przy okazji kilkoro polityków) zaszczepiło się poza jakąkolwiek kolejnością…

Daleko odbiegłem od Godów, ale jednak trzymam się tematu, bo przecież jeśli zapomnimy o tradycji, o wierze, o Bożym Narodzeniu, o Trzech Królach itd. to co zostanie?

Wiele osób teraz deklaruje się jako ateiści. To znaczy, że w nic nie wierzą, w żadnego Boga. Czy zatem ich życie ma jakikolwiek sens.

A przecież i Isaac Newton w Boga wierzył. Wierzył i Søren Kierkegaard. Wierzyło i wielu wspaniałych ludzi przed nimi i po nich. A ileż najwspanialszych dziel sztuki, w tym malarskich, powstało z wiary w Boga. I teraz tak to wszystko przekreślić, odrzucić?

Niedawno czytałem bardzo ciekawy esej na temat… Głupoty (też piszę dużą literą bo nie jest to zwykła głupota), że, owszem, koronawirus koronawirusem, ale epidemią, zastraszającą swoimi rozmiarami, naszych czasów jest właśnie Głupota. Wystarczy zresztą otworzyć telewizor i posłuchać tego lub tamtego polityka. „Najważniejsza jest Polska” grzmi ten i ów. W tym miejscu z takiej deklaracji można by się głośno, bardzo głośno roześmiać.

Trochę się rozpisałem na tematy (tzn. polityka itd.), o których – kiedyś przyrzekłem sobie – nie będę pisał. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w Polsce dzieje się – to niejako podsumowując miniony 2020 rok – bardzo źle. I nie wpłynął na to to, bynajmniej, koronawirus, z którym i ja miałem do czynienia.

Wracając jednak do Godów, to był to czas także tzw. kolędników. Wprawdzie i przez koronawirusem pojawili się i u mnie w domu jacyś przebierańcy z szopką, ale zawsze ich przepędzałem. Po pierwsze dlatego, że pojawili się – absurdalnie – w Adwencie. A po drugie dlatego, że nie potrafili zaśpiewać nawet jednej zwrotki np. Wśród nocnej ciszy, albo Przybieżeli do Betlejem.

Kiedy bowiem mieszkałem jeszcze na przedmieściu Malborka, za kolędników przebierali się najwięksi chuligani, którzy wielu osobom na co dzień uprzykrzali życie.  Śmiesznie i przyjemnie było patrzeć i słuchać jak recytowali wymyślone przez siebie rymowanki. A największy chuligan zawsze był aniołem. A potem stali pokornie czekając na jakiś datek.

Gody zatem już za nami a lektura Kierkegaarda przede mną, Za mną również kilka seansów filmowych, które nie zrobiły na mnie większego wrażenia poza jednym, ale o tym za chwilę.

Płacę, więc obejrzałem i…Niekończąca się miłość (Endless Love – 1981), 116 min. w reżyserii Franco Zeffirellego. Mój komentarz: że też Zeffirelli mógł wykręcić aż takiego knota. Film następny to całkiem przyzwoita sensacja pt. U-571 z 2000 r. w reżyserii Jonatana Mostowa z Matthew’em McConaughey’em w roli głównej. Dalej: kompletna bzdura całkowicie na czarno (bo i kostiumy wyłącznie na czarno i scenografia itd.) pt. Ostatni rycerze z 2015 r. No i wreszcie zapowiadany jako rewelacja stycznia 2021 na platformie streamingowej tj. Cząstki kobiety (Pieces of a Woman – 2020), 128 min., rez. Kornél Mandruczó.

Nad tym filmem chciałbym się nieco dłużej zatrzymać. Bezpośrednio bowiem po projekcji chciałem dać temu obrazowi ocenę „mocne zero”, ponieważ nie dosyć, że okropnie mnie wynudził (film jest stanowczo za długi tj. trwa aż 128 min.), to w dodatku realizatorzy nie mieli pomysłu na jego zakończenie.

Zacznę od tematu, czyli pomysłu. Teraz chyba prawie wszystkie kobiety rodzą dzieci w szpitalach. Nie wiadomo zatem dlaczego młode małżeństwo (Vanessa Kirby jako Martha Weiss; Shia LaBeouf jako Sean Carson), mieszkające w dużym mieście w dodatku niezbyt zamożne, postanawia by poród odbył się w domu. (Niezbyt zamożne, ponieważ w pierwszej sekwencji filmu matka, czyli Elizabeth Weiss – w tej roli Ellen Burstyn – kupuje młodym samochód).

Potem zaczyna się poród, który trwa dobre pół godziny. Urodzona dziewczynka umiera. Doświadczona położna (Molly Parker jako Eva Woodward) ponoć nie dopełniła jakichś obowiązków. Zarośnięty nie do poznania Shia LaBeouf wzywa pogotowie. Na próżno. A potem to już nie wiadomo o co chodzi. Niby przygotowywany jest jakiś proces przeciwko położnej, to znowu filmowana zza pleców główna bohaterka błąka się po mieście, to wreszcie realizatorzy pokazują kilkakrotnie przyrodzenie i goły zadek Seana przed nieudanym stosunkiem z Marthą i po udanym stosunku z kuzynką Marthy tj. Suzanne Weiss (w tej roli Sarah Snook).

Martha nie wie co ma zrobić z umarłą córeczką: czy ją pochować, czy jednak oddać do jakichś badań naukowych. Elizabeth oświadcza zięciowi, że nigdy go nie lubiła, po czym podczas rodzinnego obiadu wręcza mu czek z życzeniem aby wyjechał i nigdy więcej się nie pokazywał.   

W końcowej części filmu Martha rozsypuje spopielone szczątki córeczki z mostu (który budował Sean?), a następnie realizatorzy pokazują brodzącą w wysokich trawach jakąś kilkuletnią dziewczynkę, która następnie wspina się na drzewo i zrywa jabłko. Ktoś wzywa ją na obiad, koniec filmu i napisy końcowe.

Jedyne co mi się w tym filmie podobało to jakby nieco przymglone, ale jednak w naturalnych kolorach, zdjęcia. Nie udało mi się jednak odnaleźć kto był autorem zdjęć do tego filmu.

Jeśli dałbym temu nie wiedzieć dlaczego zapowiadanemu jako „mroczny”, „wzruszający” filmowi „mocne zero”, to znalazłby się w towarzystwie Niekończącej się miłości Ostatnich rycerzy. Ostatecznie dam – jako kinofil z długim, i jeszcze dłuższym, stażem… 3 (trzy) nade wszystko za zdjęcia oraz za próbę podjęcia przez Mandruczó współczesnego tematu.

Natomiast filmem, który ostatnio zrobił na mnie największe wrażenie jest już prawie pięćdziesięcioletni(!!!) obraz pt. Nie lubię poniedziałku z 1971 r., 98 min. w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego z m.in. Haliną Kowalska w roli Marianny.

Trafiłem na ten film przypadkowo na jakimś… historycznym kanale i o dziwno był wyświetlany w całości i bez głupich reklam. Odnowiony cyfrowo prezentuje się wspaniale. Jest to, moim zdaniem, komediowe arcydzieło. Film ten chociaż ma już pięćdziesiąt(!!!) lat w ogóle się nie zestarzał. Jakież wyborne aktorstwo, jakież gagi, a jakaż ta Halina Kowalska piękna jako Marianna.

Gdzieś wyczytałem, że Halina Kowalska była w tamtych czasach porównywana z… Brigitte Bardot. Niby taka Brigitte Bardot znad Wisły. A czyż komukolwiek we Francji przyszło do głowy nazywać Brigitte Bardot Haliną Kowalską znad Sekwany? Gdzież są dzisiaj takie komedie, tak piękne aktorki jak Halina Kowalska?

Tym razem trochę przydługi wyszedł ten zapisek. Kto chce jednak niech czyta. A postanowiłem go okrasić… kaktusem, który właśnie pięknie u mnie rozkwitł na szafie.

7-9 stycznia 2021 r.