ENNIO MORRICONE

Zawsze mam na podorędziu przynajmniej kilkanaście książek wynotowanych jako przyszłe lektury. Zanim jednak książkę kupię (czynię to rzadko, coraz rzadziej) lub wypożyczę (w bibliotekach, okazuje się, też nie ma wszystkich wartych lektury książek) staram się o niej dowiedzieć jak najwięcej.

Jeśli książka jest nachalnie reklamowana, jako bestseller wydany w iluś tam milionach egzemplarzy, to wiem z doświadczenia czytelnika – z długim, i jeszcze dłuższym, stażem – że nie warto po nią sięgać. Przekonałem się bowiem wielokrotnie, że w owych „bestsellerach” nie ma nic wartego lektury.

Nudzą mnie, poza tym bardzo nieporadne językowo i stylistycznie, wydawane rok w rok, jako następstwo uczelnianych grantów, różnej maści uniwersyteckich „filozofów” i innych mądrali, którzy piszą o tym, o czym ja już dawno wiem.

Śmieszą – powieści „pisarek” jak np. ostatnio widziana… Plaża w słoiku po kiszonych ogórkach.  Owych „pisarek” wszędzie pełno. Najbardziej zaśmiecone są nimi urzędy pocztowe, w których brakuje już tylko przysłowiowego „mydła i powidła”.

Jestem bardzo ostrożny w kupowaniu książek. Ja bowiem, stary list bibliofilski, nie raz dałem się nabrać na „bestseller” lub – także bardzo często… „arcydzieło”, które potem rzuciłem po kilkudziesięciu stronach. (Inni czytelnicy, którym zadałem tę lekturę, także odkładali ją, jako nienadająca się do czytania).

Zdarzają się ponadto rzeczy kuriozalne. Oto bardzo przeciętna, by nie napisać – słaba książka pt. Nad Zbruczem zostaje lansowana przez grupkę wyznawców (i kolegów autora) jako… „arcydzieło do kwadratu”, a potem wielokrotnie nagrodzona (także finansowo). Rozpytywałem o tej książce wśród bliższych i dalszych znajomych. Nikt o powieści Nad Zbruczem nie słyszał.

Zdarzają się jednak książki, które kupuję „w ciemno”. Taką książką, od której lektury nie mogę się oderwać jest Ennio Morricone. Moje życie moja muzyka. Autobiografia. Z Ennio Morricone rozmawia Alessandro De Rosa.

Jest to arcyciekawa książka. Przedstawia bowiem Ennio Morricone nie tylko jako interesującego człowieka, ale nade wszystko genialnego muzyka. Alessandro De Rosa zadaje Morricone bardzo inteligentne i dociekliwe pytania.  A to, co mówi Morricone powinni zapamiętać wszyscy artyści, nie tylko muzycy, ale również pisarze.

W bowiem 99,99% współcześni pisarze nie zdają sobie sprawy z tego, na czym polega sztuka narracji, sztuka opowiadania słowem: pisarstwo. Cóż bowiem z tego, że ktoś weźmie np. obój i zacznie… „grać”, nie mając przy tym ani wykształcenia, ani przygotowania warsztatowego, ani nie umie czytać nut, ani nie ma słuchu itd. (o talencie nie wspominając). Co to będzie za „gra”? Co to będzie za „sztuka”? A przecież ktoś zasiadając do laptopa i zapełniając czcionkami, wyrazami, i zdaniami białe (wirtualne) kartki papieru jest… pisarzem? A czyż te zawalające księgarnie i biblioteki książki są literaturą?

A oto dwa fragmenty z tej rozmowy:

Może ze względu na odwieczny dylemat – inwencja czy rekompozycja – artysta zawsze jest postrzegany jako swoiste medium albo geniusz, pozostający w bliższym niż zwykli śmiertelnicy kontakcie z tajemnicą, wewnętrzną lub zewnętrzna energią, boskimi bytami i sekretami ludzkiej psyche. To przeświadczenie przetrwało aż do naszych czasów. Jak już mówiliśmy, artysta pełni często w ludzkim odczuciu jakąś określoną funkcję i wciąż uosabia niewyjaśnioną dwoistość natury.

Idea medium trochę mnie śmieszy, podobnie jak koncepcja geniuszu. Porównałbym raczej swój zawód do rzemiosła. Kiedy zamykam się w gabinecie i siadam za biurkiem, akt twórczy obejmuje moje własne konkretne i namacalne techniki oraz czynności. Jak u rzemieślnika”., s. 187.

I drugi fragment (podobnie jak wyżej kwestie Alessandro Da Rosa zapisane – nie wiadomo dlaczego – kursywą, natomiast odpowiedzi Ennio Morricone – zwykłą czcionką).

„Tak naprawdę, zanim zaczniemy myśleć o komunikacji z odbiorcami, z muzykami i ogólnie światem zewnętrznym, każdy kompozytor (ja też) zadaje sobie w pewnym momencie pytanie: Dlaczego akurat zapisuję ten dźwięk? I każdy zapisany ton powinien mieć uzasadnienie.

Dlaczego? Jak? Po co? A więc chodzi o zracjonalizowanie tego, co nieracjonalne, lub przynajmniej zestawienie obu czynników?

Dokładnie tak. Dlaczego dany akord w danym miejscu się sprawdza? Jak jest zbudowany i dlaczego taka linia dźwiękowa wywołuje określone emocje? W jakim celu kompozytor prowadzi w ten, a nie w inny sposób wokal? To doskonałe elementy do analizy i do autoanalizy.

Tak naprawdę chodzi o to, by nie pozostawać biernym wobec tego, co wychwytujemy, co myślimy. Tylko wtedy możemy uzyskać właściwa perspektywę i szersze spojrzenie na całość. Na talent składają się czas, energia i zaangażowanie, obecne w różnym stopniu i formie w każdym z nas.

Zestawienie ze sobą znaczeń i istotnych elementów pozwala zająć odpowiednie stanowisko wobec nich. W ten sposób staję się bardziej świadomy tego, co może początkowo nie było oczywiste albo co tylko mi się wydawało”., s. 219.

Można by fragmenty rozmowy Da Rosa z Morricone cytować i cytować. Gdzież owe „konkretne i namacalne techniki oraz czynności” znaleźć we współczesnej prozie, a szczególnie poezji, która jest tylko efektem „zapełniaczy papieru”, jak określa tę czynność Czesław Miłosz? Który współczesny poeta zastanawia się dlaczego zapisuje to, a nie inne słowo itd.

(Z niemałym trudem udało mi się zdobyć książkę pt. Zawrót głowy. Antologia polskich wierszy filmowych. Już przy pierwszym przekartkowaniu okazało się, że niewiele w tej antologii „polskich wierszy filmowych”. No bo czyż filmowym wierszem, w ogóle wierszem, można nazwać taki oto początkowy fragment utworu pt. Gotham jednego z najbardziej nagradzanych współczesnych… poetów:

„Oto przejeżdżam obok umarłego / motelu „Krak”. / Umarł motel „Krak”, / więc wszystkie wartości / poszły się jebać”. itd.).

Wracając jednak do Ennio Morricone to jego droga na szczyt muzyki filmowej wcale nie była łatwa. Zanim bowiem otrzymał Specjalnego Oscara w 2007 r. oraz Oscara za muzykę do filmu Nienawistna ósemka jego muzyka była wielokrotnie do tej nagrody tylko nominowana.          

Także i w nagradzaniu muzyki filmowej dzieje się wiele niesprawiedliwości i absurdów. Przykładowo w 1987 r. muzyka Morricone za Misję otrzymała wprawdzie Złoty Glob, ale do Oscara była tylko nominowana (Oscara otrzymał wtedy Herbie Hancock za film Około północy. Kto w ogóle słyszał o tym filmie?). Podobnie było w 1991 r., za muzykę do arcydzielnego filmu Cinema Paradiso Morricone otrzymał wprawdzie BAFT-ę, ale do Oscara tylko nominację.

Aż nie chce się wierzyć, że tylko nominację do Oscara otrzymał w 1940 r. Max Steiner za Przeminęło z wiatrem, a w 1944 r. za Casablankę. Nie chce się wierzyć, że w 1958 r. tylko nominację do Oscara otrzymał Jerome Morros za film Biały Kanion. Nie chce się również wierzyć, że tylko nominację do Oscara otrzymał w 1960 r. Elmer Bernstein za muzykę do filmu Siedmiu wspaniałych. A przecież tylko nominację otrzymał w 1965 r. także Michel Legrand za Parasolki z Cherbourga, a w 1968 r. za Panienki z Rochefort.

Coraz rzadziej chodzę do kina, ponieważ – po pierwsze – nie ma co oglądać, a – po drugie – muzyka filmowa to teraz straszliwy wprost łomot i walenie w bębny.

(Owo walenie w bębny albo w jakieś beczki, ogarnęło nie tylko filmy fabularne, ale również filmy dokumentalne. Oto biegną dzikie konie i słychać walenie w bębny, oto mrowisko i słychać walenie w bębny, oto płyną delfiny i słychać walenie w bębny, oto koliber zbliża się do kwiatu i słychać walenie w bębny, oto rajski ptak wykonuje taniec godowy i słychać walenie w bębny itd. itd.).

Czy jeszcze ktoś pamięta muzykę do takich filmów jak m.in. W 80 dni dookoła świata (1956 r.), Most na rzece Kwai (1957 r.), Ben Hur (1959 r.); Śniadanie u Tiffany’ego (1961 r.); West Side Story (1961 r.), Lawrence z Arabii (1962 r.)? itd.

Ja od czasu do czasu przypominam sobie bardzo nastrojową muzykę Hugo Friedhoffera do filmu Dwa oblicza zemsty (One-Eyed Jacks – 1961), 141 min., reż. Marlon Brando.

A poza tym, czyż jest piękniejsza muzyka filmowa niż ta, którą Ennio Morricone skomponował do m.in. Cinema Paradiso, Misji oraz Pewnego razu na Dzikim Zachodzie z wokalizą Eddy Dell’Orso?   

12-19 kwietnia 2019 r.

Ps. Jakże pięknie tę wokalizę śpiewa także Jackie Evancho, która właśnie ukończywszy lat… 19, wydała kolejną płytę pt. The Debut. Jackie Evancho jest porównywana do Barbry Streisand. Ja jednak uważam, że jej sopran jest absolutnie niepowtarzalny, boski – jak określają go Amerykanie.