„EDIE”

Niemal we wszystkich tzw. kanałach telewizyjnych na okrągło powtarzano przez całe doby trzy wyrazy: „scenariusze”. „spekulacje” i „wybory”. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że zarówno politycy, jak i dziennikarze są kompletnie oderwani od otaczającej rzeczywistości.

Już nawet koronawirus jakby przeszedł na drugi plan. Nic tylko: „scenariusze”, „spekulacje”, „wybory”.

Polityków nie obchodzi los zwykłych obywateli. A przecież ileż można było by zrobić (zrobić! nie gadać) dla np. starszych, schorowanych osób, aby dożywali swoich dni w jakichś znośnych warunkach. Kogo obchodzą starsze osoby? Kogo obchodzą osoby niepełnosprawne? Kogo obchodzi los osób, które na skutek epidemii potraciły pracę? Nic, tylko: „scenariusze”, „spekulacje”, „wybory”.

Po pięknej, niemal letniej sobocie (9 maja br.) przyszło nagłe „załamanie pogody”. Rolnicy zacierają ręce „bo nareszcie popadało”. A w telewizji od rana sensacja, bo w Białymstoku padał deszcz ze śniegiem. I jak tu wierzyć takiej telewizji? Gdyby ktoś w telewizji wiedział, że właśnie nadeszli Zimni Ogrodnicy(12-14 maj), to być może nie dziwiłby się chłodom.

W telewizji, również w repertuarze filmowych, prawie same – nie waham się użyć tego określenia – śmieci. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent filmów i seriali nie nadaje się do oglądania. Co bowiem film lub serial, to ta sama sztampa: duże miasto, narkotyki, przekręty itd. itd. filmowane oczywiście roztrzęsioną kamerą, z ręki

Kiedyś istniał „Teatr Telewizji”. Zastanawiam się dlaczego teraz, gdy w dalszym ciągu obowiązuje zalecenie „Zostań w domu” („Zostań w domu, trumnę zamów, śmierci czekaj”), nikt nie pomyślał o tym aby przygotować jakieś spektakle teatralne i prezentować je  na żywo? Ja myślę, oczywiście, o spektaklach do oglądania, a nie o jakichś dziwadłach i „eksperymentach”, gdzie prawie nadzy aktorzy coś wrzeszczą (albo mamroczą), szarpią się i tarzają po scenie.

Czasami jednak można natrafić na filmy warte uwagi, a nawet prawdziwe filmowe perełki.

Są tacy aktorzy, których lubię, i których nie lubię. (Nie cierpię, przykładowo, Johnego Deppa oraz Ala Pacino). Natomiast bardzo lubię wszechstronnie utalentowanego Jeffa Bridgesa (1949). Dlatego dużą radość, jako kinofilowi sprawił mi film pt. Przeciw wszystkim (Against All Odds – 1984), reż. Taylor Hacford, gdzie Jeff Bridges to Terry Brogan, Rachel Ward to Jessie Wyler, krzepki Richard Widmark (o, tego też lubię) jako Ben Caxton i James Woods jako Jake Wise.

Brytyjską aktorkę arystokratycznego pochodzenia Rachel Ward uznawano w tamtym czasie za jedną z najpiękniejszych kobiet na Ziemi. (A może tylko w Hollywood?). No nie wiem, brzydka nie jest, ale zaraz… najpiękniejsza?

Natomiast film, a szczególnie „luzacka” gra Bridgesa, nawet mi się podobały.

Jestem za to zauroczony brytyjskim filmem pt. Edie (2017), reż. Simon Hunter, w którym występuje przeszło osiemdziesięcioletnia(!) Sheila Hancock(1933), jako właśnie Edie oraz Kevin Guthrie jako Johnny.

Film Huntera jest bardzo prosty, a jednocześnie pomysłowy. I co najważniejsze przemyślany od pierwszej do ostatniej sceny tak, że nudzić się nie ma kiedy. Oto bowiem starsza pani, czyli tytułowa Edie, po trudnym życiu, nie zaznawszy miłości, postanawia pojechać do Narodowego Rezerwatu Przyrody Inverpoly i tam wejść na górę Suilven, położoną wśród mokradeł i przepięknych jezior Lochans.

Córka wprawdzie postanawia ją umieścić w domu starców (gdzie w Polsce są takie domy dla starszych osób?), lecz Edie nie ma zamiaru tam zostać.             Postanawia na własne oczy zobaczyć, i mało tego: zdobyć górę Suilven, którą zapamiętała uwiecznioną na kartce otrzymanej bodajże od ojca.

Wybiera się zatem sleepingiem na północ, do Szkocji. Szczęście i przypadek jej sprzyjają, bo od razu poznaje Johnego, który ją podwozi najpierw do hotelu, a potem towarzyszy w zdobyciu góry Suilven.

Tyle tytułem treści. Niby „nic”, lecz jakże pięknie jest to pomyślane (właśnie: scenariusz!), przedstawione, sfotografowane, w ogóle sfilmowane, a nade wszystko zagrane. Przecież rzeczywiście Sheila Hancock w chwili premiery filmu ma osiemdziesiąt cztery(!) lata! Co za wspaniała kondycja!

Od razu powiem, że bardzo lubię takie filmy: żadnego dużego miasta, w ogóle żadnego miasta, sama Natura i pojedynczy człowiek wobec tej Natury.

Ileż jest pięknych miejsc na Ziemi, które można by pokazać podobnie jak to zostało przedstawione w filmie Huntera.

Realizatorzy jednak uparli się i ciągle powielają ten sam schemat: duże miasto, przeważanie noc filmowana w sino-skisłych barwach, narkotyki, mordobicie, wulgarny seks, czyli głupio i jeszcze bardziej głupio.

To dzięki takim filmom jak Edie epidemiczna codzienność staje się znośniejsza.

12 maja 2020 r.