Mimo próśb a nawet protestów w dalszym ciągu otrzymuję przeróżne pisma literackie. Zapewne są one wysyłane automatycznie jak oferty i reklamy, od których, nie można się uwolnić.
Dawniej, ach to dawniej, znowu uderzam w ton wspomnień, istniały m.in. o zasięgu ogólnopolskim: „Życie Literackie”, „Współczesność”, „Kultura”, „Literatura”, „Tygodnik Kulturalny”, „Tygodnik Powszechny”, „Kierunki”, „Nadodrze” itd. a także o zasięgu regionalnym np. „Warmia i Mazury”, „Ziemia Gorzowska” itd.
Było zatem, gdzie publikować. Niektóre z tych pism były edytorsko wysmakowane. I co ciekawe, ukazywały się jako tzw. „płachty”. A potem, wraz ze zmianą formatu na ponoć wygodniejszy, niektóre z nich także skarlały pod względem zawartości treściowej, czego przykładem może być wyżej wspomniany „Tygodnik Powszechny”, którym kiedyś się zaczytywałem, a teraz nawet nie zaglądam.
Zresztą od pewnego czasu gazet, w tym nade wszystko pism literackich nie kupuję. Po pierwsze, dlatego, że są drogie. Po drugie, nie ma w nich nic intersującego do czytania. Po trzecie, prawie wszystko można znaleźć w Internecie.
Papierowe pisma literackie w postaci miesięczników, dwumiesięczników, a zwłaszcza kwartalników jeszcze trwają. Niektóre mają nawet internetowe wydania. Ja osobiście jeżeli mam coś przeczytać, to jednak wolę papier. Nawet z Internetu niektóre rzeczy drukuję, a potem czytam z ołówkiem w ręku. Bo takie czytanie lubię najbardziej.
W mojej skrzynce pocztowej co i raz pojawiają się także różne m.in. kwartalniki literackie. Zazwyczaj jest to format A-5 (rzadziej B-5), wydanie raczej jednorazowe, bo tylko sklejone i rozsypujące się już przy pierwszej lekturze. Druk „zbity”, czcionki małe i niewyraźne nie zachęcające do czytania. Są to zazwyczaj wydawnictwa bez opracowania graficznego, bez „oddechu”, z maksymalnie napakowanym tekstem, ze zdjęciami na których trudno kogokolwiek rozpoznać. No i cała masa wierszy, w których niestety nie ma poezji.
Ten zapisek nie ma na celu by kogokolwiek, a zwłaszcza autorkę poniższego utworu urazić. Nie podaję jej nazwiska, ponieważ chciałbym się skupić na tekście, który może być przykładem na to, że nie wszystko jest wierszem czy poezją. Zwróciłem uwagę na ten utwór, ponieważ przedstawia on sytuację, którą bardzo dobrze znam a autopsji, a autorka nie ma o tej sytuacji chyba żadnego pojęcia. Więc po co pisze, a kwartalnik ów utwór drukuje – można by zapytać?
A oto treść tego utworu pt. Noc:
„Nie kupujcie mi aparatu słuchowego / tak jest dobrze. W ciszy / księżyc tańczy na zmarszczkach kałuż, / domy modlitewnie składają dłonie – miasto śni, że dobre jest wszystko, / nawet bezsenność”.
Utwór ów liczy zaledwie siedem wersów. Jest bardzo krótki, lecz… ileż w nim niekonsekwencji.
Oto podmiot liryczny, czyli osoba głucha lub ze znaczną utratą słuchu, nie może spać, cierpi na bezsenność. Wygląda zapewne przez okno, albo leży w półśnie, w półmajaczeniu, i widzi uśpione małe miasteczko z Księżycem odbitym w kałużach i pochyłymi dachami domków przypominającymi modlitewne złożenie dłoni.
Z jednej strony przedstawiona sytuacja jest mi bardzo bliska, lecz sposób ujęcia poetyckiego brzmi bardzo banalnie, wręcz autorka stosuje tu oklepane, wielokrotnie wykorzystane już środki poetyckie.
Zacznijmy znowu od podmiotu lirycznego. Otóż utrata słuchu – znam to z autopsji – wcale nie oznacza ciszy. Jest wręcz przeciwnie. Brak słuchu wiąże się z potwornymi szumami, dźwiękami, przysłowiowym „dzwonieniem” oraz odgłosem huku ciężkich maszyn, od którego to huku „szału można dostać”. Poza tym brak słuchu wiąże się – paradoksalnie – z nadwrażliwością na dźwięki, polegającą na tym, że osoba niesłysząca „podskakuje” na dźwięk upadającej na podłogę np. łyżeczki. (Pytałem o to w Światowym Centrum Leczenia Słuchu w Kajetanach pod Warszawą. Podczas badań wyjaśniono mi ten właśnie paradoks).
To zatem nieprawda, że brak słuchu wiąże się z ciszą, o czym pisze w utworze Noc jego autorka. Ów utwór mógłby być jednak bardzo „klimatyczny”, gdyby nie wyświechtane akcesoria poetyckie.
Mój Boże – chciałoby się powiedzieć – czy także i Księżyc musi „tańczyć”?[1] Ja już wielokrotnie pisałem na temat tego wyeksploatowanego do granic możliwości „tańczenia”, czy też „tańca”. U pewnej bowiem poetki starszego pokolenia, bardzo dobrej zresztą autorki, „tańczy” niemal wszystko: i liście „tańczą”, i woda „tańczy” i nawet horyzont „tańczy”.
(A tak nawiasem coś niecoś wiem na temat tańca towarzyskiego. Ileż bowiem trzeba trenować aby rumba, slow-fox, czy fokstrot albo tango, prezentowały się na parkiecie lekko, zgrabnie i wytwornie.
Bo ten taniec współczesny, czyli solowe podrygiwanie, gibanie się, czy też kołysanie „na luzie” w takt jakiegoś łomotu pochodzącego z beczki, nie mają nic wspólnego ani z tańczeniem, ani tańcem).
Księżyc zatem w utworze Noc „tańczy”, domy się modlą, a jednocześnie… „miasto śni”. Gdzież tu jakikolwiek sens, gdzież tu chociażby szczypta logiki? Ach, to ma być… poezja? Tylko dlaczego taka banalna?
Mało jednak tego, że „miasto śni”, bo… „miasto śni, że dobre jest wszystko, nawet bezsenność”.
A skąd podmiot liryczny wie o czym „miasto śni”? I dlaczego „nawet bezsenność jest dobra”?
Autorka nie ma, niestety pojęcia na temat utraty słuchu. A to, że bezsenność może być dobra, to już zupełny absurd.
Wprawdzie można by sobie dopowiedzieć, ale to już byłaby nadinterpretacja Nocy, że gdyby nie utrata słuchu, i nie bezsenność, to autorka nie doznałaby klimatycznego nastroju z „tańczącym Księżycem” i nie wiadomo czemu domami „modlitewnię składającymi dłonie”.
Ten utwór może być przykładem na to jak bardzo trudno jest dać rzeczy słowo, jak trudno jest „przelać” doznania na papier, że nawet jeżeli coś komuś „w duszy gra”, to wcale nie znaczy, że jest poetą.
(A tak nawiasem, to kilka zapisanych wersów nie ma nic wspólnego z wierszem, ani tym bardziej z poezją. Poezją – przez duże P. – to jest np. tango argentyńskie, którego i obserwować, ba! doświadczać miałem przyjemność).
Aby jednak nie kończyć tego zapisku minorowo, chciałbym podać przykład Poezji mojej ulubionej Poetki tj. Emily Dickinson. Objętościowo to także tylko sześć wersów, lecz jest to Esencja Poezji:
To hear an Oriole sing
May be a common thing –
Or only a divine.
It is not of the Bird
Who sings the same, unheard,
As unto Crowd –
Emily Dickinson 526[2]
Tekst zapisany 17 lutego 2023 r. Postanowiłem go ubarwić XIX wieczną grafiką wilgi, ale w Internecie nie znalazłem jej autora.
[1] Księżyc wprawdzie… „tańczy”, lecz w postaci libracji. Wątpię jednak czy owe libracje można zauważyć… „na zmarszczkach kałuż”.
[2] Emily Dickinson (1830-1886). Fragment wiersza pt. 526, który w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka brzmi następująco: „Melodie Wilgi albo mogą / Słyszane być przez byle kogo – / Albo tylko przez Boga. // Dla Ptaka to niewiele znaczy, / Czy pustka w krąg, czy tłum słuchaczy – / Nie zaśpiewa inaczej”.